Capítulo 18
Drzwi do biura niespodziewanie otwarły się, robiąc przy tym ogromny hałas. Do biura wpadła zdyszana Nairobi.
– Dzięki Bogu, że cię wreszcie znalazłam. – Chwyciła mnie za rękę i wyprowadziła z pokoju. – Musisz nam pomóc.
Berlin szedł tuż za nami.
– Moskwa i Denver i reszta wyszli na dach, tak jak planowaliśmy, ale wzięli ze sobą Arturo, dyrektora mennicy. – Wiedziałam doskonale, kim był Arturo, ale nie chciałam jej przerywać. – Arturo dowiedział się o śmierci Monici i wpadł w furię. Zaczął wrzeszczeć i celować do nich z broni.
– Co się stało? – Chciałam, żeby przeszła do meritum. – Co się wydarzyło? Nairobi do puenty.
– Został postrzelony!
– Kto?!
– Arturo! W bark. Nie możemy zatamować krwotoku.
– Wzięliście apteczki? – wtrącił się Berlin.
– Tak przynieśliśmy cały sprzęt do holu. Arturo na dodatek chce pogadać ze swoją żoną. – Rzuciła spojrzenie na Berlina.
Biegłyśmy korytarzami, aż do schodów. Dopiero po chwili zauważyłam, że Berlin gdzieś zniknął. Nie interesowało mnie zbytnio, gdzie wsiąkł. Bardziej zafrapowana byłam widokiem u podnóży stopni. Zatrzymałam się na szczycie, widząc gołe do pasa ciało Arturo całe we krwi. To nie była robota dla mnie. To był ten czas, kiedy oddawałam pałeczkę specjalistom.
Zeszłam schodami, a raczej zostałam z nich ściągnięta przez ciągnącą mnie Nairobi.
– Spokojnie, przyszłam ze specjalistą! – krzyczała.
Założyłam rękawiczki, które podał mi Rio. Naciągnęłam je wysoko do łokci i zaczęłam powoli ściągać niechlujnie rzucone opatrunki z rany Arturo. Nie wiedzieli co robić, więc krwawiącą ranę przyciskali, czym popadnie, a teraz cała zapchana była brudnymi od czerwieni śmieciami.
– Bardzo boli, Arturo? – spytałam głupio, od razu odpowiadając sobie w myślach: Nie, wcale nie boli. Mam postrzelone ramię. Jest zajebiście.
– Trochę – jęknął mężczyzna.
– Podwińcie mi włosy – poprosiłam, czując, że moje brązowe kosmyki wchodzą mi do ust, przy nachylaniu się. Na moje zdziwienie chwycił je Dakar. Związał je gumową rękawiczką i pozwolił kontynuować.
– Nabój jest w obojczyku – oznajmiłam. – Rana będzie krwawić, dopóki nie wyciągniemy naboju.
– To na co czekamy? – Tokio podała mi skalpel.
– Nie jestem chirurgiem. – Odsunęłam się na dwa kroki.
– Ale jesteś lekarzem.
– Ale nie jestem chirurgiem. Nie znam się na tym.
– Chciałaś być chirurgiem – wtrącił się Dakar.
– Tak, ale ty chciałeś być mechanikiem samochodowym, a zostałeś złodziejem! Ja jestem lekarzem pierwszego kontaktu. Nie potrafię wyciągać naboju z barku, tym bardziej, gdy możliwe, że znajduje się blisko tętnicy podobojczykowej.
O mało nie przetarłam zakrwawionymi rękawiczkami czoła. Odsapnęłam głośno, starając się zatamować krwawienie z barku Arturo. Tylko to mogłam w tej chwili zrobić.
– Jak żona ma na imię? – Wszyscy zerknęli na Berlina schodzącego schodami.
– Laura – wysapał Arturo.
– Ładnie. Możesz oczywiście z nią pogadać. W takich chwilach żony są nieocenione. Potrafią dodać otuchy. Kiedy człowiek pije na mieście, nie pamięta o żonie, ale kiedy ma kłopoty... zdarzy się wypadek albo ogarnie go lęk. To się zmienia.
Berlin usiadł na krześle koło leżącego Arturo. Oddaliłam się jeszcze na dwa kroki, o mało nie wpadając na Denvera.
– Chyba że myślisz o swoje sekretareczce – zaśmiał się Berlin. – Nie... kto ma czas myśleć o swoich blond-włosych kochankach, usuniętych ciążach i...
Spojrzałam na Denvera. On na mnie. W tej chwili już wiedziałam, że Berlin mówił o Monice. Monica była w ciąży z Arturo i była jego kochanką. Denver uratował ją i teraz chronił.
– Oszczędź mi tej gadki – wściekł się Arturo.
– Posłuchaj mnie! – Berlin uniósł się, celując bronią w zraniony bark mężczyzny. – Powiedź coś głupiego, a zastrzelę cię tak, by żona słyszała. Jasne?
