Capítulo 21
Popołudnie było dosyć ciekawym czasem. Policja zażądała dowodów naszego życia. Pani inspektor Raquel Murillo, która prowadziła sprawę napadu na mennicę, zaszczyciła nas swoją obecnością. Umowa była taka, aby pokazać wszystkich zakładników i dowieść, że wszyscy mają się dobrze.
Trwało to masę czasu. Berlin zdecydował się pokazywać każdego po kolei. Kiedy schodziłam schodami do holu głównego, czułam podenerwowanie. Wydawało mi się, że nie powinnam być pokazywana, jako zakładnik, a raczej, jako współwinna całej akcji. Byłam więc kłębkiem nerwów, gdy Raquel zapytała:
– Jesteś lekarką, prawda?
– Jestem.
– Pomogłaś zoperować pana Arturo Romano. Dziękujemy ci bardzo za to.
Przytaknęłam tylko, spoglądając to na nią, to w podłogę.
– Jak się tu masz? – Poprawiła się na krześle, notując coś w notesiku, który trzymała w dłoniach.
– Nie mogę narzekać. – Rzuciłam spojrzenie na Berlina, który szeroko się do mnie uśmiechnął.
– Mówiłem pani, że dobrze o nich dbamy – zwrócił się do inspektorki mężczyzna.
Po krótkiej rozmowie, Helsinki odprowadził mnie na górę. Zaprowadził mnie do innego pokoju. Wewnątrz siedział już Arturo, Alison, córka, jak się okazało brytyjskiego ambasadora Hiszpanii, jakiś chłopak i kobieta, oraz Monica.
W pierwszej kolejności podeszłam do niej. Siedziała oparta o ścianę, blisko okna.
– Hej, jak noga? – spytałam.
– Tak sobie – odparła skromnie. – Starałam się nie kuleć i chyba rozerwałam szwy.
Jęknęłam pod nosem. Musiałam się nią zając, ale nie mogłam tego zrobić tu przy wszystkich.
– Byłaś u policjantki, Sav? – spytał Arturo. Cały czas miał przestraszony i jękliwy głos.
– Byłam.
– O co cię pytała.
– O to, co chyba wszystkich. Jak się czuję.
– Chcą dowodu na to, że żyjemy.
– Na szczęście żyjemy – wtrąciła Monica.
– Nie. Właśnie nie. To nie szczęście. Wręcz przeciwnie! – stwierdził Arturo. – Bez dowodu zobaczą, że coś jest nie tak. Będą zmuszeni wejść do środka.
Wzrok Arturo utkwił na mnie. Jego mina już zdradzała kolejny idealny pomysł, na który wpadł.
– Savana, posłuchaj.
– Nie! – warknęłam od razu. – Nie proś mnie już.
Machnął na mnie dłonią i okręcił się na stopie. Omiótł spojrzeniem pomieszczenie i prędko rzucił się na kolana, koło Alison.
– Posłuchaj, Alison. Możesz nas wydostać – zaczął, a ja przewróciłam oczyma. – Musisz zniknąć na czas tej procedury. Jest sejf, dobrze ukryty.
– Nie – jęknęła nastolatka.
– Musisz tylko wejść do środka i się w nim zamknąć. Tylko tyle, Alison. Kod jest bardzo łatwy. Jesteś naszą drogą do wolności. Jeśli policjantka cię nie zobaczy, będą musieli wejść i ciebie uratować. Błagam, musisz to zrobić. To bardzo proste. Kod to 448903. Zapamiętasz?
Dziewczyna szeptem starała się zapamiętać numer, który podał jej mężczyzna. Pomyliła się kilkukrotnie.
– Arturo, zostaw ją! – ryknęła niespodziewanie Monica. – Nie widzisz, że nie mamy szans? Postrzelili mnie, a ty...
– Mamy! Monica mamy! Wszystko będzie ok.
– Nie każ Alison robić takich rzeczy! – dodałam. – Alison nie słuchaj go, bo skończysz głucha, jak ja.
– Teraz mamy szansę – kontynuował Arturo, biegając szaleńczo po pomieszczeniu. Wcisnął coś w dłonie Monici. – Mam nożyczki. Zdobyłem je. Jeżeli cię zaatakują...
– Nie chcę ich Arturo!
– Jeżeli cię zaatakują, broń się!
– Nie chcę ich! – Monica wyrzuciła je na podłogę w momencie, gdy do pokoju wszedł Denver. Arturo zdążył ukryć je, siadając na nich.
– Słyszałem, że krwawisz – zwrócił się do Monici, a potem zerknął na mnie, siedzącą obok niej. – Możemy z Savanitą sprawdzić?
Savanita? Zmarszczyłam brwi na nowe zdrobnienie mojego imienia.
– Oczywiście.
Monica odpięła zamek kombinezonu i ściągnęła go z ramion.
– A czy musi się rozbierać? – Arturo nie był zadowolony.
– A jak mają mi inaczej pomóc? – odparła blondynka. – Może zrobimy to gdzieś indziej? Poza tym chciałabym odpocząć.
Monica spojrzała na mnie, a później na Denvera. Domyśliłam się, że męczy ją widok Arturo. Denver zgodził się, wziąwszy ją na ręce, wyszedł z pomieszczenia, a ja tuż za nim.
Później Denver odprowadził mnie do biura Berlina. Młode kobiety nadal tam siedziały. Przerażenie, jakie miały na twarzy, kazało mi sądzić, że coś się złego wydarzyło.
– Co to były za strzały? – zaczęła od razu Ariadna.
– Jakie strzały? – Zmarszczyłam brwi.
– Kilka godzin temu słyszeliśmy okropne krzyki i strzały.
Dopiero teraz sobie przypomniałam. Kucnęłam koło nich.
– Nikt nie ucierpiał, jasne? Też się ich wystraszyłam. Ale nic nikomu się nie stało.
– Nawet Silvi? – wybąknęła cichutko jej koleżanka.
– Jakiej Silvi? – Omiotłam spojrzeniem dziewczęta. Rzeczywiście jednej brakowało.
– Berlin ją zabrał, bo wpadła w panikę.
– Kiedy?!
– Niedługo po tym, jak wyszłaś.
– Zamorduję go – wyszeptałam pod nosem. Byłam wściekła i czułam żal do siebie za sytuację, do której dopuściłam. Uspokoiłam dziewczyny, tłumacząc im, co wydarzyło się podczas tych kilku godzin i powiedziałam, że mogą spodziewać się, że ktoś po nie wkrótce przyjdzie, żeby pokazać je pani inspektor Murillo.
Kiedy Berlin pojawił się na horyzoncie, miałam ochotę skorzystać z grupy najgorszych przekleństw, jakie znałam.
– Berlin, możemy porozmawiać? – zapytałam ostro, gdy zamykał za sobą przesuwne drzwi do swojego biura. Nie odpowiedział. Podniósłszy palec skazujący, pokazał mi gestem, abym podeszła.
Przepuścił mnie w drzwiach, a następnie zamknął je za nami.
__________________________________________
Przeżyłam moje egzaminowe piekiełko!
A jak u Was z egzaminami? Żyjecie? Depresja, jak u mnie? Czy może niezłe wyniki? :D
Jutro pojawi się kolejny rozdział i myślę, że może Wam się spodobać... albo może i nie. W każdym razie pojawi się jutro :p
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top