W dzień targowy

Padam z nóg, ale nie mogę zasnąć. Ciągle mam przed oczami babcię, która, jak się okazało, wcale nie żartowała, że zamierza ze mną zamieszkać. Dopiero teraz zaczyna do mnie docierać, co to właściwie oznacza.

Przekręcam się na drugi bok, poprawiam poduszkę, ale sen nadal nie nadchodzi. Na myśl o mieszkaniu z Kornelią przechodzą mnie ciarki. Boję się, co jeszcze wymyśli.

Gdy tylko Daniel już poszedł, babcia upierała się, żeby zawiesić nowe zasłony – o trzeciej nad ranem! Nadal nie wiem, jak udało mi się wybić jej to z głowy. Włożyła wtedy na głowę kapelusz z wielkim rondem i krzyczała przed snem, że jej go ukradłam.

Biorę telefon do ręki i zaczynam szukać nowego mieszkania. Wchodzę na pierwszą lepszą stronę, a ceny kawalerek zwalają mnie z nóg. Nie zarabiam kokosów, ale też nie najniższą krajową.

W końcu trafiam na sensowne ogłoszenie. Już mam wybierać numer, gdy doczytuję tekst napisany drobnym druczkiem: „Właściciel mieszka w kuchni".

Nie, to jednak podziękuję.

Przeglądam dalej. Kolejne ogłoszenie ma przystępną cenę, ale reszta pasuje bardziej do oferty domu publicznego, a nie wynajmu mieszkania.

W moim wieku szukanie pokoju brzmi dość abstrakcyjnie. Już widzę siebie ze studenciakami, walcząc o łazienkę albo siedząc na łóżku w słuchawkach wygłuszających. Za stara jestem na imprezy do rana. Wystarczy, że po wczorajszej posiadówce boli mnie głowa, a jakby nie patrzeć – Kornelia jest jedna.

Zastanawiam się, czy któryś ze znajomych nie mógłby mnie przygarnąć: Kasia i Tomek ledwo mieszczą się w kawalerce, Iga mieszka z rodzicami, a Grażyna dopiero co wprowadziła się na swoje i wije romantyczne gniazdko. Moi rodzice żyją na drugim końcu Polski. Na emeryturze rzucili wszystko i wyjechali w Bieszczady, nawet lamę sobie kupili. Widzimy się na święta i tyle.

Wychodzi na to, że jestem skazana na babcię. Może łatwiej będzie ją przekonać, żeby wróciła do cioci Janiny? Albo ten jej gach się wreszcie wyniesie i wszystko znowu będzie po staremu. Coś na pewno wymyślę.

Z tym postanowieniem przekręcam się na drugi bok i zasypiam.

*

Słyszę, jak babcia krząta się po kuchni. Rozgościła się na dobre i właśnie smaży jajecznicę. Skręca mnie z głodu, ale wolę się nie ruszać. Przykrywam się kołdrą aż po szyję i liczę, że mnie tu nie znajdzie. Na marne. Kieruje kroki do mojego pokoju i nawet nie trudzi się pukaniem. Z niechęcią otwieram oczy i ponownie zaciskam powieki z nadzieją, że Kornelia zniknie. Ta jednak pochyla się nade mną i szturcha mnie w ramię.

– Ile można spać, leniu jeden?! Wstawaj natychmiast! – skrzeczy.

Jednym susem podchodzi do okna i podciąga rolety. Nie wiem, skąd kobieta w jej wieku ma tyle energii. Jaskrawe światło mnie oślepia, na co wydaję z siebie syk. Zasnęłam dopiero nad ranem i wcale nie mam ochoty wychodzić z łóżka. Spoglądam z niechęcią na zegarek – dochodzi ósma rano. Przeciągam się na łóżku i powoli siadam.

– Mam wolne – tłumaczę.

Babcia przewraca oczami.

– Tym lepiej, mam dla ciebie zadanie – mówi i zaciera ręce.

Wydaję z siebie jęk, zastanawiając się, co dla mnie przygotowała. Zawsze uważałam ją za lekko postrzeloną, ale dotychczas sądziłam, że to starcze zdziecinnienie.

Babcia nie odpuszcza i wychodzi z pokoju, dopiero gdy zarzucam na siebie szlafrok. Wlokę się do łazienki, pokonana jej uporem. Niech jej będzie. Przynajmniej zjem smaczne śniadanie. Nikt nie robi takiej jajecznicy jak ona.

Staram się nie odzywać i przytakuję jej, licząc na dokładkę. Gdy kończę pić kawę, Kornelia pospiesza mnie i wskazuje na zegarek.

– Ruchy, bo nie zdążymy.

