to a stranger
"mijający mnie nieznajomy! nie wiesz nawet jak tęsknię spoglądam na ciebie"
Wszystko, co widział, to niewyobrażalny odcień niebieskiego.
Zupełnie niczym bezchmurne nocne niebo, oświetlone blaskiem księżyca i gwiazdami. Kolor przypominający bezdenną głębię oceanu, początkowo przerażającą człowieka do szpiku kości swoją nieskończonością, nieznaną i nieosiągalną, a w następnej chwili intrygującą, pobudzającą wewnętrzną chęć przygody, poznania, odkrycia. Ciemny błękit tak intensywny, że aż niemożliwy.
Barwę oczu nieznajomego stojącego za barem jednego z popularniejszych klubów w Londynie.
Arthur siedział niczym zaczarowany, nie mogąc oderwać wzroku. Nie słyszał, co mówił do niego siedzący obok Leon. Głośna muzyka zeszła na dalszy plan, rozmowy setek osób zlały się w cichy szum, który ledwo co rejestrował gdzieś na skraju świadomości. Cały jego świat zawęził się do wysokiego chłopaka o kruczoczarnych włosach i magicznym spojrzeniu.
Magia. Jedyne określenie, jakie mu w tamtym momencie przychodziło do głowy. Bo jakie mogłoby być inne wytłumaczenie? Takie oczy nie miały prawa istnieć; były zbyt piękne, zbyt idealne.
Dziwnie znajome, nawet jeżeli mógłby przysiąc, że nigdy w swoim dwudziestopięcioletnim życiu ich nie widział. Zdecydowanie by zapamiętał, gdyby było inaczej.
Sekundę bądź wieczność później (czas przestał istnieć, stał się nieskończoną jednością bez znaczenia) nadeszły obrazy, wrażenia, uczucia.
Błysk miecza w słońcu, lekko już wyszczerbionego lecz nadal niezawodnego, idealnie pasującego do dłoni odzianej w skórzaną rękawicę. Jego ciężar jako uspokajająca stała w życiu. Poczucie bezpieczeństwa i obowiązku, które symbolizował.
Ognisko w środku lasu, dające ciepłe schronienie podczas chłodnej nocy. Rozpływające się w ustach jedzenie przygotowane przez osobę o najpiękniejszym uśmiechu na całej planecie. Wesołe głosy opowiadające niesamowite historie, łatwy i znajomy śmiech. Ramię tuż obok jego ramienia podczas snu, nigdy nieopuszczająca go obecność, zawsze przy jego boku.
Długie, zgrabne palce dotykające jego policzka, jego szczęki, szyi. Dreszcz wywołany tą czułością. Jego własne dłonie przeczesujące miękkie włosy, chwytające poprzecieraną chustkę zawiązaną wokół szyi. Jego usta na innych, pełnych i delikatnych, rozkoszujące się każdą spędzoną razem sekundą. Myślenie kocham go, nigdy go nie opuszczę, będę go bronił do ostatniego tchu. Kocham go, kocham go, kocham go.
Te niesamowicie niebieskie oczy zastąpione przez płynne złoto. Początkowo poczucie zdrady i oszukania, jak on mógł mi to zrobić? Zaraz jednak zrozumienie, wdzięczność, smutek. Miłość.
Kocham go.
- Arthur? - To Leon, którego ton głosu wskazywał, że nie był to pierwszy raz, gdy wymawiał jego imię.
Ciężar dłoni przyjaciela na jego ramieniu wybudził go z transu. Arthur odwrócił się w jego stronę i dostrzegł ściągnięte brwi, zaciśnięte usta i wyraźną troskę w oczach.
- Wszystko w porządku? - spytał, przechylając lekko głowę.
Arthur powrócił spojrzeniem w kierunku nieznajomego, lecz już go nie było za barem. Przeskanował szybko wzrokiem cały klub, czując, jak niewidzialna pętla zaciska się wokół jego serca.
