#.19
Dawid powoli idzie korytarzem kościelnym. Nie ma pojęcia, jak się tu znalazł. Nie ma pojęcia, co tu robi. Ale zmierza dalej. Kościół jest ogromny- wygląda jak taki watykański, czy coś w ten deseń. To Karolina zawsze była kujonką, która znała się na wszystkim. On tylko gra.
Dochodzi na koniec budynku. Za ołtarzem, jest posąg Matki Boskiej, pozbawiony głowy. Przed ołtarzem klęczy jakaś drobniutka osoba. Chłopak podchodzi bliżej, a osoba wstaje z klęczek i odwraca się do Dawida. Serce chłopaka bije szybciej.
To Karolina. Jednak wygląda zupełnie inaczej niż zwykle. Ma na sobie złotą szatę, z białymi elementami, owiniętą w pasie srebrnym paskiem. Jej plecy są zdobione przez błyszczącą pelerynę, zapięty złotym łańcuchem, z czerwonym krzyżykiem. Na jej głowie spoczywa olbrzymia korona. Zupełnie odbiega od swojego codziennego, szaro-czarnego stylu ubierania się. Prezentuje się niczym anioł- piękna, czysta, wspaniała. Lecz w jej uśmiechu jest coś nie tak- jej uśmiech jest jakiś zbyt... władczy, zimny.
- Witaj, Dawid- jej głos jest doniosły oraz zimny jak lód.- Wreszcie tutaj dotarłeś.
Jak ten kościół jest kurewsko wielki, to czego się dziwisz?- myśli chłopak, ale nie potrafi wydusić z siebie słowa. Może tylko się gapić.
- Naprawdę szkoda, że przybyłeś tutaj... do świątyni twego Boga..- dziewczyna śmieje się szyderczo.- Którego nie ma.
- C-co...?- wyjękuje Dawid, odsuwając się trochę od Karoliny.
Jasne, dziewczyna zawsze była przez wszystkich nazywana Antychrystem, jednak teraz to już przesada.
- Nikt nad tobą nie czuwa, Dawidzie- mówi Karolina, poprawiając koronę. Jej przymrużone oczy, błyszcząc złotem.- A zdrajca cię nie uchroni.
***
Dawid budzi się. Jest mu strasznie niewygodnie, toteż zmienia pozycję na siedzeniu.
Jest w przedziale pociągu. Bartek śpi na swoim miejscu, naprzeciw niego, a Zero próbuje wsadzić mu patyczki od lodów do nosa. Jak na razie, w jednej dziurce nosa sterczy już patyczek. Teraz druga.
Dawid ogląda przez chwilę to. Następnie wyciąga telefon i robi zdjęcie. Będzie miał co wspominać, po ocaleniu Karoliny. Patrzy też na godzinę. Wpół do czwartej. Niedługo dojadą na miejsce.
Chłopak rozciąga się. Spogląda przez okno. Mnóstwo pól i jezior. Mazury są jak z opisu Karoliny.
"Kiedyś zabiorę ciebie, mnie, Julię i Bartka tam."- twierdziła Karolina.- "Nie obiecuje, że będzie zajebiście, ale będzie beka."
Najpierw, muszę cię wyciągnąć ze szponów Doktorka Plagi.- myśli Dawid.
Dostaje wiadomość od kilku osób. Pierwsza jest od Kuby.
Przez ostatnie dwa dni siedemnastolatek spędzał z Bartkiem oraz Dawidem. Podczas upadku ze schodów, skręcił sobie nogę i Dawid zabrał go do szpitala. Wmówił bratu Karoliny, iż przyszedł do niego do domu i usłyszał dziwne dźwięki, które okazały się upadkiem ze schodów Kuby. Brązowowłosy uwierzył, chociaż był mocno przerażony. Dawidowi żal było wyjeżdżać i zostawiać go samego, lecz wie, że musi to zrobić. Kuba z pewnością poczuje się lepiej, kiedy Karolina wróci.
Druga jest od Puppeteera. Szarak szuka dalej Helpy'ego. Wiewiórka jakby wyparowała. Chłopak szukał jej po parku, nawet w dziupli Baśki, jednak nie było go. Puppet obiecał znaleźć wiewiórkę pod nieobecność Dawida. Nie uspokaja to go. Niby Marionetkarz jest duchem, ale jak ma to pomóc w poszukiwaniu przerośniętego gryzonia?
Chłopak czuje się jak Mario- usilnie szuka jednej laski, która ciągle jest w innym zamku. Jeśli nie będzie jej u doktorka Plagi, to on się chyba zabije.
