Rozdział 5
Bolało.
To nie ulegało najmniejszej wątpliwości. Miłość bolała... Od samego początku aż po jej kres. Ta nieodwzajemniona raniła na każdym kroku, karmiąc się złudnymi nadziejami i z wolna odbierając radość płynącą z otaczającego świata. Bolała ta, która ujrzała już koniec swych dni, bez względu na jego powód. Śmierć, zdrada, złość, strach, obojętność – przyczyna nie miała najmniejszego znaczenia, doprowadziła miłość do kresu, a tam zawsze pozostawał ten sam ból po utracie tego, co tak ceniliśmy. Ta odwzajemniona również niosła ze sobą cierpienie, niosła ze sobą wyzwania, niosła strach przed jej utratą, niosła niepewność, niosła słabość, niosła wymagania i nawoływała do poświęcenia, zazwyczaj większego niż potrafiło się znieść. I to one wszystkie raniły, niekiedy bardziej dotkliwie niż byliśmy w stanie to przed sobą przyznać. Przecież miłość przezwycięży każdą przeszkodę, prawda? Gówno prawda. Nawet jeśli ją przeskoczymy, to przyjdą kolejne, jeszcze wyższe i bardziej niebezpieczne takie, które otworzą stare rany, które doprowadzą nas na skraj wytrzymałości. Wbrew pozorom to nie musi być nic wielkiego, preludium do apokalipsy niekoniecznie musi być płonący smok na niebie i czwórka jeźdźców prowadzących zagładę...
Miłość bolała, tak po prostu. Każda, bez wyjątku. Mimo to ludzie pożądali jej jak niczego innego. Głupcy, przeklęci głupcy.
Jego miłość wcale nie różniła się od innych. Kiedyś była naprawdę piękna, zupełnie jak jakiś rajski kwiat. Wtedy wydawało się, że gdy ten kwiat rozkwitnie w pełni, taki już pozostanie. A jego miłość będzie szczęśliwa, spełniona i wieczna. Nie myślał wtedy o tym, iż ten kwiat należy do tych niezwykle kruchych, a życie kurewsko lubi się nad nim znęcać, aż nie zniszczy go niemalże całkowicie, pozostawiając po nim tylko ból...
- Mnie również miło cię widzieć, Temari – rzekł Shikamaru tonem wcale nie zdradzającym radości, raczej kryjącym cień zniechęcenia. Nie drgnął, nawet gdy kobieta wymierzyła mu siarczysty policzek zamiast przywitania. W zasadzie był to całkiem miły gest z jej strony, łatwiej skupić się na bólu po uderzeniu niż na tym, który od dawna próbował zeżreć go od środka.
- Opanuj się - chłodny głos przeciął powietrze niczym bicz. - W zasadzie jesteś tutaj zbędna, więc albo skończ z tymi prymitywnymi zachowaniami, albo wyjdź – Gaara dał jej prosty wybór. Kobieta usiadła więc przy stoliku rzucając jej towarzyszom pełne niechęci spojrzenie. – Musisz mieć coś naprawdę ciekawego, skoro uznałeś, że wymaga to aż mojej pomocy – tym razem mężczyzna zwrócił się do Shikamaru, który podał mu teczkę z dokumentacją medyczną Hiashiego Hyugi.
Cały Gaara. Oszczędny w słowach, konkretny, dosadny, trzymający emocje na wodzy, a do tego cholernie inteligentny. Dodając do tego pewność siebie, charakterystyczny styl oraz przystojną twarz, którą zdobiły zmęczone, jasnozielone zielone oczy, w których odbijały się trudne chwile z przeszłości, mógł dla osób postronnych sprawiać wrażenie nieprzystępnego. I najwyraźniej stan rzeczy bardzo mu odpowiadał.
Musiał przyznać: Naruto miał dobry gust.
