Capítulo 7
Korytarze w mennicy były niczym labirynt. Nie znałam dokładnie ich układu, ale nie raz już zdarzało mi się błądzić nimi, kiedy wraz z matką przychodziliśmy do ojca. Mój ojciec pracował tu ponad dziesięć lat. Pracownicy zmieniali się, lecz ci, którzy wtedy pracowali tak długo, jak on, znali małą, chudą dziewczynkę ciągle szwendającą się po korytarzu.
Zmierzaliśmy w stronę stołówki. Nie pamiętałam drogi do niej, ale widziałam mijane tabliczki na ścianach korytarzy.
Młoda kobieta trzymała mnie za związane opaskami zaciskowymi dłonie, ciągnąc za sobą w takim tempie, że miałam ochotę przywalić jej za sprawianie mi tym bólu.
Pomimo wściekłości na twarzy wyglądała miło. Miała szczupłą twarz i w ogóle należała do chudych, jeżeli oceniać ją po jej sylwetce. Tylko tyle, że była ode mnie wyższa.
Drzwi stołówki były uchylone, a przez nie słychać było krzyk mojego brata. Czułam, jak nóż otwiera mi się w kieszeni. Wszystko, co chciałam mu wygadać, zalało moją głowę, przez co nie wiedziałam, od czego zacząć.
– Odbiło ci! Kurwa! Wyjaśnij mi to! Co to do cholery miało być!
– Uspokój się! Pieprzony gliniarz wyrósł jak spod ziemi! – krzyknęła na niego obca dla mnie dziewczyna. Miała ciemne włosy sięgające jej ramion.
– Strzelałaś do niego! Kurwa! Strzelałaś do pieprzonego policjanta!
– Koledzy i koleżanki – głos zabrała ta, która mnie tu zataszczyła. – Przyprowadziłam lekarza.
Mój wzrok gwałtownie wylądował na jej uśmiechniętej buzi. Żartowali sobie?
Elian, który dotychczas pochylony był nad drugą kobietą, wrzeszcząc jej w twarz, zerknął na mnie niechętnie.
– Nairobi, powiedz jej coś, bo ona jest głucha – poprosił mój brat, stając po lewej stronie dziewczyny, która siedziała oparta o oparcie drewnianego krzesła.
– Tokio, mieliśmy trzymać się cholernego planu! Przerabialiśmy to miliony razy! – krzyczała.
– Straciłem... - jęknął młody chłopak, którego dopiero teraz zauważyłam. Jego głowa była cała we krwi. Wyglądał strasznie. Szara cera, podkrążone oczy.
– Ty, Rio już kurwa nawet się nie odzywaj! – warknęła Nairobi.
– Broniliśmy was, strzelając w ziemię! Nie do policjantów – dodał głośno Elian. – Zginąłbyś tam popieprzeńcu.
Rio, który trząsł się na łóżku, zamilknął. Chyba z nich wszystkich był najmłodszy. Chociaż nie wiedziałam, czy dotychczas wszystkich już poznałam.
To rzeczywiście był cyrk pełen imion pochodzących od nazw miast. Nairobi, Rio, Denver, Tokio. Ciekawe, jak wabił się mój brat.
– Spokój już! – wykrzyczała Nairobi. – Stało się, co się stało, a teraz trzymamy się planu! Jasne?!
Tokio podniosła się nagle i bez słowa opuściła stołówkę, o mało co nie trącając mnie przy tym z barku. Odsunęłam się jednak w ostatniej chwili.
Stałam tak w ciszy, do czasu, aż Nairobi nie zapytała:
– Opatrzysz go?
Jej ton i wyraz twarzy nie wskazywał na to, żebym była zmuszona to zrobić. Jednocześnie wiedziałam, że jako przyszły lekarz muszę udzielić mu pomocy. Musiałam każdemu, kto tego potrzebował. Bez warunku na to, czy był porywaczem, czy zwykłym zakładnikiem.