Zniknął. Zupełnie, jakby go nigdy tam nie było. Jakby nigdy nie istniał.
Ponownie skupił swoją uwagę na Leonie i przywołał na twarz lekki, nieprzekonywujący uśmiech.
- Oczywiście - odpowiedział.
Oczywiście, że nie, dodał w myślach.
✻ ✻ ✻
"musisz być tym, którego szukałem lub tą, której szukałem"
Arthur przez całe swoje życie czuł dziwną pustkę. Miał wrażenie, że coś po prostu nie jest tak, jak być powinno. Czasami materiał ubrań wydawał mu się zbyt nienaturalny, zupełnie jakby miał być w jakiś sposób inny. Czasami nie pasowało mu jedzenie - zbyt sztuczne, zbyt do siebie podobne, nie dość wyraziste. Czasem język, dźwięki opuszczające jego usta nie do końca pasujące do tego, co chciał powiedzieć.
Najczęściej jednak byli to ludzie. W każdej spotkanej osobie czegoś szukał, choć sam nie był pewien, czego. Nie potrafił tego do końca określić. Za każdym razem, gdy z kimś rozmawiał, spędzał z tą osobą czas, formował z nią relację, jego mózg mówił mu nie tak powinno być, źle, to nie on.
Uczucie to znikało w większym stopniu przy kilku osobach. Przy Morganie, jego starszej przyrodniej siostrze. Przy jego ojcu. Przy Leonie, którego poznał na placu zabaw gdy miał sześć lat. Przy Lance'u, Gwen i Elyanie, których znał od szkoły podstawowej. Przy Gajuszu, jego nauczycielu biologii z liceum. Przy Percym i Gwainie, z którymi studiował.
Żadne z nich nie zapełniło jednak nigdy tej dziwnej pustki. Towarzyszyła mu ona odkąd tylko pamiętał i już pogodził się z faktem, że zawsze będzie ją odczuwał. Że do końca będzie mu czegoś - kogoś - brakowało.
Aż w końcu jego spojrzenie skrzyżowało się z nieznajomym o niemożliwych oczach.
✻ ✻ ✻
"(jawi mi się to jak sen)"
We śnie zasiadał na tronie. Korona spoczywała na jego głowie, nieustannie przypominając mu o ciążącej na nim odpowiedzialności. Wygładził dłonią czerwoną pelerynę spływającą z jego ramion na plecy, a następnie poprawił znajdujący się na palcu złoty sygnet z wygrawerowanym smokiem.
- Przestań się wiercić - usłyszał głos dochodzący z jego lewej strony. Obrócił głowę w jego kierunku i dojrzał wysokiego chłopaka - nie, już mężczyznę, od dawna nie chłopca - o kruczoczarnych włosach i uśmiechu kryjącym się w kącikach ust, o oczach koloru...
Och.
Arthur poczuł, jak jego ramiona delikatnie opadają, jak jego mięśnie mimowolnie się rozluźniają. Te oczy oznaczały bezpieczeństwo, ciepło, radość. Dom.
- Nie wiercę się - odpowiedział, próbując udawać oburzonego i urażonego samym pomysłem, że on, król, mógłby się wiercić. Ton jego głosu i spojrzenie mówiły jednak co innego.
- Jasne - powiedział nieznajomy (jakże może być nieznajomym, gdy Arthur zna jego twarz lepiej niż własną, gdy słysząc jego głos serce mu bije niczym oszalałe, gdy patrząc na niego ponad wszystkie myśli wybija się kocham go). Jego uśmiech w końcu objął całą jego twarz, rozświetlając ją i czyniąc piękniejszą od gwiazd na nocnym niebie i najwspanialszych kamieni szlachetnych, wartą więcej niż wszystko, co posiada. - A ja jestem królem Camelotu.
- Bardzo zabawne - odpowiedział sarkastycznie, starając się ukryć to, co myślał. Mógłbyś być, razem ze mną. Rządzilibyśmy wspólnie, równi i nierozłączni. - Nie powinieneś wrócić na swoje miejsce, Merlin?