– Gdzie? Myślałam, że chciałaś zawiesić nowe zasłonki – mówię, wskazując na wyciągnięte z kufra różowe paskudztwo.

– Później, teraz idziemy na targ.

Sobotnie targowisko to idealne miejsce na pogaduszki dla mojej babci. Zlatują się tam wszystkie jej koleżanki. Zastanawiam się, po co jestem jej potrzebna. Nigdy dotąd nie zabrała mnie ze sobą. Zwykle wyciąga swój nieśmiertelny wózeczek na kółkach i ciągnie go wszędzie. Przy lepszej pogodzie wsiada na damkę z koszykiem i pomyka niczym pirat drogowy. Kornelia ma za nic przepisy, ale wiecznie psioczy na innych uczestników ruchu. Raz wybrałam się z nią na rowery i był to o jeden raz za dużo.

Babcia wbija mi kościsty łokieć w żebro i pogania mnie po raz kolejny. Idziemy pieszo, a koła jej wózeczka kolebią się po nierównym chodniku. Raz po raz spogląda na nie z irytacją i klnie pod nosem. Nie spodziewałam się, że zna takie słowa.

W końcu docieramy na targ, a ja wyglądam na bardziej zmęczoną niż Kornelia. Mijam jakiś samochód i przyglądam się swojej spoconej twarzy. Po jakiego grzyba wzięłam cieplejszą kurtkę i plecak? W mojej głowie zakodowało się, że nadchodzi jesień. Ten ciepły poranek nie wpisuje się w ostatnie chłodne dni. Nawet wiatr nie świszczy mi nad uchem, to najwyżej podmuch babiego lata.

Babcia prowadzi nas przez wąskie alejki, napychając swój wózeczek pomidorami, papryką i cukinią. Coś czuję, że zjem dziś leczo.

Może mieszkanie z babcią nie będzie takie złe? Znów ganię się za swoje pomysły. Kornelia lubi gotować, ale przecież nie mogę na niej pasożytować. Podkradanie staruszce jedzenia brzmi gorzej niż metoda na wnuczka.

Docieramy do kolejnej alejki. Babcia zdecydowanym krokiem rusza do stoiska z wielkim, wymalowanym na pomarańczowo napisem „Jurek i syn". Nie ma co, drugiego takiego nie widziałam – neonowy kolor aż razi po oczach.

Babcia przebiera pomiędzy dyniami i ogląda je z każdej strony. Przestępuję z nogi na nogę, dziwiąc się niezdecydowaniu Kornelii. Spędzamy przy tym stoisku znacznie więcej czasu niż przy którymkolwiek innym. Kornelia wbija wzrok w starszego sprzedawcę, a ten odpowiada na jej spojrzenie – mam wrażenie, że porozumiewają się w ten sposób. Gdy nadchodzi młody chłopak ze skrzynkami, zaczynam rozumieć, że to nie przypadek.

Wreszcie dociera do mnie, że babcia nawet nie przepada za dynią, a do końcówki października jeszcze daleko. Zwykle kupuje je na złość mojej mamie, żeby zrobić z niej halloweenową ozdobę. Fakt to zabawne patrzeć, jak staruszka wypomina córce dewocję i brak zrozumienia dobrej zabawy.

– W końcu się zjawiłeś! Rzuć te skrzynie na pakę i wracaj tu. Muszę się napić kawy – krzyczy starszy sprzedawca.

Chłopak wykonuje polecenie i staje za straganem. Babcia w końcu decyduje się na dynie i podaje ją do zważenia.

– Masz kogoś? – pyta bez ogródek.

– Niby nie, ale nie umawiam się z babciami – odpowiada sprzedawca z rechotem.

Jego głośny śmiech sprawia, że krzywię się nieznacznie. Nie mogę stwierdzić, czy jest nierozgarnięty, czy podobnie jak ja chciałby utrzeć nosa mojej babci. Przejrzałam ją i wiem, do czego zmierza. Powoli się wycofuję, co nie umyka jej uwadze. Gromi mnie takim spojrzeniem, że przystaję.

– Czekaj, przecież nie dla siebie pytam – skrzeczy i wyciąga pieniądze z portmonetki. – Jak ci się podoba moja wnuczka? – dodaje i wskazuje głową w moją stronę.

– Niczego sobie, ale nie mój typ – odpowiada chłopak.

– Do czego to doszło? – pyta babcia złowieszczo i zabiera ostrym szarpnięciem dynię.

– O gustach się nie dyskutuje – kwituje chłopak i znika, gdzie pieprz rośnie.

Ogarnia mnie uczucie ulgi. Idę z Kornelią dalej przez targ z nadzieją, że nie ma dla mnie więcej kandydatów.

Babcia mamrocze coś pod nosem i ciska dynię do najbliższego kosza.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top