Widząc, że Gaara zajmuje miejsce przy stoliku, sam zrobił to samo. Rozejrzał się po restauracji, w której się spotkali, poza nimi nie było w niej wielu osób te, które były siedziały natomiast w znacznym oddaleniu od nich. Idealne miejsce, żeby odbyć spokojną rozmowę. Rozciągnął się wygodniej na siedzisku, zakładając ręce za głowę i przymykając oczy.
Spodziewał się bardziej napiętej atmosfery siedząc między swoją byłą narzeczoną, a jej bratem. O dziwo jednak poza raniącą uszy ciszą, którą mącił jedynie szelest przewracanych przez Gaarę kartek, nie odczuwał jakiegoś wielkiego dyskomfortu. Nigdy go przy nich nie czuł. Mimo tego, w jaki sposób potoczyła się ich znajomość, mimo tego jakie emocje im teraz towarzyszyły, ciągle potrafił bez zawahania poprosić ich o pomoc. Potrafił im zaufać.
- Jakie szanse na ekshumację? – stanowcze pytanie Gaary wyrwało go z chwilowego zamyślenia.
- Legalną? – rzucił, zanim zdążył się zastanowić nad tym, jaką reakcję może wywołać.
Zreflektował się, dopiero gdy zobaczył błysk wściekłości w oczach Temari. Od teraz stąpał po bardzo grząskim gruncie, niepotrzebnie przywołując wspomnienia z wydarzeń, które doprowadziły ich związek do końca.
- Legalną – rzeczowa odpowiedź brata najwidoczniej wystarczyła, żeby zatrzymać ją przed kolejnym fizycznym atakiem wymierzonym w jego osobę, a jego przed zupełnie zbędnym w tej chwili rozpamiętywaniem przeszłości. – Jeśli mam podać jakieś konkrety muszę zobaczyć ciało. Najlepiej, zanim zeżrą je robaki.
Shikamaru westchnął. To z całą pewnością nie był dobry pomysł. Ciągnąć Gaarę do Konohy. Zamyślił się na kolejną chwilę.
To będzie bolało...
- Myślę, że da się to zrobić – mruknął zrezygnowany.
Sprawa zawsze była ważniejsza od bólu. Czy to ludzie właśnie nazywali profesjonalizmem? Jeśli tak to byli bardziej pomyleni niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka.
----------------------------------------------
- Naprawdę!? Też będę tutaj pracował?!
Czarnowłosy chłopiec z charakterystycznym dla siedmioletniego dziecka podekscytowaniem i błyskiem w oku krzyknął niemal na cały głos. Uśmiechnął się szerzej, gdyż odpowiedź ojca była potaknięciem, na które z taką niecierpliwością oczekiwał. Na jego policzkach pojawiły się ledwie dostrzegalne rumieńce będące wynikiem wszystkich porywających scen z jego świetlanej przyszłości, które w jednej chwili podsunęła mu wyobraźnia. Lewą rączką uścisnął mocniej dłoń rodzica, którą trzymał, a prawą poprawił białą koszulkę, którą założył specjalnie na tę okazję, jako przyszły prawnik musiał odpowiednio się prezentować. To była jego pierwsza wizyta w sądzie, ale już teraz postanowił, że nie będzie ona ostatnią.
- Pod warunkiem, że będziesz się przykładał do nauki, będziesz się odpowiednio zachowywał, poznasz przepisy prawne, ukończysz studia i aplikację, a później albo przekonasz mnie, żebym cię zatrudnił w kancelarii, albo znajdziesz kogoś innego, kto będzie chciał z tobą pracować, no i jeszcze musisz pamiętać... - zapał chłopca nieznacznie przygasł, gdy lista wymagań, jaką stawiał przed nim ojciec nie skończyła się na jednej czy dwóch pozycjach. Widząc to jego rodzic uśmiechnął się lekko, po czym dodał – Jeśli tylko będziesz chciał, będziesz najlepszym adwokatem w Konoha, Sasuke.