Merlin.
Ma na imię Merlin.
Czarnowłosy ruszył przed siebie. Długie palce, szorstkie od wielu godzin pracy, przejechały delikatnie po jego dłoni w ledwo zauważalnym geście czułości. Arthur wstrzymał oddech, przymykając na ułamek sekundy oczy. Miał ochotę złapać Merlina za nadgarstek, przyciągnąć go do siebie i nigdy nie puszczać.
Dotyk znikł tak szybko, jak się pojawił. Jego dłoń pozostała jednak ciepła w miejscu, w którym zetknęła się ich skóra.
✻ ✻ ✻
"na pewno żyłem gdzieś z tobą szczęśliwie,
wszystko to odtwarzam w pamięci,gdy przemykamy obok siebie, nieuchwytni, czuli, czyści, dorośli"
Po raz drugi spotkał go, gdy szedł do domu po ciężkim dniu w pracy. Wtedy też jego życie zmieniło się na zawsze.
Potrzebował oczyścić swój umysł, zapomnieć o całym stresie, kłótniach i stercie papierów, które zostawił na biurku i które będzie musiał przejrzeć następnego dnia. Spacer do mieszkania był do tego idealną okazją, nawet jeżeli typowa londyńska pogoda, jaką był nieustający od wielu godzin deszcz, komplikowała nieco sprawy.
Arthur był jednak uparty, dlatego właśnie przemierzał ulice swojego ukochanego miasta ledwie z kapturem na głowie, który nijak chronił go przed całkowitym przemoknięciem.
Już skręcił w swoją ulicę, od ciepłego domu dzieliło go zaledwie niecałe sto pięćdziesiąt metrów, gdy ktoś potrącił go ramieniem. Irytacja szybko w nim wzrosła i już miał wybuchnąć, lecz drugi przechodzeń odezwał się jako pierwszy. Jego głos sprawił, że zarówno serce, jak i oddech Arthura się zatrzymały.
- Przepraszam, jeju, tak bardzo przepraszam - powiedział szybko nieznajomy - nie, nie nieznajomy. Merlin. Czarnowłosy podniósł głowę, a gdy ich spojrzenia się spotkały, Arthur dostrzegł w jego niebieskich oczach błysk zaskoczenia, szybko zastąpiony smutkiem.
Te oczy nigdy nie powinny być smutne.
Artur stał niczym skamieniały, nie mogąc wykrztusić nawet słowa. Wiedział, że musiał wyglądać trochę głupio z otwartymi ustami, ale nie myślał o tym. Po głowie kołatało mu Merlin, on tu jest, jest prawdziwy.
Merlin otworzył usta, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, szybko się jednak rozmyślił. Przełknął mocno ślinę, a Arthur jak zahipnotyzowany przyglądał się ruchowi jego jabłka Adama. W końcu niebieskooki odwrócił się i zaczął odchodzić.
Nie!
- Merlin! - wykrztusił w końcu przez zaciśnięte gardło.
Wypowiedzenie tego słowa na głos przywołało kolejną falę wspomnień. Łzy zbierające się w oczach na widok nieruchomego, bladego ciała i cicha, niewypowiedziana obietnica: uratuję cię. Głośny śmiech ukrywający przerażenie i desperację. Ramiona Arthura zaciskające się wokół chudszej sylwetki, myślenie dzięki bogom że cię znalazłem, bez ciebie nie istnieję. Ciężar głowy Merlina na jego nagiej klatce piersiowej, przyglądanie się spokojnej twarzy młodszego mężczyzny, słuchanie jego równego oddechu.
Prośba trzymaj mnie wypowiedziana ochrypłym szeptem, słowo dziękuję opuszczające spękane, zdrętwiałe, sine usta.
Merlin zatrzymał się i powoli obrócił. Na jego oblicze powrócił wyraz zaskoczenia, tym razem z domieszką nadziei.
