Prolog

Ludzie uważają, że świat dzieli się na dobro i zło. Może jednak powinienem powiedzieć na normalnych i na dziwadła. Takie jak ja.

Urodziłem się z dość niespotykaną zdolnością jaką jest władanie czasem. Nie od razu wiedziałem, że ją posiadam. Dopiero po jakimś czasie uznałem, że coś jest ze mną nie tak, gdy w, niektórych momentach ludzie wokół mnie po prostu zatrzymawali się w miejscu i dopiero po chwili znów kontynuowali czynność, którą się zajmowali. Mimo wszystko na początku cieszyłem się z tego, że jestem wyjątkowy, że potrafię coś czego nie potrafią inni. Jednak...

Gdy moi rodzice dowiedzieli się, że jako jedyny z rodziny jestem inny, że jestem mutantem, że z ich dzieckiem coś jest nie tak, chcieli się mnie po prostu pozbyć. Bali się mnie. Brzydzili się mną. Nienawidzili mnie. Za to, że byłem inny.

Całe dnie spędziłem zamknięty w pokoju. Czasami dostawałem coś do jedzenia, gdy na to zasłużyłem. Jeśli nie, otrzymywałem karę. Często dość bolesną mimo, iż nie wiedzieli do czego tak naprawdę jestem zdolny. Ja sam tego nie wiedziałem.

Nie chciałem pokazywać się rodzicom na oczy. Nie chciałem słyszeć tych wyzwisk i pretensji. Jednak oni chcieli mieć ze mnie jakikolwiek pożytek, więc to ja zajmowałem się wszystkim w domu. Posprzątaj. Wypierz. Ugotuj. Pozmywaj. Zrób to. Zrób tamto.

Myślałem, że moje życie już zawsze będzie wyglądało w ten sposób. Gdy pewnego dnia pewna osoba postanowiła je zmienić.

***

Siedziałem w pokoju czytając i przeglądając różnego rodzaju książki. Najbardziej interesowały mnie te od biologii. Chciałem za wszelką cenę znaleźć w nich odpowiedź na to co się ze mną stało i dlaczego. Czemu nie mogłem być taki jak inni? Skąd wzięły się we mnie te zdolności?

Chwyciłem butelkę wody, która stała na biurku i upiłem mały łyk. Nauczyłem się oszczędzać ją przez te wszystkie lata, ponieważ nie wiedziałem, kiedy znów dostanę coś do picia. Odłożyłem ją po chwili z powrotem na miejsce i po raz kolejny zaczęłam studiować budowę ludzkiego ciała. Nie było części odpowiedzialnej za nadprzyrodzone zdolności ani w mózgu ani nigdzie indziej, więc skąd wzięły się u mnie. Codziennie zadawałem sobie to pytanie i próbowałem znaleźć na nie odpowiedź. Mimo, iż szukałem bardzo wnikliwie to nie mogłem jej znaleźć.

- Mark! - usłyszałem głos mojej matki i wzdrygnęłem się.

Nie miałem pojęcia dlaczego mnie woła i wychodząc z pokoju zacząłem się zastanawiać co takiego zrobiłem. Kompletnie nic nie przychodziło mi do głowy i to sprawiało, że coraz bardziej się denerwowałem schodząc powoli po schodach.
Szedłem korytarzem prowadzącym do salonu, a na jego końcu zauważyłem matkę. Szybko znalazłem się obok niej, ale ona jedynie spojrzała na mnie z obrzydzeniem i zapewne w myślach obrzucała najgorszymi obelgami jakie można sobie wyobrazić. Co nie było dla mnie niczym nowym.
Po chwili jej spojrzenie zmieniło się na pogardę.

- Masz gościa. - odparła oschle i wskazała na osobę znajdującą się w naszym salonie.

Na wózku inwalidzkim siedział łysy mężczyzna w podeszłym wieku ubrany w elegancki garnitur. Obok niego stał drugi znacznie młodszy szatyn w okularach, które co chwilę zsuwały mu się z nosa. Gdy wszedłem do środka uśmiechnęli się do mnie.

- Witaj Mark. Nazywam się Charles Xavier. - przedstawił się straszy mężczyzna.
- Dzień dobry. - odparłem nieśmiało i zająłem miejsce na kanapie naprzeciwko niego.
- Cieszę się, że mogę cię w końcu poznać.
- Przepraszam, ale... Czy my się znamy?
- Ja znam ciebie, ale nie sądzę, żebyś ty znał mnie.
- Więc kim pan jest i skąd pan mnie zna?
- Jestem taki jak ty Mark. Dlatego cię znam i chce ci pomóc.

Spojrzałem na niego kompletnie zszokowany.
Jak to taki jak ja? Co to ma znaczyć?
Przez chwilę szukałem jakiegoś logicznego wyjaśnia. Co mógł mieć na myśli? I nagle dosłownie mnie olśniło.
Czy on również posiada moce podobne do moich? Więc nie jestem jedyny? Jest takich osób więcej?

W mojej głowie pojawiało się tysiące nowych pytań, na które chciałem natychmiast znać odpowiedź. Byłem zdezorientowany, ale jednocześnie pojawił się promyczek nadziei, że nie jestem z tym wszystkim sam. To znaczy, że jest na tym, świecie ktoś kto może mnie zrozumieć. Ktoś kto nie spojrzy na mnie ze strachem i obrzydzeniem. To wydawała się być tak abstrakcyjna myśl w tamtym momencie i bałem się, że okaże się być tylko snem, jednak dopóki trwał nie chciałem go przerywać.

