MISJA 06 - INSTYNKT LISA
Mam nadzieję, że się ucieszycie, bowiem przybywam z kolejnym rozdziałem :)
"Gdyby lew słuchał lisa, zostałby oszustem."
William Blake
Trzy godziny wcześniej...
Uzumaki nadal znajdował się na chodniku, wśród przepychających się, gnających w swoją własną stronę ludzi. Ale nie patrzył na nich, a na błękitne niebo, jakby to one miało odpowiedzieć mu na nurtujące pytanie.
Gdzie jesteś, Uchiha?
Poczuł, że ktoś go popchnął, lecz nie zwrócił na to uwagi. Nawet nie obeszło go ostre przekleństwo, które padło w jego stronę. Był odizolowany od tego nieświadomego społeczeństwa. A i ono pozostawało na niego obojętne i niezwykle w tej kwestii naiwne. Bowiem ci ludzie nie wiedzieli, że właśnie mijają śmiertelne zagrożenie. Że wystarczy jeden ruch i któryś z nich mógłby paść martwy.
A umysł Naruto w tej właśnie chwili szalał. Analizował. Wszystko to przez mignięcie z pozoru nic nie znaczącej, przywieszonej na drzewie ulotki. Ulotki, która miała zachęcić do odwiedzenia najbliższego klubu.
Pomyślał, a nawet wyobraził sobie Kurenai. Musiała pewnie wychodzić z hotelu na zakupy i ją zobaczyć. Kurenai lubowała się w klubach oraz alkoholu, mimo swojej pracy. Zresztą dlatego była taka dobra w infiltrowaniu mafii. Tak, z pewnością ją ujrzała i właśnie tam poszła, dokładnie miesiąc temu. I już stamtąd nie wróciła, dodał.
Potem Uchiha przybył do tego hotelu, szukając informacji. Tego Uzumaki był bardziej niż pewien. Również brunet nic nie znalazł, tak jak on i wyszedł. Może zapalił, a wtedy dopiero ujrzał ulotkę. Pomyślał to, co Naruto. Że trzeba tam szukać odpowiedzi.
— I to wiele by wyjaśniało — szepnął do siebie na głos. W istocie musiał mieć rację. Ponieważ pytanie, dlaczego nikt nie zauważył zniknięcia dwójki osób, znalazło odpowiedź. Klub. Tłum spoconych, tańczących, niekiedy odurzonych ludzi. Czy ktokolwiek zauważyłby czyjekolwiek zniknięcie? A jeszcze kogoś, kto teoretycznie nie istniał?
— Nie — odparł twardo, już kierując swoje kroki w tym kierunku. Zaś klaun na przywieszonym plakacie dalej złowieszczo się uśmiechał.
***
Zmarszczył brwi, wchodząc do środka. Nie było tutaj ochrony, tym bardziej okoliczności przechwycenia Kurenai i Uchihy sprzyjały.
Ale czy na pewno? Ryzykowne było wyjście z nieprzytomnymi, ogłuszonymi lub... martwymi ludźmi. Nie, na pewno napastnik by tak nie zaryzykował.
Naruto ruszył dalej. Głośna muzyka już na wstępie uderzyła w niego, przyprawiając o mdłości. Chaos, jaki panował w tym miejscu, doprawdy nie dało się przyrównać do czegokolwiek.
W każdym razie był ostrożny — przedzierając się pomiędzy tańczącymi, spoconymi ciałami czujnie patrzył na każdego, potencjalnego wroga. Szukał, czy ktoś obserwował go w ten wyraźny, niepokojący sposób. Nic jednak nie przykuło jego uwagi.
Jakieś pijane kobiety uśmiechnęły się do niego, na co także odwzajemnił gest, ale ruszył dalej aż do blatu, za którym stał barman.
Facet był przeciętny gościem. Nie posiadał żadnych wytatuowanych rąk, czy ogolonych włosów. Właściwie wyglądał jak nastolatek, dorabiający sobie po szkole. Cóż, zapewne tak było.
— Coś podać? — zapytał, przeczesując brązowe włosy. Tego samego koloru oczy, wylądowały na Uzumakim, gdy tylko zasiadł na krześle.
— Whisky — odparł natychmiast i już po chwili dostał alkohol. Barman, tak jak przypuszczał, nie odszedł, zapewne czekając na zagadnięcie przez klienta.
— Od kiedy tu pracujesz? — zapytał z nieukrywanym zainteresowaniem Uzumaki. Chłopak wydawał się być zdziwiony pytaniem, ale szybko odparł:
— Trzy, cztery miesiące. A czemu?
— Codziennie? — kontynuował Naruto, ignorując wypowiedź szatyna.
Skinął głowę, acz uzupełnił:
— Ale w weekendy mam wolne. Inny gościu mnie zastępuje.
W tym momencie Naruto przeklął w duchu, lecz stwierdził, że i tak jest szansa, iż to chłopak wtedy miał zmianę. Dopytał więc:
— Miesiąc temu... — nachylił się bardziej i mówił szeptem — nie stało się nic, echem, niepokojącego?
Chłopak zmarszczył brwi, zupełnie zdezorientowany. Pokręcił głową z niedowierzaniem.
— Miesiąc temu? Skąd ja ci, gościu będę wiedział... — zamilkł gwałtownie. Zmarszczka na jego głowie pogłębiła się nieznacznie. — Faktycznie coś dziwnego...
— Co? — ponaglił Uzumaki, mrużąc oczy. Nie miał zamiaru spędzić tutaj wieczności. Czas naglił, a i tak nie był pewien, w jakim stanie jest Uchiha. I czy jeszcze żyje.
