MISJA 11 - WYSOKA STAWKA
Napisałam Wam, że mam dla Was niespodziankę. Otóż dzisiaj jeszcze przed północą ukaże się kolejny rozdział, a w ten weekend prawdopodobnie zakończę "Tożsamość Zabójcy". Mam nadzieję, że ucieszycie się tą informacją. A ja nie przeciągam, bowiem i tak długo czekaliście, i zapraszam na rozdział ;)
"Najpiękniejsza ze wszystkich tajemnic: być geniuszem i tylko samemu o tym wiedzieć."
Mark Twain
Drzwi trzasnęły z głuchym echem. Blondynka siedząca przy biurku założyła nogę na nogę, wypuściła wolno dym z ust i w końcu odwróciła się do gościa. Palce na klawiaturze momentalnie znalazły się na blacie, odnajdując popielniczkę.
Orochimaru ze zmrużonymi oczyma patrzył jak jego podopieczna gasi papierosa.
— Co się sprowadza, szefie? — zapytała Yamanaka i choć starała się ukryć fakt istotnego zainteresowana, marnie jej to wyszło.
Mężczyzna mocniej zacisnął pięści, by po chwili gwałtownie je rozewrzeć. Następnie poluzował krawat, chcąc odzyskać swoje opanowanie.
— Kto pomógł Lisowi? — warknął, a raczej zasyczał przeciągając sylaby. Jego blade lico stężało w oczekiwaniu.
Ino, tak jak się spodziewał, udała zdziwioną. Zmarszczyła nawet czoło, ale Orochimaru był zbyt przebiegły by się nabrać. Zresztą sam nauczył Yamanakę tych sztuczek i nie miał zamiaru wpaść we własną sieć.
Poruszył się więc nieznacznie, ze swoją znaną gracją.
— Ponawiam pytanie — zaczął znowu, przystępując o krok. — Czego się dowiedziałaś?
Nie wiadomo jak, ale znalazł się tuż przy biurku kobiety. Ręce oparł na ułożonych papierach, nachylając się nad blatem. Teraz patrzyli na siebie w odległości nie większej niż pięć centymetrów. Ich spojrzenia były zacięte i pełne napięcia. Żadne z nich nie wydawało się być gotowym na zaznanie porażki w tej niemej potyczce. A jednak — prawa powieka Yamanaki drgnęła.
Nikły uśmiech zagościł na twarzy Węża, gdy tylko szpetne przekleństwo rozbrzmiało w pomieszczeniu.
— Kurwa.
Orochimaru wyprostował się zadowolony, ale nie czekał na dalsze słowa kobiety. Jedynie nakazał zdecydowanym, nie znoszącym sprzeciwu tonem:
— Mów.
Yamanaka westchnęła, acz jej błękitne tęczówki nikle zalśniły. Przekrzywiła głowę w kierunku przeszklonych ścian, gdzie widać było panoramę miasta. Niemniej kątem oka dalej zerkała na Orochimaru.
— Tak, jak wspomniałeś przed swoim wyjazdem, miałam oko na agentów i niepokojące wydarzenia. Cóż... gdy Uzumaki zniknął, o czym teoretycznie nie słyszałam — kącik ust dziewczyny powędrował do góry. Tsunade powinna być świadoma, że Orochimaru nie zachowa tego dla siebie, a wdrąży w to osoby trzecie, pomyślała. Widocznie ostatnie kłopoty uśpiły jej czujność na tyle, żeby niczego nie przypuszczała. — zaczęłam bardziej uważać na klika znaczących osób... Sakura Haruno to był mój pierwszy obiekt... — rzekła, unosząc sugestywnie brew.
Orochimaru przeczesał palcami swoje brązowe, długie włosy. Możliwe, że zrobił to bezwiednie, a może zupełnie celowo. Yamnaka nigdy nie była tego pewna.
— Jakie masz dowody? — padło kolejne suche pytanie.
Śmiech Ino nie zabrzmiał czysto, a zupełnie nieprzyjemnie, przez co Orochimaru natychmiast się skrzywił. Już wiedział, co usłyszy.
— Żadne. — W istocie miał rację. — Haruno to cholerna profesjonalistka. Tsunade biorąc ją na kwatermistrzyni agencji wiedziała, co robi.
— Nie tylko niezawodny umysł, ale też precyzyjna mobilnie — potwierdził Orochimaru. Ino w tym samym momencie przypomniała sobie o ostatnim naparciu przez różowowłosą. Nadal miała siniaka. — Tak, akurat tutaj Su się spisała. Niemniej skąd wiesz, że to ona?
— Strzelałam — wyjawiła Yamanaka niechętnie. — Ale trafnie, o czym uświadomiła mnie sama Haruno. Niestety, nawet teraz nic na nią nie mamy. Sakura wie, że szefowa nie uwierzy w takie rzeczy.
Zapadła cisza. Wydawało się, że Orochimaru nagle stracił zainteresowanie rozmową. Ino nie wiedziała, o czym rozmyślał, ale nie miała wątpliwości, że plan, który kształtował się w jego umyśle był jak zwykle genialny i doskonały w każdym calu.