Arturo jęczał w agonii. Kiedy przestał, Berlin wybrał numer na telefonie i przystawił urządzenie blisko ucha leżącego mężczyzny. Podczas jego rozmowy, nikt się nie odzywał. Wszyscy słuchali uważnie słów dyrektora mennicy, które wypowiadał do swojej żony. Gdy komplementował ją, mówiąc, gdzie zabierze ją po tym, jak stąd wyjdzie, chciało mi się rzygać. Nie mogłam uwierzyć, że nawet porządny człowiek, jak Arturo Roman może być takim oszustem.
Śmiać mi się chciało, słuchając, jak uspokaja ją kojącym głosem, jak zapewnia o swojej miłości i przeprasza za złe rzeczy, które zrobił.
Spojrzałam na Berlina, który wciąż się uśmiechał. Jego wzrok zatrzymał się na mnie, a podczas tej chwili bezgłośnie powiedział do mnie:
– Wszyscy mamy grzechy.
Miał rację. Każdy z nas robił w życiu złe rzeczy. Tyle że dla mnie każda z nich miała inną wagę. I nie przypominałam sobie, żeby moje grzechy miały wagę tych, które ciążyły na barkach towarzyszących mi ludzie – łącznie z Arturo.
– Sava? – Usłyszałam nagle za sobą szept Denvera. Nie odwróciłam się, żeby nie wzbudzać podejrzeń. – Z nią nie jest dobrze. Potrzebuję skalpela. Muszę wyciągnąć nabój.
Przytaknęłam tak nieznacznie, żeby tylko on to widział.
– Czasem przypominam sobie ten dzień – mówił Arturo do telefonu. – I zastanawiam się, co ty we mnie widziałaś Monica... ee... Lauro.
Berlin o mało nie wrzasnął zachwycony. Rio spojrzał na mnie, a ja otępiała zerknęłam na Dakara. Wszyscy dobrze to słyszeliśmy. Pomyłka Arturo będzie kosztować go całe dotychczasowe życie.
****
Nie spodziewałam się decyzji, którą podejmą porywacze. Profesor, o którym cała grupa ciągle powtarzała, pozwolił na wejście do mennicy tylko dwóm osobom. Policja się zgodziła - w końcu to przez nich Arturo Romano został postrzelony.
Nie znałam szczegółów, dowiedziałam się jedynie, że zaczął grozić na dachu bronią Denverowi i Moskwie.
Starszy chirurg i pielęgniarz przy kości weszli do środka, a na ich twarzach malował się strach, jakiego prawdopodobnie nigdy w swoim życiu jeszcze nie doświadczyli.
Ja miałam być prawą ręką chirurga.
Przerażające było, kiedy hol został specjalnie uszykowany na przyjęcie medyków. Kilkanaście zakładników stało w dwóch rzędach w maskach Dalego z bronią – atrapą – w ręku, śledząc każdy nasz ruch. Wszyscy mieli grać porywaczy.
Stałam przy głównym chirurgu, nerwowo spoglądając na krążące wokół nas maski. Już sama nie wiedziałam, kto był kim. Wydawało mi się, że najbliżej stołu przechadzał się Berlin, ale potem zamienił go Dakar.
Na schodach również stała dwójka. Chyba Nairobi i Rio, ale nie byłam pewna.
– Proszę o znieczulenie – poprosił chirurg, wysoki mężczyzna o siwych już kosmykach na głowie.
– Podaję znieczulenie – powiedziałam przez maseczkę na moich ustach, podając strzykawkę załadowaną środkiem znieczulającym.
Pielęgniarz, który przyszedł z chirurgiem, zachowywał się dziwnie. Nie pomagał w niczym. Właściwie zdawało mi się, że on sam nie wie, co tu robi. Może był zdenerwowany. Nie spodziewał się, że przyjdzie mu pomagać przy operacjo w tak dziwnych okolicznościach. Ja też się tego nie spodziewałam.
– Czego używasz? – Przed nami w masce stał Berlin. Poznałam go po głosie.
– W pośpiechu pełne znieczulenie jest lepsze – wyjaśnił chirurg.
– Nie. Lepiej użyj miejscowego. – Spojrzałam zdziwiona najpierw na Berlina później na lekarza stojącego obok mnie. – Wtedy mój przyjaciel Arturo i ja będziemy mogli rozmawiać w trakcie operacji.
Załadowałam nową strzykawkę, przepędzając dreszcze, które przeszły mi po ciele. Świadoma operacja była moim koszmarem, ale fakt, nawet przy miejscowym, Arturo nie był w stanie nic poczuć.
– Skalpel – poprosił.
Chwyciłam za tackę z uszykowanym narzędziem. Pomyślałam o Monice i Denverze. Nie wiedziałam, która z ukrytych pod maskami postaci do Denver, ale czułam, że uważnie się we mnie wpatruje.