- Jak to?
- Tak mój drogi. Wiem, że posiadasz nadprzyrodzone zdolności, ale bardzo mało o nich wiesz, więc ja chcę pomóc Ci je poznać. Twoja moc jest o wiele większa niż myślisz, więc musisz nauczyć się nad nią panować i odkryć do czego tak naprawdę jesteś zdolny.

Przez chwilę analizowałem w głowie jego słowa. Co miał na myśli mówiąc, że moja moc jest dużo większa? To znaczy, że mogę posiadać również inne zdolności?
Nie miałem pojęcia co to wszystko znaczy, ale tak bardzo chciałem się tego dowiedzieć. Dowiedzieć się kim tak naprawdę jestem.

- Czyli pan może mi pomóc sobie z tym poradzić?
- Oczywiście! Jestem pewien, że inni również z chęcią ci w tym pomogą.
- Inni? Czyli takich jak ja jest więcej?
- Naturalnie! Prowadzę szkołę dla nastolatków o niezwykłych zdolnościach, do której cię oczywiście zapraszam.

Uśmiechnąłem się słysząc jego słowa. Wizja tego, że mógłbym się uczyć razem z innymi ludźmi takimi jak ja była wręcz nierealna. Od tak dawna marzyłem, że znajdzie się ktoś podobny do mnie, a tu nagle pojawia się ten mężczyzna i mówi, że istnieje nawet szkoła dla takich jak ja. To wszystko wydawało się zbyt piękne.

- Naprawdę? - zapytałem wciąż nie wierząc w to co się dzieje.
- Oczywiście! Mam nadzieję, że przyjmiesz moją ofertę, ale nie martw się dam ci czas na zastanowienie się nad tym.

Nie musiałem się nad niczym zastanawiać. Doskonale wiedziałem czego chce. Poza tym nie miałem zamiaru spędzić tutaj więcej czasu. To już nie był mój dom. Zastanawiałem się czy kiedykolwiek nim był. Czułem się tutaj jak intruz. Ktoś kompletnie niechciany. Oni nie byli moją rodziną. Nigdy nią nie byli. Na pewno bardzo chętnie się mnie stąd pozbędą, a ja może właśnie tam znajdę kogoś kogo będę mógł nazwać prawdziwą rodziną.

- Nie muszę się nad niczym zastanawiać. Już podjąłem decyzję i chcę uczęszczać do pańskiej szkoły panie Xavier.

Mężczyzna uśmiechnął się szerzej, gdy usłyszał moje słowa.

- W takim razie widzimy się za dwa dni w szkole. Przyślę kogoś po ciebie, więc mam nadzieję, że będziesz gotów. - odparł i wyciągnął do mnie dłoń, którą uścisnąłem.
- A co z...
- Na wszystkie twoje pytania odpowiem w swoim czasie. Wiem, że masz ich na pewno tysiące, ale będziesz musiał jeszcze trochę poczekać.
- W porządku.

Niechętnie zgodziłem się na taką umowę. Byłem tak bardzo tego wszystkiego ciekaw, że nie wiedziałem czy uda mi się wytrzymać te dwa dni.
Ale skoro tyle lat żyłem w niewiedzy to chyba te czterdzieści osiem godzin nie zrobi większej różnicy.

- A więc narazie to wszystko z naszej strony. Dziękujemy za gościne.
- Ja również dziękuję.
- Nie masz za co dziękować chłopcze. Do widzenia. - Xavier pożegnał się uprzejmie i wyjechał z naszego salonu w kierunku drzwi, a mężczyzna w okularach ruszył za nim.

Po chwili usłyszałem trzaśnięcie drzwi.
Przez chwilę nie byłem w stanie ruszyć się z miejsca analizując całą rozmowę po raz kolejny, ale wciąż nie mogłem uwierzyć w to co się stało. W to, że za dwa dni już mnie tu nie będzie i będę mógł odetchnąć. Przeczesałem ręką moje blond włosy i wstałem z kanapy. Bez słowa ruszyłem w kierunku schodów na górne piętro.
Jednak na mojej drodze nagle pojawili się rodzice. Spojrzałem na nich zdezorientowany, ale oni nie odezwali się do mnie ani słowem. Jednak po chwili wszystko okazało się być już zupełnie jasne.

''Jak dobrze, że w końcu pozbędziemy się tego dziwadła"

"Nigdy nie byłeś moim synem"

"Żałuję, że wydałam coś takiego na świat"

"Dlaczego nas to spotkało?"

Mimo, iż doskonale wiedziałem co tak naprawdę o mnie myślą to w moich oczach pojawiły się łzy i po chwili zaczęły spływać po moich policzkach. W końcu byli moimi rodzicami. Właśnie Byli. Już nie są.
Zatrzymałem czas nie chcąc więcej tego słuchać. Ominąłem ich i dopiero, gdy znalazłem się z powrotem w pokoju wznowiłem bieg czasu.
Spojrzałem na pomieszczenie, w którym się znajdowałem i miałem tego serdecznie dość. Otarłem resztki łez rękawem mojej koszuli. Nie będę więcej przez nich cierpiał. Już nie. Nie zasłużyłem na takie traktowanie.
Wyciągnąłem z szafy walizkę i spakowałem do niej moje rzeczy, których i tak z resztą nie miałem zbyt dużo. Zamknąłem ją i położyłem się na łóżku wpatrując w sufit. Myślałem o tym wszystkim co mi się przytrafiło. Tyle złego spotkało mnie ze strony najbliższych mi osób... Jednak mimo wszystko dostałem szansę, żeby zacząć od nowa i zamierzałem ją wykorzystać. Powtarzałem sobie, że może być tylko lepiej.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top