Akt desperacji
Odrywam się od Artka i widzę Kornelię. Rozdziela nas mocnym szarpnięciem i podchodzi do mojego byłego. Zastanawiam się, kto jest bardziej przerażony ja, czy on. Babcia okłada go teraz z całej siły parasolem i krzyczy:
- Ty kanalio przebrzydła, ty gnido, zakało bloku całego! Poszedł stąd won! Nikt cię tu nie chce.
Artur nieruchomieje i dopiero po chwili odskakuje od Kornelii.
- Co pani wyprawia? Szaleju się najadła, czy za dużo wiśnióweczki? Nie zależy pani na szczęściu wnuczki? - Spogląda na mnie, a z jego oczu bije satysfakcja. Sądzi, że osiągnął swój cel.
Niedoczekanie! Przecież bym do niego nie wróciła. Choć, kto wie, co by się wydarzyło, gdyby nie Kornelia? Kręci mi się w głowie. Co ja najlepszego narobiłam?
- Jakim szczęściu? Ty jesteś egoistyczny i interesowny! W dupie masz moją wnuczkę. Jesteś stały jak chorągiewka na wietrze, gdzie podleci, tam biegniesz. Masz problemy w raju, czy Leosia ci szepnęła o testamencie?
Mój były cały czerwienieje. Przestaje się uśmiechać, najwyraźniej babcia trafiła w punkt. Odsuwa się kolejny krok i cedzi, łypiąc groźnie na babcię:
- A idź w cholerę!
- Skończymy innym razem. - Zwraca się do mnie.
Wzdrygam i spuszczam wzrok. Czuję, jak narasta mi gula w gardle. Kręcę głową.
- Jak sobie chcesz. Dorosła baba, a staruchy się boi. Dwie wariatki...
Stoję i wpatruję się w Kornelię. Patrzy na mnie z wyrzutem i zaciska usta w wąską kreskę. Ta cisza mnie przeraża. Chcę jej zadać mnóstwo pytań, choć powoli zaczynam łączyć kropki. Otwieram usta i zanim zdążę coś powiedzieć, babcia szepcze:
- Nic nie mów.
Ona nasłuchuje. Artek zatrzymuje się na półpiętrze. Słowa, które wypowiada, sprawiają, że zamieram po raz kolejny:
- Powodzenia z tymi walniętymi babami.
Doskonałe podsumowanie... Co za cwel! Trzaśnięcie drzwiami sprawia, że przechodzi mnie dreszcz. Słyszę kolejne kroki. Dziwne, sąsiedzi z dołu wyjechali na urlop. Mam opóźnioną reakcję, ale babcia zachowuje przytomność umysłu.
- Idź za nim.
- Za Artkiem? Przecież sama babcia...
Przerywa mi i popycha lekko w kierunku schodów.
- Za Danielem.
Tak, a któż by inny mógł się pojawić? To już jakaś paranoja. Wychodzę przed blok i widzę przed sobą sylwetkę chłopaka. Mam ochotę zawrócić. Co ja ze sobą robię? Dzisiejszy dzień to chyba najgorszy z najgorszych. Nie wiem kompletnie, czego chcę. Pasuję do Artka, też jestem jak chorągiewka na wietrze.
- Daniel! - krzyczę.
On się odwraca. Myślę, że na jego miejscu wzruszyłabym ramionami i poszła dalej. Co on tu robi, po tym, co mu wcześniej nagadałam? Nie mam pojęcia, ile czasu spędził na tych nieszczęsnych schodach, co słyszał. Właściwie nie wiem, czy chcę wiedzieć. Stoimy naprzeciw siebie i zdaję sobie sprawę, że powinnam coś powiedzieć. On trzyma ręce w kieszeniach i rzuca mi pytające spojrzenie.
- Co robiłeś na klatce? - pytam, choć uważam to za idiotyczne.
- Twoja babcia mnie zgarnęła. Słyszałem wszystko, resztę mogę sobie dopowiedzieć. Chcesz z nim być?
Przeraża mnie jego spokojny ton. Sama w analogicznej sytuacji szalałabym ze złości, a może zazdrości, chociaż znamy się krótko.
- Nie - szepcze. Nie stać mnie, żeby powiedzieć coś więcej.
Dopiero teraz czuję chłód. Pocieram dłońmi przedramiona, jakbym chciała kupić sobie trochę czasu. Co ja najlepszego zrobiłam? Nawet siebie samej nie rozumiem.