- Widzę, że w rodzinie Uchiha rośnie nowe pokolenie prawników.
Nim chłopiec zdążył cokolwiek odpowiedzieć jego uszu dobiegł rozbawiony głos. W jednej chwili obrócił się, aby sprawdzić do kogo należy i stanął twarzą w twarz z nieznanym mu mężczyzną w czarnej todze z zielonym żabotem, dokładnie takiej samej, jaką jego ojciec trzymał w swoim gabinecie. Sasuke oceniłby, że jest starszy od Fugaku, choć nie potrafiłby stwierdzić jak wiele. Mężczyzna miał lekko sterczące, brązowe włosy oraz krótką bródkę. Poza tym jego spojrzenie było bardzo spokojne, a jego usta zdobił delikatny uśmiech, przez co sprawiał wrażenie osoby, z którą łatwo nawiązywało się rozmowę. Dlatego też, kiedy nieznajomy wyciągnął do niego rękę i przedstawił się jako ,,Hiruzen Sarutobi" Sasuke z uśmiechem odwzajemnił gest sam również podając swoje imię.
Kiedy ojciec Sasuke pogrążył się w rozmowie z Panem Sarutobim, sam chłopiec wykorzystał okazję, aby jeszcze raz przyjrzeć się miejscu, które tak go dzisiaj zaciekawiło. Chłonął każdy element otaczającego go świata, bo dla niego właśnie ta pierwsza wyprawa do sądu była jak podróż do świata, którego wcześniej nie znał.
Błyszczące z podekscytowania, czarne oczy chłopca prześlizgiwały się po ciemnobrązowych, drewnianych drzwiach znajdujących się na ścianie przeciwległej do tej, o którą się opierał. Za niektórymi z tychże drzwi nie słyszał najmniejszego nawet szmeru, za innymi z kolei ludzie podnosili głos, wykłócając się o coś lub przeklinając. Niekiedy drzwi się otwierały, a zza nich wychodzili bardzo różni ludzie: policjanci, awanturujący się mężczyźni, kobiety ukradkiem ocierające łzy...
Przyglądał się także osobom zebranym na korytarzu, którzy stanowili dla niego naprawdę niezwykłą mieszankę. Dostrzegł wśród nich kilka osób również ubranych w togi, tyle tylko, że mieli żaboty w niebieskim, fioletowym bądź też czerwonym kolorze. Chłopiec rozumiał, że ozdoby miały różny kolor ze względu na to, iż funkcje osób, które je nosiły były różne, nie miał jednak pojęcia, który kolor wiąże się z jakim stanowiskiem. Postanowił więc, że zapyta o to ojca, gdy ten będzie miał chwilę. W zasadzie to po tym dniu miał do ojca całą masę pytań o rzeczach, które odkrył i usłyszał.
Wreszcie postarał się skupić na tym, o czym rozmawiał jego ojciec, bo może to ułatwiłoby mu zrozumienie przynajmniej części z tego, co się wokół niego działo. Zadanie to okazało się jednak trudniejsze niż przypuszczał, gdyż w toku tejże rozmowy padało zbyt wiele słów, których nie pojmował lub takich, które słyszał wcześniej, mimo to ich znaczenie nie było dla niego do końca jasne. ,,Zastępstwo procesowe", ,,literalne znaczenie przepisu", ,,czynność prawna pozorna" i wiele innych tym podobnych brzmiały dla niego jak zwroty wypowiadane w innym języku, dlatego z tym większym podziwem przyglądał się ojcu, który z pełną uwagą i zrozumieniem słuchał o czym Pan Sarutobi mu opowiadał. Jednocześnie docierało do niego jak daleko jeszcze od niego jest ten świat, którego od dzisiaj zapragnął być częścią i ile rzeczywiście pracy będzie kosztowało go zostanie osobą, która będzie mogła prowadzić z jego ojcem rozmowę na podobnym poziomie jak ta, której był właśnie świadkiem.