– Skalpel – wręczyłam go chirurgowi.
Berlin zagadywał Arturo, który pod wpływem znieczulenia wyżalił się z największych obaw. Kiedy oni rozmawiali, ja niezauważona ukryłam drugi skalpel w kieszeni kombinezonu.
Nabój był już wyciągnięty, kiedy pielęgniarz, który nic dotychczas nie robił, odetchnął mocniej, a z jego gardła wydostało się odbicie wymiotów. Zmarszczyłam brwi. Takie zachowanie często widoczne było u studentów pierwszego roku, ale nie u starych pielęgniarzy przyzwyczajonych do, o niebo gorszych widoków. Berlin też musiał to zobaczyć, możliwe, że po moim zdziwieniu wypisanym na twarzy.
– Zaszyjesz go – rzucił do pielęgniarza.
– Kto? Ja?
– Tak. Ty. Jesteś pielęgniarzem, prawda?
– Tak jestem – odparł nieprzekonany.
– To zrób to.
Chirurg odsunął się, żeby dać miejsce sanitariuszowi. Podałam mu wszystko, czego potrzebował, a on zabrał się do roboty. Śledziłam każdy jego ruch, czując, że jestem również obserwowana przez Berlina. Pielęgniarz nie trzymał dobrze narzędzi. Dłonie trzęsły mu się.
Zerknęłam na Berlina. Gdzieś w dziurach oczu Dalego, dostrzegłam oczy Berlina. Pokręciłam lekko głową, chcąc dać mu do zrozumienia, że to nie może być prawdziwy pielęgniarz.
– Słuchaj... – zaczął nagle siwy mężczyzna, jeszcze zanim dotknął skóry Arturo. – Mam nudności. Nie czuję się dzisiaj zbyt dobrze.
– To jesteś tym pielęgniarzem? – zapytał Berlin.
– Jestem – burknął. – Ale nie przywykłem do pracy przy pistoletach.
Berlin podniósł się żwawo.
– Ja go zaszyję – wtrąciłam prędko, nie chcąc robić zamieszania. Zgodziłam się na to tylko, dlatego, że wiedziałam, że i Monica potrzebuje pomocy. Wiedziałam, że Denverowi nie uda się wyciągnąć naboju z jej uda ani go zaszyć. Wiedziałam, że nikomu tutaj się to nie uda. Nawet mi z minimalną znajomością tej specjalizacji. Na ranie Arturo, pod okiem chirurga mogłam się podszkolić. Lepsze to niż nic.
– Weź go, niech się wyrzyga. – Berlin zwrócił się do któregoś z większych porywaczy. – Jeżeli tego nie zrobi, zanurz mu głowę w wodzie, aż to zrobi.
Byłam tak skupiona na operacji, że nawet nie zorientowałam się, kiedy atmosfera wokół zrobiła się dziwna. Nie zauważyłam również, że maski porywaczy nagle się zmieniły. Gdy ponownie uniosłam wzrok znad zszytej już rany Arturo, zadrżałam na widok przerażających postaci stojących przede mną. Maski Dalego zastąpiły białe twarze z ciemno krwistymi obwódkami wokół oczu i ust. Kiedy oni je podmienili?
Na dodatek wszystkie lufy ich — sztucznych — karabinów skierowane były w naszą stronę. Z bijącym mocno sercem oddaliłam się na dwa kroki, czując dreszcz na całym ciele.
– Możemy już wyjść? – zapytał chirurg. – Będziemy musieli wrócić za 24 godziny.
– Nie, niepotrzebnie. Mamy tu wykwalifikowany personel. – Poczułam Berlina dłonie na moich barkach. Spojrzałam smutnie na drugiego lekarza. – Nie mogę iść z wami, ale jesteście w dobrych rękach. Moi ludzie was odprowadzą.
Pokazał im dłonią, w która stronę mają się kierować.
Patrzyłam, jak odchodzą, pragnąc opuścić to miejsce razem z nimi. Starałam się omijać wzrokiem straszne maski, które szaleńczo wpatrywały się w pospiesznie wychodzącego chirurga i pielęgniarza.
– Co się stało? – wyszeptałam, tak by tylko stojący koło mnie Berlin mnie usłyszał. – Czemu wszyscy zmienili maski?
– Policja chciała wtargnąć do mennicy – odpowiedział. – Chcieli podszyć się pod jednych z nas. W maskach Dalego.
– Skąd to wiedzieliście? – zdziwiłam się.
– Nasz plan jest idealny – wyszeptał mi do ucha. – A! I tak poza tym, dziękuję, że pomogłaś mi rozszyfrować tego pielęgniarza. Bez ciebie nie domyśliłbym się, że zamiast sanitariusza wyślą glinę.
______________________________________________
Dzisiaj dłuższy rozdział, bo w weekend nie byłam w stanie dodać nowego...
Kolejny rozdział za to postaram się dodać między czwartkiem, a piątkiem :D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top