- Arthur? - spytał cicho, a jego głos załamał się. Zrobił niepewny krok w jego kierunku i znowu się zatrzymał.
Arthur nie miał do tego cierpliwości. Pokonał dzielący ich dystans i wziął Merlina w ramiona, trzymając go najmocniej, jak tylko potrafił. Spływające po jego policzkach łzy mieszały się z kroplami deszczu.
Dziwna pustka w końcu się zapełniła.
- Merlin - powtórzył, a słowo to znaczyło więcej, niż jakiekolwiek inne. Niedowierzanie, nieskończona radość, ulga. Dom. Miłość.
Kocham go.
✻ ✻ ✻
"dojrzałeś we mnie, byłeś we mnie chłopcem lub byłaś dziewczyną,
jadałem z tobą i spałem, a twoje ciało nie należało do ciebie tylko, tak jak moje do mnie"
Jego życie było lepsze od najcudowniejszej baśni, jaka kiedykolwiek powstała.
Wziął tydzień wolnego w pracy tylko po to, żeby cieszyć się każdą możliwą chwilą, jaką mógł spędzić z Merlinem. Nie ważne, czy siedzieli razem w mieszkaniu Arthura, czy też wychodzili gdzieś na miasto. Byli znów razem, w końcu, po ponad tysiącleciu rozłąki.
Arthur i Merlin. Merlin i Arthur. Dwie strony tej samej monety. Złączeni nierozerwalnie przeznaczeniem, przyjaźnią, miłością.
Kocham go.
Wspólne posiłki przywodziły mu na myśl zarówno śniadania spędzone w jego komnatach w Camelocie, kiedy to Merlin podkradał jego jedzenie i ignorował beztrosko wszelkie granice, jakie powinny istnieć między służącym a jego panem, jak i wielkie, wytworne uczty pełne głośniej muzyki oraz rozmów i cichych komentarzy wymienionych między ich dwójką, żartów, których nikt inny by nie zrozumiał, przelotnych dotyków, które znaczyły tak wiele.
Siedzenie na trawie w parku przypominało mu o różnych wyprawach, czy to na łowy, czy też w poszukiwaniu kolejnych przygód. Pamiętał godziny spędzone w siodle i ciągłe narzekanie Merlina, pamiętał kąpiele w rzece i zwykłe przepychanki podczas nich, wrzucanie rycerzy do wody i głośny śmiech, jaki wyrywał się wtedy z jego gardła, pamiętał głośne wieczory i ciche noce, ciepło zarówno od ognia, jak i leżącego obok niego ciała.
A gdy trzymał Merlina mocno w swoich objęciach, rozkoszując się jego bliskością, gdy całował go niczym człowiek wygłodniały, gdy ich nagie ciała stawały jednością w najpiękniejszym akcie miłości, jaki istnieje...
Wspominał wtedy, jak to było zakochiwać się w Merlinie po raz pierwszy.
Wspominał swoje przerażenie, gdy uświadomił sobie naturę swoich uczuć. Strach przed odrzuceniem, strach przed odkryciem i możliwymi konsekwencjami, strach przed zawierzeniem siebie drugiemu człowiekowi w ten sposób.
Wspominał nieskończoną radość, gdy okazało się, że jego miłość była odwzajemniona. Szybkie bicie serca, szybkie oddechy, szybkie pocałunki, szybkie ruchy rąk.
Wspominał desperację, jaka towarzyszyła mu, gdy Merlin znajdował się w niebezpieczeństwie. Nie opuszczaj mnie. Nie zezwalam na to. Nie pozwolę, by cokolwiek ci się stało.
Arthur i Merlin. Merlin i Arthur. Jedność, od zawsze i na zawsze.
- Należę do ciebie, a ty należysz do mnie - powiedział tamtego dnia, gdy w końcu się odnaleźli, stojąc w deszczu na środku jednego z chodników w zatłoczonym Londynie. Już kiedyś wypowiedział te słowa - wieki wcześniej, w zaciszu komnaty, stojąc obnażony przed człowiekiem, który był jego całym światem.