Stał tak jeszcze przez chwilę, szerokimi ze zdumienia oczami przyglądając się dwójce rozmawiających prawników. W końcu udało mu się wyłapać kwestię, która była dla niego w dużej mierze zrozumiała. Dotyczyła ona zwolnienia jednego z nauczycieli w konoszańskiej szkole podstawowej, które Pan Sarutobi określił mianem ,,dyskryminacji". Sasuke, już wcześniej poznał znaczenie tego słowa, więc jego dziecięca niecierpliwość nie pozwoliła mu nie wtrącić się do tejże dyskusji. Poza tym, jak to zwykle u dzieci w tym wieku nie chciał być ignorowany, wręcz przeciwnie chciał pokazać, że i z nim można przeprowadzić poważną rozmowę. Musiał udowodnić, że on również rozumie niektóre aspekty tego ,,dorosłego" życia.
- Dlaczego ktoś źle traktuje Pana Irukę? Przecież nie jego wina, że urodził się czarnoskóry. Nie powinni go zwolnić, skoro nie zrobił niczego złego – wtrącił w końcu, gdy po raz kolejny z ust Pana Sarutobiego padło to samo stwierdzenie.
Tym pytaniem zwrócił na siebie uwagę obojga stojących obok niego mężczyzn. Oboje wyglądali na lekko zdziwionych tym, że chłopiec w ogóle zainteresował się ich rozmową. Jednocześnie jednak w oczach ojca dostrzegł delikatny błysk dumy z tego, że chłopiec zadał pytanie, które najprawdopodobniej nie padłoby z ust innego dziecka w tym wieku.
- Nie każdy rozumie to, że nie można traktować gorzej ludzi, którzy są inni. Cieszę się, że ty to wiesz Sasuke. Jako prawnik powinieneś zawsze o tym pamiętać – Pan Sarutobi odpowiedział mu, pochylając się przed nim tak, aby spojrzeć mu poważnie w oczy. – Poza tym Iruka wcale nie jest czarnoskóry. Dyskryminacja może dotyczyć wielu innych kwestii.
Sasuke przekrzywił lekko głowę, przypominając sobie wszystko czego do tej pory dowiedział się na temat dyskryminacji. Nie było tego jednak wiele, a większość z tychże informacji pochodziła z programu telewizyjnego, który ostatnio oglądał Itachi i którym sam się zainteresował.
- Więc dlaczego? – zapytał Sasuke coraz bardziej zaciekawiony tematem. Poza tym miał niejasne przeczucie, które mówiło mu, iż Pan Sarutobi na jego pytanie odpowie konkretnie, zgodnie z jego wiedzą i poglądami, nie zaś dopasowując odpowiedź do ogólnie przyjętego stereotypu głoszącego, że dzieci nie wszystko muszą wiedzieć.
- Cóż... - ciche westchnienie wyrwało się z ust Fugaku, zanim Sarutobi zdążył udzielić odpowiedzi jednocześnie jakby go uciszając.
- Pan Iruka jest w związku z mężczyzną, a kierownictwo szkoły nie chciało homoseksualisty wśród nauczycieli. Myślę, że gdyby chodziło o kolor skóry, nadal mógłby pracować.
Odpowiedź padła z ust samego Fugaku, więc teraz to na nim była skupiona cała uwaga chłopca. Spoglądając na ojca od razu zauważył zmianę w jego wyrazie twarzy, nie była już taka łagodna jak chwilę temu, nie przejawiała jednak również żadnych śladów niechęci czy obrzydzenia. Była po prostu neutralna, jak gdyby mówił o rozkładzie jazdy pociągów, a nie rzeczywistej sytuacji, która doprowadziła człowieka do utraty posady tylko dlatego, że nie był taki jak wszyscy. Sasuke nie zastanowił się jednak nad tą zmianą w zachowaniu ojca, bardziej nurtował go sam sens jego słów.
