MISJA 10 - NIECZYSTE ZAGRANIE

Napisałam rozdział zaraz po tym, jak wróciłam dzisiaj z pracy i padam z nóg xD W ogóle wspominałam Wam, że zbliżamy się do końca? Chyba tak, ale i tak o tym wspomnę. Przed nami jeszcze cztery rozdziały ;) Mam nadzieję, że jakoś uda mi się to w wszystko, co mam w planach, w nich umieścić jakoś... Za jakiś czas pewnie też ukaże się "Zmysł Zabójcy", ale to są dalekie plany, tak samo, że możliwe, iż - jeżeli skończę jakieś inne swoje opowiadanie, pewnie "Sekrety MacCartneyów" stworzę coś dłuższego z wątkiem SasuNaru. Jak na razie jednak niczego nie obiecuję, ale wiecie jak to ze mną jest... xD Gdybym miała tylko wolny czas to pewnie już dawno to wszystko bym miała pokończone T.T  

Kończę marudzić i zapraszam na rozdział! :)

  "Mieszaj i zmieniaj swoje sparowania tak, by przeciwnik nie mógł ułożyć planu ataku."   

Bruce Lee

Zmarszczka na czole mężczyzny pogłębiła się. Dłoń trzymająca kieliszek drgnęła, acz po chwili — płynnie przechylała całą zawartość. Solidny łyk, język oblizujący spierzchnięte wargi i stuk szkła o blat stołu.

Zimne, kalkulujące oczy w dalszym razie jednak pozostawały trzeźwe. Tak samo jak i jego umysł. Zresztą Orochimaru zawsze miał mocną głowę i to nie ulegało wątpliwości.

— A teraz do rzeczy, Su — nakazał. Ton, którym przemówił brzmiał niczym syk. Ostrzegawczy, groźny syk. Tsunade poruszyła się niespokojnie na fotelu. Jej oczy błądziły po twarzy Węża, próbując uchwycić barwę jego tęczówek, ale w tym stanie były to daremne próby.

— Och, jak ja cię nienawidzę — szepnęła do siebie, sepleniąc. Orochimaru skrzywił się.

— Skończ z oczywistościami, kochanie — warknął, doprawdy tracąc już cierpliwość. Naprawdę uwielbiał potyczki słowne z Tsunade, ale nie po alkoholu. W szczególności w tym momencie, gdy przeczuwał, że nowiny nie są zbyt dobre. A trzeba było wiedzieć, że Wąż najbardziej nie lubił, kiedy nie był doinformowany albo kiedy coś szło nie po jego myśli. Zazwyczaj to on rozdawał karty, nie odwrotnie. — Gadaj.

— Uzumaki nas wykiwał. Straciliśmy kontakt z... Kakashim, ponadt—to Itachi zgu—ubił Lisa. Nie wiadomo, czy on lub Uchiha żyją. Czy są w sidłach tego sukin — Tsunade czknęła — syna... Czy udało im się... spie—przyć.

Nim Orochimaru pojął, o czym ta cholerna kobieta mówi — kieliszek w jego dłoni roztrzaskał się w mak, wbijając w szorstką skórę. Krew pociekła po ramieniu, aż do białej marynarki, brudząc materiał na szkarłat. Mężczyzna jednak nie wydawał się tego zauważyć.

— Do jasnej kurwy, Su, chcesz mi powiedzieć, że Uzumaki też zaginął?

— Tak, właśnie to chciałam ci powiedzieć, Oro — potaknęła zadowolona. — A teraz polej!

Tsunade nie zdążyła pochwycić swojego kieliszka, ponieważ Orochimaru poruszył się. Sekunda i blondynka rozwarła w szoku oczy. Pomiędzy jej palcem wskazującym a środkowym tkwił, wbity w stół, nóż.

Tsunade zdumiona uniosła wzrok na surowe oblicze mężczyzny.

— Och, zawsze pociągała mnie twoj—ja precyzja — orzekła z lekkim zachwytem na licu.

— Chybiłem — oświadczył grobowym tonem.

***

Pamiętał tamten piekielny dzień. Pamiętał jej umierające oczy pośród tylu innych. Był dym, zapach śmierci w powietrzu niemalże dusił. Krzyki, przelatujące wokół kule.