Daniel zdejmuje kurtę i zarzuca mi ją na ramiona. Jest taka ciepła i przyjemnie pachnie. Chłonę jego zapach. Pewnie teraz jemu będzie zimno. Wpatruję się w jego wargi i zastanawiam się, jak smakują. Muszą być miękkie i soczyste. Jeny, na serio zwariowałam.
- Zwykle się tak nie zachowuję. Nie wiem, co mnie podkusiło. Przepraszam, za to, co wcześniej powiedziałam.
- Nic sobie nie obiecywaliśmy...
- Po co przyszedłeś?
- Już mówiłem...
- Tak, ale po co się zgodziłeś? Nic z tego nie będzie.
- A chciałabyś? - Ta nadzieja w jego głosie... Czy on jest zdesperowany? Kto przy zdrowych zmysłach chciałby się ze mną spotykać?
- Co? - mrugam zdezorientowana.
- Żeby coś z tego było?
- Nie wiem, jesteś młodszy i to dużo. Spotkania nam nie wychodzą, a moja babcia wciąż knuje.
- Nie zapomnij o swoim byłym.
- On się nie liczy... Ty w ogóle skończyłeś studia?
Ups, chyba przegapiłam sarkazm w jego głosie.
- Już nie przesadzaj. Nie jestem aż tyle młodszy. Mam magistra, ale planuję jeszcze podyplomowe.
- Wiesz, różnie się w życiu układa. Ja na przykład, zresztą nieważne... Czego ty właściwie chcesz? Powinieneś uciekać przede mną, gdzie pieprz rośnie, a ty znów tu jesteś.
- Nie wiem czemu. Niewiele o sobie wiemy, ale chciałbym cię lepiej poznać. Wyjść z tobą na randkę bez lemoniady na spodniach i babci.
- Czyli bez spodni? - Nie mogłam się powstrzymać. Znów paplam, co mi ślina na język przyniesie. Pocą mi się dłonie i robi mi się gorąco na myśl o Danielu.
Kąciki jego ust się unoszą. Znam ten uśmiech, to mieszanka kpiny i radości.
- Mam propozycję. Jedno spotkanie na moich zasadach. Przekonamy się, czy do siebie pasujemy.
Zastanawiam się, a mój mózg wietrzy postęp. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że on coś przede mną ukrywa. Może ma rodzinę w innym mieście? Desperacko szukam w pamięci jakichś strzępków informacji, czegoś, co pozwoliłoby mi zrozumieć, czemu on chce się ze mną spotkać.
W końcu pytam:
- Jak chcesz sprawdzić to dopasowanie?
- Wiesz, stworzyłem taki algorytm i...
Oddycham z ulgą. Więc jest haczyk. Przynajmniej jest na tyle szczery, żeby mi o nim powiedzieć.
- Chodźmy do mnie, chce ci coś pokazać.
- Po co? Zaciągasz mnie do siebie, żeby pokazać mi rybki? Jest późno.
Chcę zerknąć na zegarek, ale nie mam go na ręku. Telefonu też nie wzięłam.
- Co za różnica. Obiecuję, zrobimy tylko test, żeby wypróbować algorytm. Twoja babcia i tak zaraz pobiegnie na potańcówkę i...
- Co ty powiedziałeś?
- Nie wiedziałem, że to tajemnica. Nic już nie mówię, sama ci powie.
- Ale nie zamkniesz mnie w piwnicy ani nie...?
- Cii... - Przykłada mi palec do ust i odgarnia zaplątany loczek.
Odsuwa szybko rękę, jakby się bał mnie znów dotknąć. Przechodzi mnie dreszcz. Chcę jego wielkich dłoni, miękkich ust, spokojnego spojrzenia i stanowczego głosu, a przede wszystkim pragnę, żeby zabrał mnie do siebie. W głowie mam już wizję, co moglibyśmy robić sam na sam.
Stop! Nie tak szybko! Nic dziś się nie wydarzy!
- Nie mam wobec ciebie morderczych zamiarów. Co ty oglądasz? Zaufaj mi - Łapie mnie za rękę, a ja posłusznie podążam za nim.
Rozpływam się, jego dłonie są takie duże i nic mi już nie przeszkadza. Ta stanowczość, z jaką mnie prowadzi, podoba mi się coraz bardziej. Nie przeszkadza mi, że kompletnie nie rozumiem, co tu się wydarzyło.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top