Wiedza Sasuke na temat dyskryminacji zaczynała i kończyła się na obejrzanym wspólnie z Itachim programie, dlatego sam fakt, że można dyskryminować kogoś nie tylko ze względu na kolor skóry wydał mu się w dziwny sposób ciekawy. W końcu odkrywał coraz więcej prawniczego świata, do którego tak bardzo chciał kiedyś należeć. Z drugiej strony, jego wiedza dotycząca homoseksualizmu ograniczała się do tego, że istnieją ludzie, których pociąga ta sama płeć. W jego domu nigdy jednak nie rozmawiało się o tego typu rzeczach. Zupełnie jakby ich istnienie nie zasługiwało na szczególną uwagę. Poza tym jego ojciec powiedział, że gdyby chodziło o kolor skóry Pana Iruki by nie zwolniono, ale to, że związał się z innym mężczyzną było już ku temu powodem. Czy wobec tego homoseksualizm był w jakiś sposób gorszym piętnem? Jeszcze większym powodem do złego traktowania?
- Czy to coś złego kochać osobę tej samej płci? – zapytał wreszcie nie potrafiąc samodzielnie odpowiedzieć na swoje wątpliwości.
- Oczywiście, że nie! – Fugaku uśmiechnął się lekko odpowiadając synowi. – Każda miłość jest tak samo piękna. Każda miłość jest tak samo ważna. Każda miłość zasługuje na taki sam szacunek. I to czy kocha się mężczyznę, czy kobietę nie ma najmniejszego znaczenia. Miłość to miłość. Trzeba ją akceptować, a jeśli zajdzie taka potrzeba to o nią walczyć...
***
Sasuke poderwał się do siadu, słysząc za sobą czyjeś kroki. Razem z tym gwałtownym ruchem usłyszał odgłos, jaki wydała twarda oprawa komentarza do Konwencji o ochronie praw człowieka i obywatela, którą czytał i nad którą najwidoczniej zasnął. Wraz z opasłym tomem posypały się również kartki, na których widniały fragmenty orzeczeń Trybunału Praw Człowieka, w których szukał wskazówek do pisanej właśnie apelacji w sprawie zastrzelonego pod ,,The Last Resort" chłopaka.
Przeklął cicho, gdy jego oczy oślepił blask zapalanego w salonie światła. Obrócił się w stronę osoby, która to wyrządziła mu tak wielką krzywdę budząc go, aby odpowiednio uprzejmie jej za to podziękować. Jednakże nim z jego ust zdążyło wydobyć się jakieś bardzo niecenzuralne słowo zmartwiony wzrok jego brata uspokoił go, na tyle, że zamiast go zrugać zastanowił się czy aby Itachi nie przyniósł kolejnych złych wieści.
- Coś nie tak? – zapytał wreszcie, gdy cisza stawała się w jego mniemaniu zbyt napięta.
- Ty mi powiedz – usłyszał w odpowiedzi. Zmarszczył brwi nie do końca wiedząc o co chodzi jego bratu, jednak gdy ten usiadł koło niego i wskazał na przemoczoną od potu koszulę, która aż kleiła mu się do torsu, zdał sobie sprawę jak musiał wyglądać. – Znowu śniła ci się Sakura?
Kiedyś bardzo często śniła mu się jego zmarła dziewczyna, zazwyczaj w towarzystwie ślicznej dziesięcioletniej dziewczynki o oczach identycznych z tymi jego. Mała miała czarne włosy do ramion, nosiła okulary w czerwonych oprawkach i czerwoną sukienkę. Najczęściej widywał ją bawiącą się w ogrodzie jego rodzinnego domu i choć nigdy niedane było mu jej takiej zobaczyć, doskonale wiedział, że to była jego córka. A raczej to jak ją sobie kiedyś wyobrażał. Z takich snów zawsze budził się cały roztrzęsiony i przepełniony poczuciem winy, które wpędzało go w stan apatii na długie godziny.