Jest już początek lipca. W połowie czerwca ta przygoda się zaczęła. Zaczęło się to jego "przeznaczenie". Dawid dalej chuj wie, o co chodzi z tym przeznaczeniem. Zostanie kebabem? Będzie z Karoliną? A może... zostanie bogiem?
Chce mu się śmiać na tę myśl. On bogiem? Chyba bogiem zjebania umysłowego. W takim razie... co go czeka? Niby ma być, co będzie, lecz fajnie byłoby wiedzieć, co będzie.
Dojeżdżają na stację.
- B-man... wstawaj...- szop szturcha brązowowłosego w ramię.- Joker gwałci ci matkę...
- C-co...?- Bartek otwiera oczy i rozgląda się zaspanym wzrokiem.- Już jesteśmy...?
- Tak, nosorożcu.- rzuca Zero i pokazuje jego twarz w lusterku.
Bartek wyciąga, wściekły, patyczki z nosa.
- Kurwa, ja cię nienawidzę.- stwierdza piętnastolatek, biorąc swój plecak.
- Dobra, bez pierdolenia- oświadcza Dawid.- Robota czeka.
Wysiadają z pociągu. Stacja jest przy lesie, zatem szybko z niej wychodzą i kierują się w stronę szpitala. Dawid trochę się boi tego spotkania- niby Doktor Smiley to nie Doktor Plaga, ale bardziej niepokoi go ta lisia dziewczyna. Co ona może robić? Dawid szukał jakiś informacji o tej dwójce w necie. Jednak najwięcej powiedział mu Marionetkarz, po groźbą kąpieli w soli. Dawid nie wie, co bardziej wystraszyło ducha- groźba kąpieli, czy użycia soli.
Doktor Smiley był zwykłym człowiekiem, jednak od paru lat przeprowadza na ludziach szalone eksperymenty. Dzięki temu, zdołał opatentować dla samego siebie samoregenerację, odporność na ból i wiele innych, nieznanych rzeczy. Cheater jebany. Ta Alice już jest mniej znana... kojarzy się tylko chłopakowi z opowieściami Karoliny, o jakiś japońskich demonach. Oby tylko nie była rodem z Anime.
Docierają gdzieś. To stary, szary budynek. Wygląda jak poprawczak.
To musi zdecydowanie być szkoła.- stwierdza Dawid i wbija przez bramę do środka. Za nim idą Bartek oraz Zero. Panda gwiżdże sobie, a Bartek trzyma mocno pistolet. Wchodzą do środka. Czuć bardzo mocno środki chemiczne. Jak w kiblu na stacji benzynowej.
Wchodzą głębiej. Dawid przygotowuje się na makabrę, którą opisał mu szarak. Idą, idą, idą... i nic. Jest czysto. Super, czysto. Ani trochę kurzu, czy czegoś innego. A z pewnością, brak krwi.
- Co do chuja...?- szepce Dawid, rozglądając się w poszukiwaniu czegoś interesującego.
Bartek staje przy jednej ze ścian i wyciąga latarkę na podczerwień. Świeci ją. Cały korytarz robi się jaskrawo zielony.
- Ha, umyli wszystko, ale nic nie ukryje się przede mną.- pyszni się Bartek.
- Yay, B-man ratuje dzień!- ironizuje panda.
- Och, zamknij mordę!- woła Bartek.
- Cicho, kurwa...
Za późno. Słychać kroki. Cała trójka przygotowuje się do walki. Zero nadstawia młot, Bartek odbezpiecza pistolet, Dawid wyciąga telefon. Kroki są coraz bliżej. Jeszcze trochę... za chwilę krzyknie...
- Braciszku, obiad gotowy!
Odwracają się. Wtedy na Dawid rzuca się lisia kobieta. Przygniata go swoim ciężarem do ziemi. Jest większa od niego i o wiele silniejsza. Chłopak oddycha szybko, widząc jej wielkie zęby i czerwone oczy. Oddycha szybciej, gdy jego przerażone spojrzenie schodzi na cycki.
- Zostaw Robina!- krzyczy Zero i chce zaatakować Alice.
Alice tylko wstaje, przyziemiając Dawida trampkiem, spoczywającym na jego twarzy. Łapie młot Zero i panda traci równowagę. Bartek strzela, ale nic nie robi to Alice.
- Co... czym... ty... jesteś...?- pyta przerażony Bartek, trzęsąc się.
- Uhmm!- chce coś powiedzieć Dawid, ale trampek mu nie pozwala.
- Auć...- jęczy Zero, wstając z podłogi- Ty... Fox!
- Dziękuje- oświadcza Alice.- Teraz idź się zabij.
I jednym kopnięciem, pozbawia Dawida przytomności.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top