Ucieczka

Ktoś mnie dogania i kładzie rękę na moich plecach. Wrzeszczę z całych sił, a dopiero potem się odwracam. Przede mną stoi Daniel. Uśmiecha się blado, a ja mam ochotę wtulić się w jego klatę. Trzymam jednak dystans, za dużo dzisiaj narozrabiałam.

– Masz niezłe tempo – rzuca zdyszany.

– Zwariowałeś? Wystraszyłeś mnie.

– Martwiłem się o ciebie. Powinienem był z tobą wyjść.

– To rzut beretem. Nie chciałam towarzystwa. Poza tym znam wszystkich meneli w okolicy. – Pewnie nie powinnam się tym chwalić. Daniel nie wie, że to nie prawda, ale robię dobrą minę do złej gry.

– Jak to w końcu z tobą jest?

– Nie rozumiem. Pytasz, czy jestem stuknięta, niezdecydowana, czy o co właściwie?

– Wiesz, czego chcesz od życia, ode mnie?

– Ja, ja... nie wiem. – To jedyna właściwa odpowiedź.

Moje życie to katastrofa, ja jestem chodzącą katastrofą. Nie wiem, czego chcę. Mogłabym paść w ramiona Daniela, ale czy to rozwiązanie? Czy istnieje dla mnie jakaś szansa na normalne życie i czym ono w ogóle jest? Późny wieczór to kiepska pora na rozmyślania.

– Chciałbym...

Przerywam mu znowu. Stoimy pod moją klatką. Wiatr wyje nieznośnie, a ja próbuję opanować drżenie głosu.

– Też bym chciała wiele rzeczy. Wiernego chłopaka, pracy, którą lubię, mieszkania bez babci.

– To, co stoi na przeszkodzie?

– Ja sama. Muszę zrobić ze sobą porządek, a do tego czasu...

– Nie chcesz się spotykać?
– Nie przegryzłam się z rozstaniem. Słabo się znamy, może za jakiś czas.

Widzę, jak nerwowo porusza mu się grdyka i przełyka ślinę. Nie mam serca stać tu dalej. Zdejmuję kurtkę i podaje mu ją. Tym razem on się waha. Przyciska ją do piersi jak najcenniejszy skarb.

– Do zobaczenia – szepczę.

Odpowiada mi smętnym:

– Dobranoc.

Odwracam się i patrzę na jego zgarbione plecy. Ściska mnie w gardle. Mam ochotę ukryć twarz w dłoniach, ale nie jestem w stanie uronić ani jednej łzy. Nie rozumiem samej siebie.

W mieszkaniu nie pali się światło. Cholera! Nie mam przy sobie kluczy. Nie mogę wrócić do Daniela...

Już myślę, że spędzę noc na wycieraczce, gdy przypominam sobie o kryjówce Kornelii. Grzebie w doniczce na półpiętrze i w końcu znajduję klucz. Jest! Przynajmniej to się udało. Babcia o mnie pamiętała. Tylko gdzie ona się podziewa?

Na stole znajduję kartkę:

Nie czekaj na mnie, wrócę jutro.

Pięknie, jest bardziej rozrywkowa niż ja.

Padam na łóżko, ale nie mogę zasnąć. Jedyne, o czym marzę to wsiąść do pociągu byle jakiego.
Wpatruję się w sufit i wpadam na genialny pomysł. Muszę wyjechać, rzucić wszystko, odetchnąć świeżym powietrzem czy czymkolwiek innym.

Mam dość samej siebie. Może powinnam zamknąć się w jakiś klasztorze? Nie... Byłabym bardzo nieporządną zakonnicą.

Tylko gdzie wyjechać i na jak długo? Przeglądam oferty z mniejszą desperacją niż te z mieszkaniami. Z moim budżetem to góra na dwa dni i jeszcze musiałabym dostać urlop na żądanie. Jeśli uda mi się zasnąć dam sobie spokój, jeśli nie znajdę coś, choćbym miała spać w namiocie.

Przewracam się z boku na bok. O trzeciej nad ranem wstaje cicho z łóżka. Pakuję kilka niezbędnych rzeczy. Na koniec ładuję do torby laptopa na wypadek, gdybym była zmuszona pracować zdalnie. Wiem, że tego szef nie odmawia. Zawsze powtarza, że sam lubi posiedzieć w pracy w piżamie. Pozwala na home office, bylebyśmy nie przesadzali. Cztery dni w miesiącu mam zapisane w regulaminie. Teraz z mojej kalkulacji wychodzi, że mogłabym zniknąć nawet na tydzień.

Może powinnam rozbić świnkę – skarbonkę? Patrzę na nią ze smutkiem. Pewnie siedzą w niej same drobniaki. Oszczędzanie nie jest moją mocną stroną. Zresztą negocjowanie podwyżki i dodatkowa praca też nie idą mi najlepiej. Nic mi nie wychodzi... Wyjazd nie wydaje mi się dobrą inwestycją, a z drugiej strony to inwestycja w siebie. Spojrzę na wszystko z innej strony, może dojdę do jakiś sensownych wniosków albo chociaż odpocznę i się wyśpię.

Z żalem rozwalam skarbonkę. Drobnica wysypuje się na posadzkę, ale widzę też trochę papierków. Skrupulatnie liczę banknoty. Nie jest tak źle, jak sądziłam. Mogę jechać na tydzień. O tej porze roku raczej nikt nie oblega morza. Tak, to dobry kierunek. Zadziwia mnie, jak szybko udaje mi się znaleźć nocleg. Jeszcze tylko kupię bilet i załatwione. Pociąg mam za dwie godziny, więc spokojnie zdążę.

Wymykam się z mieszkania. Nie zostawiłam babci kartki ani nie piszę wiadomości. Pewnie nawet nie zauważy mojego zniknięcia. Nie wróciła na noc, a w każdą niedzielę wychodzi na cały dzień i przypomina sobie o mnie dopiero wieczorem.

Nie wiem, czy to najlepszy pomysł, ale idę pieszo. Dobrze, że na dworzec mam dziesięć minut. Pod koniec przechodzą mnie ciarki, bo wydaje mi się, że ktoś za mną idzie. To już chyba paranoja.

Gdy wchodzę przez przesuwne drzwi, odnoszę wrażenie, że na zewnątrz było przyjaźniej. Ta tu pusto i cicho. W okienku siedzi pani, która wygląda jakby przyszła tu za karę. Wcale się jej nie dziwię, zwykle o tej porze smacznie śpię. Kupuję bilet, a oczy zaczynają mi się kleić. Czuję, że usnę w pociągu. Oby mnie tylko nie okradli. Przezornie włożyłam gotówkę w stanik. Moje piersi wyglądają na większe, ale wątpię, żeby ktoś się do nich dobierał.

Odpływam w marzenia. Nigdy nie byłam nad morzem. Nawet nie umiem dobrze pływać, ale o tej porze roku to mi niepotrzebne. Będę przechadzać się nad wodą, a zimny wiatr będzie smagał mi twarz. Może spotkam jakiegoś spacerującego mężczyznę i przeżyję przygodę życia. Daj spokój kobieto! Co za głupoty ci w głowie. Nie dość masz tych chłopów? Z żadnym nie umiem dojść do porozumienia. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top