=10=
Bakugou ostatnimi czasy bardzo często decydował się na samotne spacery po mieście. Nie wiedział dlaczego, ale dusił się zarówno w szkole, jak i w akademiku. Nie mógł wytrzymać z całą swoją klasą. Każdy glosniejszy dźwięk go irytował, a on sam nie mógł zebrać myśli, gdy wszyscy dokoła darli się o byle co.
Był rozdarty. Z jednej strony chciał pozbyć się tych natrętnych myśli, które nie dawały mu spać, z drugiej jednak nie mógł przestać o niej myśleć. Nie zabiła go. Mówiła coś o zasadach. Czyli nie była tak naprawdę zła, nie? Nie była też szurnięta jak większość złoczyńców, a przynajmniej nie sprawiała takiego wrażenia. Więc dlaczego to robiła? Dlaczego tak często plamiła ręce krwią? W imię czego?
Bakugou nienawidził jej za to, że pojawiła się w jego życiu i przewróciła je przynajmniej o te dziewięćdziesiąt stopni. Nienawidził też bohaterów za to, że jeszcze jej nie złapali. Nienawidził też tego, kto sprawił, że stanęła po stronie zła. Nienawidził siebie za to, że tak się tym przejmował.
Bakugou mijał właśnie cukiernię, kiedy dwa sklepy dalej rozbrzmiał dzwoneczek przy drzwiach. Chłopak podniósł wzrok i niemal zaśmiał się ironicznie, widząc, kto właśnie wychodzi z wielobranżowego, wsuwając paczkę papierosów w kieszeń czarnych dżinsów. Bakugou nawet nie chciał wiedzieć jakim cudem je zdobyła.
Czarne włosy powiewały na wietrze, kiedy szybkim krokiem szła przez miasto. Chłopak obiecał sobie, że drugi raz nie odpuści. Założył na głowę kaptur ciemnoszarej bluzy i przyspieszył kroku.
Dziewczyna nie zachowywała się podejrzanie jak mogłoby się wydawać. Dłonie wsunęła w kieszenie ciemnych dżinsów i schyliła głowę, chroniąc się przed wiatrem, który dzisiaj nieprzyjemnie dawał się we znaki. Bakugou nie spuszczał jej z oka. Ludzie, którzy go mijali, nie raz zostali potrąceni przez chłopaka, który kompletnie nie zwracał na nich uwagi. Patrzyli na niego z dezaprobatą, czasem mruknęli coś o niewychowanej młodzieży i szli dalej, jak gdyby nigdy nic.
Dziewczyna skręciła w mniejszą uliczkę i przeszła przez skrzyżowanie. Bakugou nie zatrzymał się, dlatego gdy przechodził przez ulicę niemal został potrącony przez motocykl.
— Co do kurwy?! — warknął na mężczyznę.
— Patrz jak łazisz, dzieciaku! — krzyknął na niego facet i nie zawracając sobie więcej głowy jakimś przypadkowym przechodniem odjechał, dumnie unosząc głowę.
Bakugou zacisnął zęby i rozejrzał się za dziewczyną. Cholera. Na pewno zwróciła uwagę na to małe zamieszanie i na sto procent go rozpoznała. Teraz nigdzie nie mógł jej dostrzec. Wykorzystała okazję i zniknęła mu z pola widzenia, zanim zdążył zbytnio się do niej zbliżyć.
— Kurwa — zaklął pod nosem. Wiedział, że szukanie jej nic nie da. Mogła pójść w każdym kierunku, mogła się ukryć i czekać aż odejdzie. Właśnie teraz mogła patrzeć na niego z bezpiecznej kryjówki i odliczać sekundy, dopóki się nie podda.
Bakugou jednak nie mógł pozwolić sobie na dłuższy spacer. Ktoś na pewno już zauważył jego nieobecność, a im dłużej był poza terenem szkoły, tym większy opieprz mógł potem zebrać.
Blondyn omiótł więc wzrokiem ostatni raz całe otoczenie i odwrócił się na pięcie, ruszając w stronę szkoły. Ta porażka nie zabolała go jakoś wybitnie. Miał dziwne poczucie, że jeszcze ją spotka.
***
— Nie mam pojęcia, ale zaczynam się martwić.
— Biedny, Kacchan... Co oni mu zrobili...
— Może powinniśmy porozmawiać z panem Aizawą?
— Jest bohaterem, nie psychologiem, Uraraka.
— Wiecie, że słyszę każde wasze pierdolone słowo?! — Bakugou odwrócił się, opierając rękę o oparcie kanapy. Grupa uczniów, spiskująca przy aneksie kuchennym, zamilkła natychmiast, patrząc na niego z przerażeniem. Bakugou prychnął pod nosem i wrócił do wpatrywania się w telewizor. Znowu oglądał wiadomości, co normalnie nie zdarzało mu się prawie nigdy. Kolejne tajemnicze morderstwo. Katsuki nie musiał być jego świadkiem, żeby wiedzieć, że to jej sprawka.
— Oni się martwią, bro — odezwał się półszeptem Kirishima. — My się martwimy. Odkąd wróciłeś nie jesteś sobą.
— Jestem, kurwa, bardziej sobą, niż byłem do tej pory — Bakugou warknął wściekle, wyłączając telewizor. Rzucił pilot na stolik kawowy i podniósł się z miejsca. — Przestańcie węszyć w moim życiu, lamusy. Nic mi nie jest, do cholery.
Kirishima mógł tylko patrzeć, jak jego przyjaciel odchodzi w stronę swojego pokoju. Nie miał pojęcia co się z nim działo, ale wiedział, że na pewno nic dobrego.
Maraton 5/5
Mam nadzieję, że jesteście zadowoleni ^^
~Beth
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top