Innym razem we śnie męczyły go wspomnienia z dnia, kiedy stracił Naruto. Z ich jedynej wspólnej nocy. Jednak zamiast słów zapewniających Sasuke o miłości Uzumakiego, które rzeczywiście padły tamtej nocy słyszał tylko wykrzykiwane w jego stronę obelgi, zdania pełne nienawiści, obrzydzenia i żalu. Słowa, które to on tamtego dnia powiedział do Naruto...
Tym razem to był jednak zupełnie inny sen. W zasadzie to nawet nie był sen, a bardziej wspomnienie, wypaczone przez jego wymęczony umysł w sposób, w jaki sam chciał, aby tamten dzień wyglądał. W końcu od tamtego dnia w jego głowie i sercu zaczęło rodzić się przekonanie, że miłość do osoby tej samej płci jest czymś złym, czymś obrzydliwym, czymś niegodnym wymagającym napiętnowania i wypleniania...
Gdyby tylko słowa, które wtedy usłyszał rzeczywiście padły z ust jego ojca, gdyby Fugaku rzeczywiście potrafił wykazać choćby minimum zrozumienia, odrobinę tolerancji. Wtedy jego życie nie wyglądałoby tak jak teraz, nie nękałyby go duchy przeszłości przypominając na każdym kroku o tym jakie błędy popełnił. Jednak nie. Prawdziwe wydarzenia tamtego dnia wyglądały zupełnie inaczej niż w śnie, który kilka chwil wcześniej go nawiedził. Słowa te nie padły z ust jego ojca tak jak we śnie. Wypowiedział je Pan Sarutobi, ten poczciwy staruszek, którego już od tylu lat nie widział. Jego ojciec natomiast nie powiedział niczego ponadto, iż związki takie są ,,sprzeczne z naturą".
Westchnął ciężko. Nie było sensu teraz rozpamiętywać każdej pierdoły, która ukształtowała w nim swego czasu ten popieprzony światopogląd, przez który długo brzydził się samego siebie. Przeszłości nie mógł zmienić. Zmienił jednak siebie i swoje postrzeganie świata, dlatego teraz jedynym czego chciał, było zawalczenie o przyszłość.
- Śniło mi się jak ojciec pierwszy raz zabrał mnie do sądu – odrzekł, przeczesując palcami włosy, które były równie mokre od potu co jego koszula. Skrzywił się i wstał, aby udać się pod prysznic. Właśnie tego teraz potrzebował.
- To aż tak złe wspomnienie? – zapytał zdziwiony Itachi podnosząc z ziemi kilka zrzuconych kartek.
- Nie wiem – odparł Sasuke zgodnie z prawdą. Nigdy nie opowiadał bratu o dokładnym przebiegu tego wydarzenia i nie zamierzał teraz tego zmieniać. Niech w przekonaniu Itachiego to będzie dzień, który zaważył na planach co do zawodowej kariery Sasuke. – Na pewno nie jest wyłącznie dobre.
Przez chwilę między nimi zawisła ciężka aura niedopowiedzenia, która obojgu zdawała się ciążyć, jednakże żaden z nich nie uważał też, że na siłę muszą wszystko wyjaśniać. Może kiedyś przyjdzie na to odpowiedniejsza pora.
- Dzwonił Shikamaru – oznajmił Itachi, zanim Sasuke zdążył jeszcze opuścić salon. – Pyta, czy jesteś w stanie załatwić zezwolenie na ekshumację Hyugi. Podobno znalazł lekarza, który chciałby przeprowadzić jakieś dodatkowe badania.
- Da się zrobić – odparł bez zastanowienia młodszy Uchiha, a na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. – Ruszyłem z miejsca, Itachi. Pod wieloma względami – dodał, dotykając znikającego już śladu po uderzeniu na prawym policzku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top