Śmierć

Wracając z pewnego ogródka
Śmierć wpadła do mnie
Bez zaproszenia
Lecz nic to,
To mój przyjaciel
Wpada na chwilę
Pogadać
Jak starzy znajomi
Siada
I milczy
Ja milczę z nią razem
Mroczną wirujące
Pustką oczodoły
I chłodny błękit
Naprzeciw siebie
- Co Cię sprowadza?
Czy spełnisz wreszcie
Moje życzenie?
- Nie. Dziś nie czas.
Nie przyszłam po Ciebie.
- Chociaż przez wzgląd
Na dawną znajomość
Obdarz pocałunkiem
I zabierz ze sobą
- Z przykrością patrzę
Na Twe, człeku, cierpienia
Lecz to nie moją
Ni twoją jest sprawą
By długość życia
Odmierzać ludzkiego.
Gdy Bóg rozkaże
Twa przyjdzie kolej
Lecz teraz jeszcze
Żyć tobie trzeba.

Z tymi słowami
Śmierć chwyta kosę
Niczym staruszka
Kostur drewniany
Widać zmęczenie
W bezdennym spojrzeniu
Przez wieczność praca
Bez odpocznienia
Jedynie chwile
Takie jak teraz
Gdy gości u tych
Co zwą ją druchem.
Choć wie, że w takiej chwili
Przedłuża jedynie
Konających męki
Lecz nie jest w stanie
Wciąż tylko uśmiercać.
Czasem potrzeba jej
Zrozumienia
Wytchnienia
Spokoju
Sympatii
Te zaś jej dają szaleńcy
I tacy jak ja, desperaci...
_________________________________

Bardzo dziękuję ciszza za mimowolną inspirację😉
Gorąco pozdrawiam😁

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top