Nie wierzył, że Madara dał się tak im wykiwać. Z każdym słowem, kiedy jeszcze rozmawiali, on sam zaczynał nie dowierzać. Przeczuwał, jak to się skończy już wcześniej. Jak to może się skończyć. Ale w tamtym momencie to nie była ostateczność, bądź co bądź ich trwało w pomieszczeniu więcej — otaczali tych przeklętych agentów. Mieli ich na uwięzi. Niczym swoje własne, zlęknione ptaszki. Ptaszki w klatce, tak właśnie zwyczaj miał mawiać Madara.

Ale tak było tylko pozornie. W rzeczywistości to oni tkwili w pułapce, dokładnie przemyślanej pułapce. Każde kolejne zdanie było tylko przeciąganiem, odwracaniem ich uwagi. Czekaniem na zjawienie się posiłków. Posiłków gangu Temari. Ona też została w to wrobiona, ale do niej Sasori nie miał żalu. Rozumiał.

Wtedy także zrozumiał coś jeszcze. Mianowicie, że, gdy zginęła Konan, jego świat legł w gruzach. Nienawidził jej, nienawidził, obserwował z ukrycia, ona go natomiast ignorowała odkąd wybyli z tego cholernego poprawczaka. Poznała Nagato i już o nim zapomniała, ba!, nawet nie patrzyła w jego stronę, jakby nie wiedziała, że istnieje. Dziwka. Ale tę właśnie dziwkę kochał. Szalał na jej punkcie. Uwielbiał niebieskie, farbowane od najmłodszych lat włosy. Te smutne oczy. To z jaką łatwością potrafiła zadźgać człowieka...

Była jego niespełnionym marzeniem. I nieważne, że nie mógł jej mieć. Ważne, że teraz nie miał jej w ogóle. Była martwa! Nieżywa, zastrzelona od tak! Nikt za nią się nie obejrzał, nikt nie zauważył, że została trafiona. Oprócz niego, bo on zauważył.

Jego Konan, jego przyjaciółka...

Ale Sasoriemu nie tylko ona została brutalnie odebrana. Śmierć Madary była kolejnym powodem, dla które właśnie teraz zaciskał z całej siły spluwę w gotowości.

Jego mentor, jego ojciec...

I Sasori miał świadomość, kto za to odpowiadał. Cała ta cholerna agencja, ta, którą nie zdołał wykończyć Madara, ta, którą zamierzał wykończyć teraz on. Dokończyć dzieło mistrza.

Ale tym razem miał już nauczkę, wiedział, że trzeba wszystko zaplanować. Złapać ofiary i wykiwać je, by potem dopaść, kiedy najmniej będą się tego spodziewały. Pionki, wyeliminować pionki, ponieważ to one są źródłem problemu. To tak jak mrówki, które są zbędne bez swojej królowej. By ją unicestwić, w pierwszej kolejności trzeba pozbyć się ich. Zniszczyć. Zabić. Do tego z uśmiechem na ustach.

— Trzeba być cierpliwym — upomniał siebie i poluzował palec na spuście. Ale spojrzenie dalej przesuwało się po dwóch, trwających w pomieszczeniu mężczyznach.

***

— Więc co teraz robimy? Masz jakiś pomysł?

— Mam.

Usta Uzumakiego naparły na nadal lekko opuchnięte Uchihy. Agresywnie wbiły się w nie, ponownie raniąc. Smak krwi nie był niczym dziwnym, a raczej czymś naturalnym. Sasuke się już do niej niemal przyzwyczaił.

Pulsowało mu w głowię, czuł, że nadal szczęka promieniuje, ale nie miało to znaczenia. Nie w tym momencie. Przyjemność i umięśnione ciało nad nim wystarczyło w ramach rekompensaty. Nawet nie wiedział kiedy, ale został popchnięty do tyłu i opadł na poduszki. To była właśnie ta chwila, w której zapaliła się czerwona lampka.

Kącik ust drgnął ku górze. Jeden sprawny ruch — Uzumaki, już był pod nim, przytrzymany za ramię w profesjonalnym uścisku. Zapewne niekomfortowym, kiedy kolanem brunet napierał na pobudzone krocze.