— Musimy wiedzieć, co się dzieje. Jaka jest stawka — rzekł w końcu, odwracając się już w kierunku drzwi. — Wezwij alfę.
— A co z Haruno? — zapytała jeszcze, gdy drzwi już ponownie się otwierały.
— Jest tylko zbędnym pionkiem, a my potrzebujemy króla.
***
Była druga po południu, ale dziwnym trafem tłoku w małej kawiarence na przedmieściach nie było. Jak na tę godzinę, naprawdę trwał spokój. Mężczyzna więc mógł rozkoszować się piciem ciepłej herbaty i trwającą ów ciszą. Tylko przemiła, długonoga kelnerka czasami go zagadywała, ale to akurat nie był problem. Kisame właściwie cieszył się na taki stan rzeczy, szczególnie, że kobiety nawet nie odstraszył jego uśmiech — zaostrzone zęby, przypominające te rekinie — i soczewki, w których oczy jarzyły mu się dziwną szarością. Ale cóż... nieważne w jakim wydaniu, on zawsze prezentował się świetnie...
Nagłe, delikatne trzęsienie stołu przyciągnęło jego uwagę. Zaraz potem pochwycił leżący tuż obok filiżanki smartphone i odebrał, przykładając przedmiot tuż przy samym uchu.
— Cześć, ślicznotko — rzucił w tym samym momencie. Śmiech po drugiej stronie był oczekiwaną reakcją.
— Cześć, świrze — odrzekła kobieta, choć nie dało się nie zauważyć przyjemnych, melodyjnych nut. Choć zawsze twierdziła, że za nim nie przepada, Kisame znał prawdę. Ta laska wyraźnie miała do niego słabość. Zresztą co się dziwić — uczennica Węża z pewnością również musiała mieć w sobie nutkę szaleństwa.
— Jakiś nowy tatuaż? — zapytał z zaciekawieniem.
— Tak, "pieprz się" — zironizowała. — Ale nie po to dzwonię.
— Na pewno "pieprz się", a nie "pieprz mnie"? Bo z chęcią zastosowałbym się do polecenia — oświadczył z niezwykłą, udawaną powagą.
— I już byś nie miał czym zaliczać, rekinie. — Tym razem to Kisame parsknął, choć w istocie wiedział, że tak to mogło się skończyć. Bądź co bądź ta kobieta była prawdziwym zagrożeniem. — Szef kazał do ciebie przedzwonić — dodała, zmieniając ton. Zimny, suchy.
Z ust Kisame nie zszedł uśmiech, choć oczy zmrużyły się niebezpiecznie.
— Wiem, gdzie on jest. Nadal — odparł oszczędnie.
Orochimaru nigdy nie był głupi. I zawsze się zabezpieczał. Więc, gdy w ich szeregi wkroczył jeden z mafii zabitego Madary, sam Uchiha Itachi, nie do końca mu ufał, a nawet gdyby — i tak musiał mieć na niego oko. Różnie bywało, a agent, który raz zdradził, mógł to uczynić raz jeszcze. Nic więc dziwnego, że wynajął kogoś, kto miał mieć go pod stałą obserwacją. Zwany przez nich "alfa" cały czas strzegł Kruka.
— Dobrze. Ale wytyczne się zmieniają. Masz go prześwietlić. Jakie ma plany, co robi, z kim jest.
— Aktualnie, kocie, siedzi naprzeciwko mnie — szepnął Kisame, patrząc na przeciwległy stolik. Czarne oczy wlepiały się w niego, jakby będąc zupełnie puste. Ale trwało to sekundę. Jedną sekundę i Kisame musiał stwierdzić, że mężczyzna go o nic nie podejrzewał.
Dobrze, pomyślał, bardzo dobrze.
***
Pocałunek zaparł mu dech w klatce piersiowej. Nigdy by się do tego nie przyznał, ale smak Uchihy — ten krwawy, uzależniający smak, przypominał mu o niebezpieczeństwie. O ciągłym zagrożeniu. W takich chwilach jak te, patrząc na bruneta, który czyścił swoją lufę pistoletu, uświadamiał sobie, że nadal ma do czynienia z Uchihą Sasuke. Sukinsyn, który jest zdolny do wszystkiego. I choć teraz stali po jednej stronie barykady, nie zawsze musiało tak być. I może faktycznie przez to wydawało się to tak kurewsko kuszące. Igranie z ogniem, igranie ze śmiercią, igranie... z Uchihą.
Naruto ponownie się nachylił i złączył ich wargi. Gdy białe zęby przygryzły mu język, a krew delikatnie trysnęła, mógł poczuć delikatny uśmieszek mężczyzny. Oderwał się z równym zadowoleniem i spod zmrużonych powiek dalej obserwował Sasuke. Ten jakby nigdy nic powrócił do przerywanej czynności.
Miał mocne, silne dłonie. Do tego niebywale sprawne, o czym zresztą i tak już wiedział. Niemniej robiło wrażenie to, co wyczyniał właśnie ze swoją bronią.
