Epilog
- Luna pośpiesz się bo się spóźnimy - mówie coraz bardziej zniecierpliwiony
- Już idę. Jeszcze chwila - słyszę głos dobiegający z mojego pokoju
- Dalej. Bo samolot nam odleci
- Jestem, jestem. I o co było tyle krzyku co? - pyta wymownie
- Dobra, dobra, a teraz hop do samochodu - mówie
- Okej, panie elegancie
- Luna - ostrzegam ją
- Matteo - mówi tym samym tonem, poczym wybucha smiechem
Co ja mam z tą dziewczyną.
Droga na lotnisko mija w ciszy, nie takiej skrepowaniej, lecz przyjemnej, przy której można pomyśleć.
Gdy znajdujemy się już po odprawie i innych duperelach, wchodzimy na pokład samolotu, którym lecimy do Hiszpani, na konert gdzie zaczynamy naszą pierwszą trasę.
pierwsze 4 godziny mijają spkojnie, do czasu oczywiście. Nagle samototem coś wstrząsa, a my lecimy w dół, wszyscy krzyczą, niektórzy placzą a jeszcze inni modlą się, by przeżyć.
Z głośników słychać, żeby się uspokoić, lecz nie zabardzo to działa. W pewnym momencie czuje mocne udeżenie, a moje ciało traci kontrole nad wszystkim. Zanim odjedę z tego świata, spoglądam jeszcze w stronę Luny, a na jej twarzy widnieje starch. Poźniej zapada ciemność.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top