- Nie opuszczę cię, bowiem jesteśmy jednym - odpowiedział Merlin zachrypniętym głosem, również powtarzając słowa, o których świat już dawno zapomniał.
Arthur i Merlin. Merlin i Arthur.
✻ ✻ ✻
"rozkoszuję się twoimi oczami, twarzą i ciałem, a gdy się mijamy, ty zabierasz mą brodę, pierś i ręce w zamian"
Sekundy, minuty, godziny, dni. Czas mijał, a on wciąż nie miał dosyć, wciąż pragnął więcej.
Więcej chwil spędzonych na wpatrywaniu się w te niesamowite oczy, na zachwycaniu się ich niewyobrażalnym odcieniem niebieskiego. Na zatracaniu się w magicznym spojrzeniu.
Więcej chwil spędzonych na śledzeniu twarzy Merlina dłońmi, przypominaniu sobie wszystkich jego rysów, uczeniu się ich na nowo na pamięć. Na tworzeniu w swoim umyśle mapy, tak aby nawet w największej ciemności mógł bez problemu odnaleźć każdy najmniejszy szczegół.
Więcej chwil spędzonych na delektowaniu się każdym milimetrem ciała swojego kochanka, na rozkoszowaniu się elektrycznością pod jego skórą, która towarzyszyła każdemu ich dotykowi, na wdychaniu jego cudownego zapachu - ziół i potu i czegoś tak bardzo typowego dla Merlina, czego nigdy nie potrafił do końca określić. Na wielbieniu Merlina w sposób, w jaki zawsze powinien być wielbiony, oraz na byciu wielbionym przez niego.
Każdy moment rozłąki był agonią, każda sekunda razem - euforią.
Dlatego właśnie ciągle pragnął więcej.
✻ ✻ ✻
"nie będę z tobą rozmawiał, ale będę myślał o tobie
kiedy usiądę w samotności lub gdy w nocy obudzę się samotnie"
Nawet gdy przebywał z dala od Merlina, jego myśli wciąż przy nim trwały.
Weekend spędzony w rodzinnym domu sprawiał mu momentami fizyczny ból. Ciągłe spory z ojcem jedynie dokładały ciężaru na jego barki, na jego serce.
Jak zwykle, Merlin był jego zbawieniem, nawet jeżeli fizycznie dzieliło ich wiele mil.
Zbliżała się północ. Leżał w miękkim łóżku, wpatrując się w sufit. Myślał i wspominał, co robił nieustannie w ciągu ostatnich tygodni. Obrazy z przeszłości i uczucia nie opuszczały go od momentu tamtego wieczoru w klubie.
Nagle drzwi do jego pokoju otworzyły się. Uniósł głowę i dostrzegł wchodzącą do pomieszczenia Morganę. Wciąż była ubrana tak, jak wciągu dnia. Arthur podejrzewał, że siedziała w salonie i oglądała telewizję.
Oparła się o komodę i skrzyżowała ramiona na piersi. Przyglądała mu się tak przez chwilę w całkowitej ciszy. Arthur również nic nie mówił, czekając, aż to ona zacznie rozmowę.
- O co chodzi? - spytała w końcu.
- Chyba to ja powinienem zadawać to pytanie - powiedział spokojnie, opadając ponownie na poduszki. - To ty wtargnęłaś do mojego pokoju w środku nocy. Do tego bez pukania. Doprawdy, Morgana, spodziewałem się po tobie większej kultury.
- Och, przestań już - westchnęła. Po krótkiej chwili poczuł, jak siada na skraju materaca. Sam również podniósł się do pozycji siedzącej. - Cały czas jesteś nieobecny, uciekasz gdzieś myślami. To do ciebie niepodobne.
- Czyżbyś się martwiła? - zapytał, uśmiechając się lekko. Po jej następnych słowach jednak na powrót spoważniał.
