Capítulo 32


Nairobi zajęta była rozmową z Moskwą, gdy zajrzałam do niej, aby pogadać. W sumie nie chciałam od niej niczego konkretnego, właściwie zaczęło po prostu brakować mi w pewnej chwili towarzystwa, z którym mogłabym, jako tako normalnie pogadać. Reszta zakładników nie była skora do rozmów. Nie dziwiłam się im. Sama miałam już wszystkiego dosyć, ale jednak – może ze względu na moje ważne stanowisko – czułam się tu w miarę swobodnie.

Inni uwięzieni tutaj ludzie byli raczej małomówni. Traktowali mnie raczej, jak pielęgniarkę, czyli odzywali się wówczas, kiedy czegoś potrzebowali. Może w pewnym sensie cieszyłam się z takiej postaci rzeczy, by nie byłam pewna, czy przypadkiem nie było widać po mnie więzi, która zaczęła łączyć mnie z bandytami w maskach Daliego.

– Wszystko dobrze? – zapytała mnie, gdy stanęłam w drzwiach do stołówki. Przytaknęłam, żeby nie przeszkadzać jej w rozmowie ze starszym mężczyzną. – Damy wam znać, gdy tylko Profesor się odezwie.

Moskwa również przytaknął i posyłając mi uśmiech, minął mnie wychodząc z pomieszczenia.

– Co jest? – zapytała ponownie, opierając się o ladę długiego stołu, stojącego na środku pomieszczenia.

– Nic poważnego. – Założyłam ręce na piersi i wpatrzyłam się w podłogę. – Po prostu... trochę się nudzę.

Zaśmiała się pod nosem.

– Ja za to mam ręce pełne roboty i powiem szczerze, że przydałaby mi się druga para dłoni do pomocy. – Puściła mi oczko.

– Ou. To nie, ja raczej... no wiesz... konflikt interesów i te sprawy. Poza tym nie mam miejskiej ksywy. – Zachichotałam.

– Valetta może być? – zapytała, pokazując mi język, na co zmarszczyłam brwi, potrząsając głową. Na myśl przyszła mi rozmowa, którą odbywałam z Berlinem. – To może Santiago?

– O nie... nie zrobisz mi tego. Zresztą Savana to też miasto. W stanie Georgia jak się nie mylę.

– Twoi rodzice mieli związek z tym miastem?

– Nie, raczej nie. Pewnie mama usłyszała to imię w brazylijskiej telenoweli. Nie doszukiwałabym się w tym głębszego przekazu.

Obydwie parsknęłyśmy śmiechem. Szczerze musiałam przyznać, że lubiłam rozmawiać z Nairobi. Była jedną z nielicznych tu osób, z którymi mogło się tak fajnie pogadać. A zwykła rozmowa nie była jeszcze przestępstwem, prawda?

Uznałam, że od teraz muszę trzymać się na baczność. Nie mogłam już więcej im pomagać, choćby nie wiem co. Już i tak zbyt wiele zrobiłam. Bojąc się, więc o to, że zostanę skazana za pomoc przy rabunku państwowej mennicy Hiszpanii, zdecydowałam nie mieszać się więcej w ich sprawy. A przynajmniej starać się nie mieszać. Byłam lekarzem, musiałam pomagać tym, którzy tej pomocy potrzebowali, ale to była jedna i wyłączna rzecz, w którą chciałam się mieszać.

– A właściwie widziałaś może w ciągu ostatnich godzin Berlina? – zapytałam, zanim opuściłam stołówkę.

Nairobi potrząsnęła głową, po czym dodała:

– Właściwie to nie. Ale znając go, siedzi pewnie z tą swoją zakładniczką... paskudny skurwysyn i biedna dziewczyna.

– Ariadna jest w biurze – powiedziałam, co sprawiło, że Nairobi zmarszczyła w zdziwieniu brwi. – Byłam u nich niedawno. Siedziała tam razem z resztą. 

– To w takim razie dziwna sytuacja. Byłam wręcz pewna, że...

Nairobi zamilkła nagle. Spojrzała na mnie ogromnymi oczami i ruszyła żwawym krokiem, prędko mnie mijając.

– Ja ich zamorduje! – wrzasnęła na cały korytarz.

Pobiegłam za nią, nie rozumiejąc, o co jej chodzi. Chciałam jednak, z czystej ciekawości, dowiedzieć się, gdyż wiedziała więcej niż ja. Energicznym truchtem dobiegła do zamkniętych drzwi łazienki i bez namysłu zaczęła w nie walić pięścią.

– Co tam do cholery robicie! – krzyknęła w ich drewnianą powłokę.

– Gramy w rosyjską ruletkę, Nairobi! – Zza drzwi dało dosłyszeć się krzyk Berlina. – Przyjdź później!

Razem z dziewczyną wymieniłyśmy przerażone spojrzenie.

– Kurwa, Tokio! Oszalałaś? Co ty robisz, do cholery! Teraz ty chcesz wszystko zepsuć? Zniszczyć nasz plan? Chcesz, żeby wszystko legło w gruzach?

– Ja? Ja niszczę plan? – Głos Tokio zdawał się być teraz kilka centymetrów od drzwi. Prawdopodobnie stanęła bliżej nich, aby lepiej słyszeć Nairobi. Ta natomiast wyglądała, jakby chciała zamordować swoją koleżankę.

– Nie potrafisz się zatrzymać i pomyśleć chociaż raz, kretynko? – rzuciła w jej stronę, przeczesując we wkurzeniu swoje kruczoczarne włosy sięgające ciut za jej ramiona. 