— Bodajże miesiąc temu — zaczął wyjaśniać, wzrok wlepiając w lśniący od świateł kuli blat. Palcami od czasu do czasu stukał o stojącą koło niego, pustą szklankę. — był tutaj taki facet. Chyba brunet. I dał mi swój telefon na przetrzymanie. Iphone'a... — dodał, unosząc wzrok na blondyna. — Powiedział, że go odbierze, jak stąd wyjdzie, a jeżeli nie, to mam sobie go zatrzymać, czy jakoś tak. Zupełnie go nie zrozumiałem.
— Przyszedł?
— Nie — odparł chłopak.
Naruto nie potrzebował niczego więcej. Podziękował za whisky i pewnie skierował się do łazienki. Miał nadzieję, że jeszcze były tutaj jakieś inne drzwi, prowadzące do podziemi. Albo ukryte pokoje...
Szansa bowiem, że Uchiha nadal tutaj przebywał była doprawdy duża.
— Draniu, przygotowałeś się, co? — pomyślał kpiąco Naruto, acz w ogóle nie było mu do śmiechu.
***
— I potem mnie znalazłeś — dokończył za niego Uchiha. Właśnie zaparkowali koło jakiś starych, zabytkowych domów. Ludzie tylko od czasu do czasu przechadzali się, często napici, ponieważ już trwała godzina druga w nocy. Chłód przenikał miasto, tak samo jak ciemność.
— I potem cię znalazłem — przyznał Naruto, zerkając w jego stronę. Uchiha w ogóle nie wydawał się zadowolony całą opowieścią drugiego mężczyzny, co widać było po nieprzychylnej minie.
— Spodziewałeś się wielkiej strzelaniny i masy trupów? — zakpił, gasząc samochód.
Uchiha prychnął.
— Nie zabiłeś go, więc jakim cudem ci się udało? — zapytał, jakby samego siebie. Potem kątem oka z powrotem zerknął na blondyna. — Coś za łatwo ci poszło.
Naruto tego nie skomentował, zaś sprawnie zmienił temat:
— A ty? Dlaczego w swojej historii nie zawarłeś najważniejszej odpowiedzi? Jakim cudem cię schwytał? Jakim, pieprzonym cudem, jeden z najlepszych agentów został perfidnie schwytany w zastawioną sieć? — Naruto z każdą chwilą zbliżał się coraz bardziej do Uchihy. Jego usta niemalże z morderczą czułością muskały te opuchnięte i przekrwione drugiego mężczyzny.
— Rozkojarzenie — padła natychmiastowa, szybka odpowiedź.
A wygięta w kpinie prawa brew Lisa powiedziała mu, że domyśla się, cholera, jak to naprawdę było.
Miesiąc wcześniej...
Po tym, jak przezornie Uchiha zostawił telefon u barmana, skierował się na drugą stronę klubu. Jeszcze nic zaskakującego, czy niepokojącego nie ujrzał lub nie usłyszał. A potrzebował jakieś informacji.
Może z jakieś piętnaście minut później wśród tłumu ludzi zobaczył blond czuprynę. Tę blond czuprynę. A przynajmniej tak mu się zdawało.
Ponieważ pięć minut później, gdy ruszył za "Uzumakim" do łazienki, wiedział, że to nie on. A raczej dowiedział się po tym, jak odzyskał przytomność...
— Mniejsza z tym — orzekł Uchiha grobowym tonem. Prędzej sczeźnie niż przyzna się do popełnionego błędu. — Wróćmy do głównych wydarzeń. I do wyjaśnienia. Faktycznie zostawiłem telefon, ale myślałem, że przybędzie każdy inny agent od ciebie.
— Widocznie się pomyliłeś — sucho zaśmiał się Uzumaki. Potem gwałtownie zamilkł. Jego twarz napięła się dziwnie poważna i nieprzyjemna. Błękitne oczy pochłaniające Uchihę sprawiły, że zadrżał. Oto ponownie mógł ujrzeć prawdziwą, nieprzyjemną naturę Uzumakiego. Morderca, och czasami zupełnie zapominał z kim ma do czynienia.
— Kim on jest? — Groźne, chłodne nuty mogły zabić samym brzmieniem. Ale nie ruszyły Uchihy. Nieważne w jakim stanie, nie da sobą pomiatać. Wyprostował się, pomimo bólu i smaku, dalej cieknącej, krwi w ustach.
— Najpierw ty powiesz, w coś nas wpakował. I czemu cała agencja na ciebie poluje — ostrzegł go Sasuke. I chociaż miał w dłoniach nóż, który wyciągnął zza pasa Naruto, gdy ten go prowadził — o czym zapewne ten wiedział, czując na skórze brak narzędzia — tak naprawdę w tym momencie nie miał szans w ewentualnym starciu.
— Później — westchnął Uzumaki i niespodziewanie otworzył drzwi, by wyjść z auta.
Sasuke więc spokojnie schował nóż, a potem odchylił się wygodniej na siedzeniu, już w pełni wyluzowany. A przynajmniej na tyle ile potrafił taki być w zaistniałych okolicznościach.
— Czemu tutaj? — spytał, przymknąwszy oczy. Wiedział, że Naruto jeszcze nie odszedł, a stał w wyjściu. Zimny powiew dobiegał od tamtej strony, wprawiając w ruch czarne włosy Uchihy.
Mężczyzna nauczył się, że Naruto nie robił nic bez przyczyny. Gdy tutaj zaparkowali był pewien, iż nie dlatego, że Uzumakiemu zebrało się na pogadankę.
— Mają tutaj aptekę otwartą dwadzieścia cztery na dobę — oświadczył blondyn, a potem perfidnie zatrzasnął drzwi.
Kąciki ust Uchihy lekko drgnęły.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top