- To z powodu Merlina, prawda? - Pytanie brzmiało delikatnie, niewinnie, a jednak wszystkie mięśnie w jego ciele się napięły. - Znalazłeś go, prawda?
Arthur pamiętał, jak wyglądała jego relacja z Morganą w tamtym życiu. Jak wyglądała relacja Merlina z nią.
W końcu ciężko zapomnieć widoku mężczyzny, którego się kocha, zabijającego twoją przyrodnią, szaloną siostrę.
- Tak myślałam - powiedziała, wyczytując odpowiedź z jego reakcji. Kąciki jej ust uniosły się lekko. - Dla twojej informacji, drogi bracie, nie mam zamiaru popełniać tych samych błędów, co wtedy. Nie masz się o co martwić.
Wstała i opuściła pokój, posyłając mu w progu ostatni, smutny uśmiech. Po raz pierwszy od dawna Arthur nie wiedział, co myśleć.
✻ ✻ ✻
"będę czekał, bo wiem, że spotkam cię znowu"
Gdy zapytał się Merlina, skąd ma jego stary królewski sygnet, nie spodziewał się takiej reakcji.
Arthur zauważył pierścień już jakiś czas temu. Merlin nosił go zawsze na łańcuszku zawieszonym na szyi. Początkowo nie był pewien, czy to ten sam, który należał do niego prawie półtora tysiąclecia wcześniej; myśl ta wydawała mu się niemożliwa, absurdalna. W końcu gdzie niby Merlin mógłby go znaleźć?
Wtedy jednak spojrzał w te niesamowite oczy i przypomniał sobie, że przecież nic nie jest niemożliwe.
Merlin początkowo zesztywniał, a następnie wstał szybko z kanapy, na której siedzieli razem, oglądając film. Jego długie, szczupłe palce chwyciły pierścień, obracając go w palcach. Wielkie oczy wydawały się jeszcze większe.
- Merlin? - Arthur spytał niepewnie, również wstając.
To był moment, w którym Arthur poznał ostatni z sekretów mężczyzny, który niegdyś wybudował na nich całe swoje życie.
Z każdą chwilą czuł coraz większy ucisk w gardle, żołądku i sercu. Z niedowierzaniem słuchał o chłopcu - nie, już od dawna nie chłopcu, już od wieków mężczyźnie - przemierzającym samotnie świat przez wieki. O człowieku przerażonym swoją mocą, która dając mu tak wiele, odebrała mu jednocześnie możliwość wiecznego odpoczynku. O nieśmiertelnym czarodzieju, skazanym na ponad tysiąc lat życia bez ludzi, których kocha.
- Czekałem na ciebie - powiedział przez zaciśnięte gardło. - Wiele razy się chciałem poddać. Wiele razy próbowałem wszelkich środków, aby to skończyć. Miałem dość. Ale powtarzałem sobie, że kiedyś wrócisz, więc czekałem. I byłbym gotów czekać kolejne tysiąclecia, jeżeli miałoby to tylko oznaczać, że kiedyś znów cię spotkam.
✻ ✻ ✻
"zadbam o to, żeby cię nie stracić"
Jego świat zaczynał się i kończył na niewyobrażalnie niebieskich oczach, wpatrzonych w niego z desperacją i szklistych od łez.
- Nie mogę znów cię stracić - powiedział cicho Merlin załamującym się głosem. - Nie mogę.
Arthur zbliżył się do niego i położył mu dłonie na policzkach, ścierając krople, które zaczęły po nich spływać. Oparł swoje czoło o jego, cały czas utrzymując kontakt wzrokowy.
Trzymał w dłoniach swój dom, swoją największą miłość. Skarb.
Kocham go.
- Należę do ciebie, a ty należysz do mnie.
Arthur i Merlin. Merlin i Arthur.
- Nie opuszczę cię, bowiem jesteśmy jednym.
Razem na wieczność.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top