– Może jestem kretynką, ale twój plan odzyskania syna jest do dupy! – Noga zdenerwowanej Tokio prawdopodobnie wylądowała na powłoce drzwi, bo usłyszałyśmy głośne kopnięcie. Oddaliłam się o krok, tak jakby bojąc się, że jej noga, za sprawą jej siły wyląduje po drugiej stronie.

– Co mówisz? – Głos Nairobi lekko załamał się.

– Kiedy ostatnio go widziałaś... ile miał lat? Pewnie nawet cię nie pamięta.

– Zamknij się – wtrąciła jej Nairobi.

– Nie pamięta cię... nie pamięta, jak wyglądasz... ma już nową matkę i ojca... to ich uważa za rodziców.

Oddaliłam się o kolejny krok, gdy coraz bardziej smutna i wściekła Nairobi oparła bezsilnie czoło o drzwi. Założyłam ręce za głową i obróciłam się, chyba nie chcąc uczestniczyć w ich rozmowie. Czując, że jest ona zbyt intymna, abym mogła o niej wiedzieć.

– Zamknij się! Gówno wiesz! – wrzeszczała Nairobi ze łzami w oczach, które jednak z całej siły powstrzymywała. Chciałam ją objąć i jakoś wesprzeć, ale póki co wydawało mi się to niemożliwe.

– Wiem tylko tyle, że to ty zostawiłaś go dla pieprzonych tabletek!

Dopiero kiedy spojrzałam przez ramię, dostrzegłam, że Nairobi wyciągnęła pistolet, który teraz przyciskała do drewna drzwi. Zamarłam, stając, jak słup lodu, wpatrując się, jak celuje w nic niewiedzącą o tym Tokio.

– Przepraszam, ale możesz do cholery podejść bliżej drzwi, abym mogła dosłyszeć, co do mnie mówisz – ryknęła do Tokio, nie spuszczając lufy pistoletu. – Tu niezbyt dobrze cię słychać, a chce, żebyś mi to powiedziała w twarz, fałszywa szmato.

Moskwa pojawił się w odpowiednim momencie, aby przerwać tę dramatyczną sytuację.

– Wystarczy! – krzyknął. – Posłuchaj mnie! Wyjdź stamtąd, pakujesz się tylko w kłopoty!

– Kto? Ja! – nagle odezwał się Denver. Nawet nie wiedziałam, że i on dołączył do stworzonej niespodziewanie wewnętrznej grupy rebeliantów. – Kogo to obchodzi! I tak wszystko się rypie.

– Zapomnij o tym syndromie. Może myliliśmy się. Nikt z twoich najbliższych nie jest lekarzem. – Moskwa spojrzał na mnie, a ja modliłam się, aby nie usłyszeć pytania, które jednak, tak jak myślałam, padło chwilę później:

– Jest tam Savana? – zapytał Denver.

Nie odzywałam się, nie chcąc zdradzać swojej obecności.

– Jest – odparła, nadal wściekła Nairobi.

– Savana? Jak myślisz. Jesteś lekarzem. – Zaśmiał się swoim charakterystycznym, nerwowym, lecz tym razem wyjątkowo cichym i krótkim śmiechem. Tak, jakby chciał wiedzieć, ale bał się znać odpowiedź.

Moskwa wpatrzył się we mnie, licząc, że skłamię. Że przyczynię się do naprawy tej chorej sytuacji. Miałam się nie mieszać, pomyślałam, zgryzając wewnętrzną część policzków. 

– Denver... to... nie jestem lekarzem psychologiem...

– Ale jak uważasz... musisz coś uważać... przecież... no, czegoś was uczą na tym uniwersytacie.

Zignorowałam to, że przeinaczył słowo „uniwersytet".

Na pewno nie tego, czego aktualnie potrzebowałam. Cierpliwości, asertywności i samoobrony. Nerwowo przełknęłam ślinę.

– Myślę, że Monica wcale nie musi być przykładem osoby chorej na syndrom sztokholmski.

– Czyli jest zdrowa?

– Tak, całkowicie możliwe, że tak.

– Błagam, nie zepsuj tego – dodał Moskwa, kierując te słowa w stronę Denvera.

Przez chwilę słyszeliśmy tylko szepty, po czym dało słyszeć się głośniejszy głos Berlina. Cała nasza trójka – Moskwa, Nairobi i ja – przycisnęła uszy do drzwi, żeby lepiej słyszeć.

– Dawaj. Zrób to – zaczął ostro Berlin. – Mam dość. Jeśli tak mam skończyć, to niech tak będzie. Strzelaj Tokio. Jestem śmiertelnie chory. Nie mam już marzeń ani nadziei. – Na te słowa wzięłam mimowolnie głębszy oddech, czując lekkie ukłucie w sercu. – Próbujesz mnie przestraszyć, ale wiedz, że jeżeli rozwalisz mi łeb, to ty będziesz się bać. Tylko ja znam plan. Nikt z was do cholery nie wie, jak stąd uciec. To wy gracie w rosyjską ruletkę! No strzelaj do cholery!

– Odsuń się. – Poczułam nagle dłoń Nairobi na ramieniu. Zrobiłam kilka kroków w tył, widząc Moskwę idącego z jakimś prostokątnym kawałkiem czegoś ciężkiego. Staranował energicznie drzwi, które momentalnie otwarły się ukazując Berlina przywiązanego do krzesła i trójkę rebeliantów – Tokio, Rio i Denvera. 

___________________________________

Kto chce kolejny rozdział i więcej Berlina? :D 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top