=15=
Bakugou skrzywił się, gdy dziewczyna wyciągnęła z pudełka kolejnego papierosa. Już miała włożyć go do ust, jednak blondyn położył jej dłoń na nadgarstku, opuszczając jej rękę. Dziewczyna spojrzała na niego pytająco, po czym odłożyła paczkę na bok.
— Przepraszam za tamto — powiedziała. — Nie chciałam robić tego w ten sposób...
— A chciałaś w inny? — prychnął chłopak. Dziewczyna objęła kolana dłońmi, wzdychając ciężko.
— Nie tak wyobrażałam sobie swój pierwszy pocałunek — mruknęła.
Bakugou spojrzał na nią zszokowany. "Kurwa..." pomyślał, jednak przemilczał temat.
— Po cholerę to było? — spytał.
— Chciałeś mnie zabić — dziewczyna wzruszyła ramionami. Chłopak prychnął.
— I tyle?
— Nie — mruknęła. — Chciałam to zrobić.
Bakugou zatkało. Przez jego głowę przebiegało tysiące myśli, a on sam nie wiedział, którego głosu, krzyczącego mu w umyśle, powinien słuchać.
— Chyba jestem ci winna wyjaśnienie — westchnęła w końcu. — Nie zabijam dla przyjemności, Bakugou.
Chłopak milczał. Jak miał to skomentować?
— Po prostu nie miałam innego wyjścia... — szepnęła. Oderwała wzrok od balkonowej posadzki i spojrzała na zachodzące nad miastem słońce.
— Zawsze jest wyjście — mruknął chłopak. Brunetka pokręciła głową.
— Moje quirk nadaje się tylko do zabijania — powiedziała. — Żebyś nie wiem jak kombinował, nie ma szans, żeby dało się jakoś pożytecznie je wykorzystać. Jestem urodzoną maszyną do zabijania.
Bakugou spojrzał na nią, słysząc jak głos załamuje jej się przy ostatnim słowie.
— Gówno prawda — mruknął, odwracając wzrok.
— Mając cztery lata zabiłam swoją własną matkę — powiedziała beznamiętnym tonem, a Bakugou poczuł jak cierpnie mu skóra.
— Ojciec zostawił mnie na pastwę losu i uciekł przy pierwszej lepszej okazji — kontynuowała. — Zresztą wcale mu się nie dziwię.
Bakugou nadal milczał. Nie miał zielonego pojęcia co powinien powiedzieć w takiej sytuacji.
— Byłam zdana na siebie — powiedziała, wykręcając sobie palce. Kostki jej dłoni strzelały głośno, jednak dziewczyna nie zwracała na to uwagi. — Całe szczęście, znalazła mnie starsza kobieta. Wychowała, nauczyła panować nad quirk. Dała mi dach nad głową.
Blondyn nieświadomie zaciskał pięści, słuchając opowieści dziewczyny.
— Nie mogłam chodzić do szkoły, więc nie chodziłam. Wszystkiego nauczyłam się w domu. Ona mnie nauczyła. Była dla mnie jak babcia — uśmiechnęła się na to wspomnienie. — Nauczyła mnie walczyć, posługiwać się bronią.
Dziewczyna podniosła ma niego wzrok i wzruszyła ramionami.
— W młodości była wojskową — wyjaśniła.
Bakugou patrzył na nią z zaciekawieniem.
— Załatwiła mi fałszywe dokumenty — kontynuowała dziewczyna.
— Że co? — spytał. Brunetka wyjęła z tylnej kieszeni dżinsów skórzany portfel i wyjęła z niego laminowaną kartę. Podała chłopakowi bez słowa i odrzuciła portfel na posadzkę.
— Osamu Izumi — przeczytał głośno. — Tak masz naprawdę na imię?
Dziewczyna pokręciła głową.
— To fałszywe dokumenty — wyjaśniła. — Na imię mam Akira.
— A nazwisko?
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
— Nie mam nazwiska.
Blondyn nie dopytywał.
— Na cholerę przedstawiłaś mi się jako Hane? — spytał.
— Pseudonim artystyczny — mruknęła, a chłopak prychnął. Dziewczyna milczała, więc ponownie zerknął na dowód.
— Masz dwadzieścia jeden lat?! — zapytał zszokowany. Czyli całował się z kobietą starszą o pięć lat? Dziewczyna westchnęła.
— Siedemnaście — powiedziała, a blondyn odetchnął z ulgą. Jednak starszą tylko o rok. — Musiałam dostać pracę, tak? Zresztą, ja praktycznie nie istnieję. Nie mam mnie w żadnych papierach, w żadnym rejestrze. Mieszkanie mam po znajomości, robotę na czarno. Dowód tylko na wszelki wypadek.
— Dlaczego zabijasz skoro pracujesz w kawiarni? — spytał. — Spokojnie wyżyłabyś z tej pensji.
— Zaczęłam gdy babcia zachorowała — westchnęła. — Potrzebowałam pieniędzy na leczenie. Początkowo miałam tylko okradać bogatych dyrektorów banków czy innych zadufanych w sobie frajerów, ale gdy przyszło co do czego, spanikowałam. Zabiłam faceta, mimo że wcale nie chciałam.
Bakugou zacisnął zęby.
— Kiedy uciekałam, bojąc się, że ktoś mnie wiedział, wpadłam na... Kogoś — dziewczyna przygryzła wargę. — Miałam dwanaście lat. Byłam przerażona, bo wiedziałam, że wszystko widział, ale... on mi podziękował i... zaproponował robotę.
Blondyn spiął się cały.
— Jestem jego cichym zabójcą od czterech lat — wyrzuciła się z siebie po chwili ciszy. — Początkowo były to drobne zlecenia, bardzo rzadko, ale po śmierci babci przestałam sobie radzić — przyznała. — Praca w kawiarni nie wystarczała, a mnie... Było już obojętne ile osób jeszcze przeze mnie zginie.
Bakugou spojrzał na nią i dostrzegł zbierające się w oczach łzy. Dziewczyna zamrugała jednak i odezwała się ponownie:
— Tak naprawdę nie rzuciłam pracy w kawiarni, tylko dlatego, że daje mi to jakiekolwiek poczucie normalności.
Bakugou milczał. Nie wiedział co ma o tym wszystkim myśleć. Rzeczywiście była w dość ciężkiej sytuacji. Właściwie była dzieckiem, kiedy rozpoczęła to życie. Jednak czy to ją usprawiedliwiało?
— Wiem, że jestem okropnym człowiekiem — powiedziała, niemal płaczliwie. — Ale naprawdę nie potrafię inaczej.
Dziewczyna westchnęła ciężko, Bakugou zacisnął zęby.
— Nie wydam cię — odezwał się. — Ale musisz mi obiecać, że z tym skończysz.
Dziewczyna podniosła głowę i spojrzała na niego ze smutnym uśmiechem.
— Nie mogę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top