– Nie – odpowiedziałam jednak, marszcząc brwi. Oni też się zdziwili. – Nie chcę wam pomagać. Nie chcę mieć z wami nic wspólnego.
Wymawiając ostatnie zdanie, wpatrywałam się w Eliana. Właściwie to z nim przede wszystkim nie chciałam mieć nic już wspólnego.
– Nie wygląda to na nic poważnego. – Wskazała na Rio. – To chyba tylko draśnięcie, ale jucha leci mu już od godziny. Pobladł.
Potrząsnęłam głową. Nie zamierzałam im pomagać.
Nairobi spojrzała na Eliana, który tylko zerknął na nią.
– Jesteś lekarzem – zaczął wreszcie. Miał już łagodny głos, ale w nim dosłyszeć dało się chęć dominowania. – Musisz mu pomóc.
Zacisnęłam usta w prostą linię, nie chcąc wypluć z siebie garści soczystych przekleństw, które dla niego uszykowałam.
– Muszę w momencie zagrożenia życia. A on nie wygląda, jakby jego życiu coś zagrażało.
– Trzęsie się od kilku godzin – wtrąciła Nairobi.
– Trzęsie się, bo jest w szoku – wytłumaczyłam. – Każdy by się trząsł, jakby do niego strzelali.
– Mówiłeś, że nam pomoże. – Tym razem Nairobi zwróciła się do Eliana.
Spojrzał na mnie beznamiętnie, przeżuł w ustach, najprawdopodobniej ślinę i ruszył w moją stronę.
– Możemy zamienić słówko?
To nie było pytanie. Nie dając mi odpowiedzieć, chwycił mnie pod pachą i pociągnął na korytarz.
Głowa mnie rozbolała od emocji, które zdążyłam przeżyć w ciągu ostatnich godzin. Byłam uwięziona w mennicy, w roli zakładniczki, musiałam leczyć porywacza no i jeszcze mój brat okazał się jednym z nich.
– Jesteś pierdolnięty! – wrzasnęłam, kiedy przymknął drzwi stołówki. – Czy ty do cholery... – Nie mogłam znaleźć słów opisujących, jak przeklęcie byłam na niego wściekła. Gdybym miała czym, prawdopodobnie bym go zabiła. – Co to ma kurwa znaczyć? Co ty, człowieku wyrabiasz?
– Uspokój się.
– Nie uspokajaj mnie do kurwy nędzy! Przez pierdolone lata się nie odzywasz. Nie mam zielonego pojęcia czy żyjesz, czy może siedzisz w pace. Nie oddzwaniasz, nie odpisujesz na mejla, aż tu kurwa nagle odzywasz się, a ja naiwna, równie najwyraźniej popierzona, jak ty, tylko że w innym kierunku, godzę się na to, byśmy się zobaczyli i co się dzieje?! No kurwa, jak zwykle przygoda! Mało ci ich?
– Uspokój się, bo się nie dogadamy.
– Pytam! Mało ci przygód?!
– Przygód mam wystarczająco, pieniędzy nigdy za dużo. Chcę się z tobą dogadać.
– Ale ja nie chcę się z tobą dogadywać. Jesteś chory, a ja chcę tylko wylać na ciebie wiadro szczyn, opuścić to miejsce i zobaczyć cię w tv, jak wychodzisz z tej mennicy w kajdankach.
– Czemu tak mówisz? – zdziwił się, śmiejąc przy tym. – O swoim ukochanym bracie takie słowa? Siostrzyczko...
– Teraz siostrzyczko. Teraz to kij ci w oko, stary porąbańcu. Wiesz, że jestem naiwna, bo wiesz, że cię kocham. Ale miarka się przebrała. To, co teraz wyrąbałeś, jest poza jakiekolwiek skale. Czy ty w ogóle zastanawiałeś się nad tym?
– Nad czym?