Naruto przeniósł wzrok jeszcze wyżej na bladą twarz, teraz naznaczoną przez siniaki. Minęły dwa dni w tej klitce, ale już opuchlizna zeszła, pozostawiając tylko zielono—żółte zabarwienia. Ale nawet w takim stanie, Sasuke prezentował się równie niedbale i seksownie. I wiadomo — sam miał tego świadomość.
— Pospiesz się — ponaglił go Uzumaki, opierając ręce na jego krześle. — Musimy się wydostać stąd jak najszybciej.
— To tylko fart, że Sasori nas jeszcze nie namierzył — potwierdził Uchiha, a jego głos był dziwnie przy tym ochrypły. Potem drgnął i w końcu odłożył na bok swój "skarb".
— A ty? Jesteś gotowy? — szepnął mu wprost do ucha, gdy tylko powstał z siedzenia. Dreszcz na ciele Naruto nie dało się ukryć.
— Jak najbardziej, Uchiha — odpowiedział równie bezczelnie. Uchylił usta, ale go nie pocałował. Obaj mieli przyspieszone oddechy, które na siebie nachodziły, dyszeli głośno, a ich wargi tylko delikatnie się muskały.
Dłonie Naruto wylądowały na białej koszuli bruneta. Pogładził jego dolne partie brzucha, czując intensywnie wyrzeźbione mięśnie. Czarne oczy dziko przy tym zalśniły, jednocześnie mówiąc, kto tu ma teraz władzę.
— Więc ruszamy — oświadczył nagle blondyn, odsuwając się od niego. Uchiha wyraźnie zdziwił się, choć zaraz potem ukrył swoją niechęć. Jeżeli myślisz, że ty tu rozdajesz karty, wyraźnie jesteś w błędzie, pomyślał Naruto.
Złowróżbne spojrzenie Uchihy powiedziało mu, że miał rację. Zresztą ostatnio często ją miał.
Kilka minut później obaj wychodzili z mieszkania szybkim tempem. Sprawnie uporali się ze schodami, a potem otworzyli drzwi klatki. Otworzyli je po to, aby koszmar mógł się spełnić.
Najpierw dobył ich huk, który wydawało się, że zatrząsł okolicą. Gdyby tylko spojrzeli w górę, na błękitne niebo, dostrzegliby dolatujący z pobliskiego budynku dym. A raczej kłęby, duszącego dymu. Ale nie zrobili tego, ponieważ właśnie teraz, pośród dolatujących do nich odgłosów paniki, patrzyli w brązowe tęczówki siedzącego na murku mężczyzny.
— Gdzieś się wybieracie? — zapytał Sasori, niespodziewanie kierując głowę w ich stronę.
***
Orochimaru z westchnieniem ulgi wszedł do swojego domu, a potem skierował się do pokoju gościnnego, gdzie miał zamiar rozpalić w kominku, usiąść w fotelu ze szklanką whisky i oddać się relaksowi po tym ciężkim, nerwowym dniu.
Cóż to było jednak za zdziwienie, gdy zapalił światło, a na siedzeniu ujrzał odzianą w długą, krwistą suknię Tsunade, która nogę miała założoną na nogę, a na ustach przywdziała perfidny, nie wróżący niczego dobrego uśmieszek.
Orochimaru odruchowo powędrował do kieszeni, gdzie trzymał swoją broń.
— A teraz, kochanie — przeciągnęła słowo, podkreślając kpinę — mów, co wiesz.
Tsunade delikatnie podciągnęła rozcięcie w sukni, gdzie Orochimaru zobaczył podpięty do niezwykle zgrabnego uda rewolwer. Wąż zagapił się na to o wiele dłużej niż powinien. Blondynka uśmiechnęła się jeszcze szerzej i w końcu zasłoniła atrakcyjny skrawek ciała. Orochimaru więc nie miał wyboru i musiał spojrzeć na pogrążoną w zadowoleniu twarz. Chwilowe jego rozkojarzenie, zaraz po tym zniknęło, zastąpione przez ponowny profesjonalizm.
Zmrużył gadzie oczy.
— Wykiwałaś mnie.
Perlisty śmiech dobił się echem od ścian.
— Och, Oro, wiesz kiedy ostatnio razem piliśmy? Kupę lat temu. A po tylu latach, wierz lub nie, organizm się przyzwyczaja — uświadomiła go przymilnie.
— Do czego dążyłaś, Su? — zapytał sucho.
— Domyśl się.
Orochimaru wytężył swój umysł. Nie trwało długo, nim doszedł do właściwych wniosków. I doprawdy mu się one nie spodobały.
— Wiedziałaś, że coś będę knuł na boku. Byłaś pewna, że mam gdzieś dojścia i w takiej sytuacji szybko dostanę się do źródła. A ty, zamiast bawić się, będziesz tylko czekać na informacje, które ja — podkreślił — uzyskam.
— Brawo. A teraz przejdź do rzeczy — ponagliła.
— Itachi Uchiha musi coś wiedzieć... — zaczął niechętnie, przysiadając się do kobiety.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top