— Czyżbyś odzyskiwał siły? — parsknął Lis, ale widać było po jego spojrzeniu, błysku w tych niebieskich, kuszących oczach, że w istocie mu się to podoba.

— Nie zapominaj, Uzumaki, z kim masz do czynienia — rzekł ochrypłym, niemalże na pograniczu wrogości głosem. Choć równocześnie starał się wdrążyć w to namiętne, seksowne nuty, które sprawiały, że każda kobieta była jego.

Na Uzumakim także musiało podziałać — kolejny ostry pocałunek, język trącący ten jego był tego dowodem. Oddech mu przyspieszył; czasami odrywał się od niego, by zaczerpnąć powietrza, a potem kontynuował to, co przerwał. Ręce zostały sprawnie oswobodzone, tym razem Naruto użył do tego wyszkolonego ruchu, choć właściwie Sasuke pozwolił mu na to, by w końcu silne dłonie znalazły się pod jego koszulką. Tak przyjemnie badające gorącą, płonącą skórę.

— Pamiętasz, co ci obiecałem? — zapytał Uchiha, nachylając się nad nim i zębami wgryzając w odsłoniętą szyję. Blondyn wygiął się w łuk, paznokciami wbijając do krwi w plecy drugiego mężczyzny.

— To na co, do cholery, czekasz? — ponaglił go, patrząc na niego zadziornie. Uchiha zawrzał wewnętrznie. Brutalnie zdarł z niego ciuchy, a potem zsunął z siebie spodnie wraz z bokserkami. Koszulka, już dawno postrzępiona, leżała na podłodze.

Nagi przystanął na chwilę nad blondynem. Obaj na siebie spoglądali. Szacowali swoje blizny, wiele z nich zadane przez siebie na wzajem. Patrzyli na poruszające się przy każdym głębszym oddechu mięśnie. Na swoje pobudzone męskości. A potem znowu skrzyżowali wzrok. Intensywne tęczówki, lśniące, tak bardzo chłonące te drugie.

To zabawne, że nawet w łóżku Uchiha czuł się, jakby toczył pojedynek na śmierć i życie. Było tylko tu i teraz. Drgnął, po czym powoli, nie śpiesząc się, odnalazł odbyt Naruto i wsunął palec do środka.

Było ciasno i cholernie mu się to podobało. Sasuke nadal wyczuwał swoje bolące rany, dlatego niemo rzekł do Naruto "nie będę delikatny", zaś Uzumaki spojrzeniem odpowiadał "na co czekasz?".

I wszedł w niego jednym, precyzyjnym ruchem. Uzumaki jednak tylko przymknął oczy, sapnął. Raczej z bólu niźli przyjemności, acz już po chwili wpełzał na jego wargi perfidny uśmiech, oznaczający, że z nim Uchiha nie wygra.

Sasuke zerknął na unoszący się, dalej niesamowicie twardy penis Uzumakiego. Zawsze wiedział, że ten miał zapędy masochistycznie. Zresztą względem siebie obaj byli chorzy, ale czego można się było spodziewać po płatnych zabójcach?

Poruszył się raz jeszcze, próbując trafić w konkretny punkt w ciele blondyna. Głośniejsze sapnięcie powiedziało mu, że i owszem, udało się.

Potem stałym rytmem go posuwał, czując pot pływający po swoim i jego ciele, mieszający się wzajemnie, skóra gorąca przy skórze. Penis wżynający się w biodro... paznokcie tworzące krwawe szlaki na jego plecach... i skrzypienie, obijającego się o ścianę, łóżka.

Nagle Uzumaki przyciągnął go mocniej do siebie, tak, że Sasuke całym swoim ciałem opadł na niego, acz nie przestał go rżnąć.

Usta blondyna znalazły się tuż przy jego uchu, tak że jeszcze wyraźniej mógł wyłapać podniecające pojękiwania. Jęki, które czuł aż w pachwinach.

— A teraz, Uchiha, słuchaj... — zaczął Naruto, w dalszym ciągu pod nim drżąc. I Uchiha, nie przestając się poruszać, słuchał.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top