– No, cholery nad tym! Nad tym wszystkim! Nad tym, co robisz! – Machałam rękami, jak oszalała, chociaż nadal miałam je splątane. – Chcecie obrabować hiszpańską mennicę.
– Chcemy – przytaknął z uśmiechem.
Myślałam, że zemdleję.
– Nie mów mi, że w to uwierzyłeś. W to, że cokolwiek wam się w tej sprawie uda.
– Wiara przenosi góry. – Odwróciłam się gwałtownie, czując na barkach obce dłonie.
– Berlin. Zgodziła się – oznajmił mój brat.
– No chyba sobie kurwa żartujesz – warknęłam. – Zgodzić się mogę co najwyżej ci przywalić.
– Oj, oj. O tym nam nie wspominałeś. Nie mówiłeś, że twoja siostra jest tak odważna w ustach. – Dowódca porywaczy stał koło mnie, lustrując dokładnie moją twarz. Poczułam się nieswojo.
Wolno stanął przede mną, zmuszając mnie tym samym, abym na niego spojrzała. Był o głowę ode mnie wyższy. Spojrzałam na moment w jego ciemne oczy, które bez przerwy obserwowały mnie.
– Stresujesz się czymś? – Potrząsnęłam głową w odpowiedzi. – Nic ci się tu z nami nie stanie. Jesteś bezpieczna.
– Widzę. Wy też jesteście przy mnie bezpieczni – odparłam ironicznie, unosząc związane ręce powyżej mojej klatki piersiowej.
– Musisz nam wybaczyć, ale obopólnie musimy o siebie zadbać w tej sytuacji.
– Jasne.
Chwycił moje dłonie w jedną swoją. Ich ciepły dotyk ogrzewał zmarzniętą skórę moich. Popatrzył uważnie na czerwone ślady pod plastikowym paskiem, który wbijał mi się w skórę. Przyglądając mi się, wyciągnął z kieszeni scyzoryk. Metaliczne chrząknięcie wyskakującego noża sprawiło, że zadrżałam.
– Tranquila. – Ciągle to mówił tonem tak kojącym, że człowiek naprawdę mu ufał i uspokajał się. Albo tylko ja byłam na tyle głupia i łatwowierna. Sprawnie przeciął pasek, umożliwiając mi tym rozdzielenie nadgarstków. – Jesteś lekarzem, prawda? Z nas wszystkich jesteś najbardziej przydatną tu osobą.
Nie odpowiedziałam. Zabrałam jednak dłonie z jego, bo ich dotyk zdawał się zaczynać mnie parzyć. Potrząsnęłam dłońmi, żeby dopłynęła do nich na nowo krew.
– Dakar! Rio znowu krwawi! – głos Nairobi dobiegł ze stołówki. Berlin spojrzał przez ramię na mojego brata.
– Raz – odezwałam się po chwili, kierując słowa do Eliana. – Jeden. Pierwszy i ostatni. Rozumiesz? Nigdy więcej o nic mnie nie proś Elian, jasne? – Minęłam Berlina, by stanąć bliżej brata. Wpatrując się w ten sam brązowy kolor oczu, który również posiadałam, czułam smutek. Patrząc w jego tęczówki, chciało mi się płakać. Widziałam w nich nadal ukochanego starszego brata, a tymczasem stał się on śmieciem, jakich nie mało na tym świecie.
– Z resztą. Nie oszukujemy się. I tak nie wyjdziecie z tego żywi – dodałam, mierząc ostrym wzrokiem Berlina, który wpatrywał się we mnie z lekkim uśmieszkiem.
__________________________
Mówiliście, że wolicie dłuższe rozdziały, więc spróbujemy z dłuższym! :)
Zostawiam Was z nim i informuję, że kolejny pojawi się za kilka dni. Prawdopodobnie w czwartek! :)
Macie jakieś uwagi? Piszcie śmiało <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top