Capítulo 1
Spóźniał się. Nie, żebym się tego nie spodziewała, wszak od zawsze należał do spóźnialskich. Naiwnie liczyłam jednak, że tego dnia przyjdzie na czas. Tym bardziej że było to w jego interesie.
Gdybyśmy mieli spotkać się dla przyjemności – co nie zdarzały się od wielu już lat – przyszedłby pewnie spóźniony co najmniej godzinę, rzucił kilka komplementów i przeprosił mnie, że musi tak prędko kończyć nasze spotkanie.
Teraz chodziło jednak o pieniądze. A przynajmniej tak właśnie myślałam.
Ledwo przysiadłam na ławce, znudzona rozglądaniem się na wszystkie strony, kiedy mój telefon wydał z siebie cichy brzdęk. Zerknęłam do kieszeni. Na jego ekranie widniała wiadomość od mojego brata.
„Jesteś już? Spotkajmy się w muzeum mennicy. Z chęcią spędzę z tobą trochę czasu".
Przypuszczałam, że żartował. Miałam nadzieję załatwić tę sprawę, jak najszybciej się da, a nie spacerować po muzeum i rozmawiać albo – co gorsza – wspominać dobre czasy. Już od dawna nie mieliśmy wspólnych tematów.
Kiedyś za dzieciaka dogadywaliśmy się idealnie. Jeszcze pamiętałam perfekcyjne dni spędzane w rodzinnym domu na dużym, zielonym ogrodzie wśród palm, które tak bardzo kochała nasza matka. Zabawy od rana do wieczora. Hiszpańskie rytmy płynące z radia, którego każdego poranka słuchał nasz ojciec. Te wszystkie wspomnienia sprawiały, że coś rozgrzewało mnie od wewnątrz, ale jednocześnie ból zdawał się, kłóć moje serce.
Elian był od zawsze dla mnie autorytetem. Ukochanym starszym bratem, który pokazywał mi jak żyć idealnie w tym nieidealnym świecie.
Tyle że te czasy już minęły.
Wściekła na niego i trochę na samą siebie, podniosłam się ociężale z ławki. Nie pozostało mi nic innego, jak kupić bilet wstępu i zawitać do muzeum mennicy hiszpańskiej.
Przekraczając bramki bezpieczeństwa, zastanawiałam się, ile lat minęło, odkąd tu ostatnio byłam. Może dziesięć? Piętnaście? Możliwe, że byłam tu w ostatniej klasie szkoły podstawowej. W każdym razie wiele lat przepłynęło.
Hol muzeum nie był ogromny, ale robił wrażenie. Grupa szkolnej młodzieży, ubrana w ciemne mundurki stała nieopodal, a ich opiekunka z fantazją opowiadała im o mennicy. Prócz nich zdawałam się być tutaj sama. Po Elianie nie było śladu. Napisałam mu smsa, oznajmiając, że czekam.
Rozejrzałam się z zainteresowaniem po holu, nasłuchując jednym uchem tego o czym prawi nauczycielka. Wewnątrz było cicho, a głos kobiety rozchodził się echem, odbijając od pustych i wysokich ścian. Opowiadała naprawdę ciekawie, dziwiłam się więc, że kilkoro z uczniów nie jest zainteresowanych ciekawostkami, które im tak ochoczo podrzucała.
Stojąc tak przez dłuższy czas, dostrzegłam, że ci na tyłach grupy, spoglądają przez ramię. Wymienili między sobą ciche szepty, których rzecz jasna nie usłyszałam, lecz po ich minach dało się poznać, że zainteresowało ich coś, co zobaczyli, albo usłyszeli z korytarza odchodzącego z holu muzeum.
Też zdawało mi się, że od dłuższego czasu coś słyszę. Jakby stłumione krzyki, które zwaliłam jednak na odgłosy ulicy.
Spojrzałam na telefon. Zero odpowiedzi. Czy ten człowiek był poważny? Wybrałam odpowiedni numer i kryjąc się w korytarzu, prowadzącym do toalet zadzwoniłam.
Sygnał był, ale Elian nie odbierał.
Nagły wrzask tysiąca przerażonych głosów sprawił, że komórka wypadła mi z ręki. Upadłszy ekranem do dołu wiedziałam, że niezadowolenie pojawi się na mojej twarzy po podniesieniu go z podłogi. Krzyki z holu stłumiły jednak moje wkurzenie.
Ludzie zaczęli biegać. W panice przed czymś uciekać, lecz ja nie wiedziałam przed czym. Nie wyszłam z korytarza. Czując napływ strachu i adrenaliny postanowiłam ukryć się w toalecie.
Wszystkie kabiny były wolne. Prędko wbiegłam do jednej, zatrzaskując za sobą drzwi.
Krzyki chwilę później ucichły, a bicie mojego zestresowanego serca wydawało się zagłuszać pojedyncze stęknięcia, które zdawało mi się słyszeć. Co się wydarzyło? Nie wiedziałam. Może jakiś dzieciak czegoś się przestraszył, a reszta podążyła jego śladem?
Zdecydowałam się jednak jeszcze chwilę poczekać w łazience. Chociażby do czasu, kiedy moje serce uspokoi się w piersi.
Zerknęłam na ekran swojego telefonu. Szybka była zbita, a pod powstałym pajączkiem wisiał symbol nieodebranej wiadomość od mojego starszego brata.
„Gdzie jesteś?"
Prędko odpisałam mu, sądząc, że pewnie, kiedy ja zniknęłam z holu, on pojawił się w nim i z pewnością teraz mnie szuka. Tym bardziej, jeżeli w holu rzeczywiście doszło do czegoś poważniejszego niż nieuzasadniony atak paniki jednego z uczniów.
Niespełna chwilę później okropny trzask w drzwi sprawił, że strach utknął mi w gardle. Ktoś otwarł je prawdopodobnie kopniakiem. Teraz z wolna przemierzał łazienkę, a ja czułam, że nie mogę oddychać.
Co jest do cholery, pomyślałam, nie wiedząc, czy wyjść, czy nadal siedzieć ukryta w jednej z kabin.
Po odgłosie kroków mogłam łatwo stwierdzić, że postać ma duże buty. Może żołnierskie. Albo takie, jakie noszą ochroniarze. Tak, ochroniarze mennicy byli wyposażeni, niczym żołnierze.
Wstrzymałam oddech.
– Nie ma jej tu – odezwał się obcy, męski głos. – Może w męskim?
Zakryłam usta dłonią. To nie był Elian. Kimkolwiek był, nie wierzyłam też, że jest to jakiś z ochroniarzy. Nie usłyszałam odpowiedzi. Mogłam więc domniemać, że facet mówi do krótkofalówki.
– Poczekaj... nie zauważyłam ostatniej kabiny. Jest zamknięta.
Zacisnęłam powieki, gdy ktoś pociągnął za drzwi od mojej toalety. Starałam się nie wydawać z siebie żadnych dźwięków. Liczyłam, że pomyśli, że kabina jest zepsuta, a nie że ktoś w niej siedzi zamknięty.
Po pierwszej próbie nieudolnego otwarcia drzwi zdawało mi się, że mężczyzna odpuścił sobie. Nie słyszałam jednak, żeby wyszedł. Poza tym czułam jego obecność. Nasłuchiwałam długo. Próbowałam po cichych zgrzytach i dźwiękach domyślić się, co robi. Nie przewidziałam jednak pomysłu, który wykorzysta. Kiedy od dołu do kabiny wleciał nagle granat, ja wrzasnęłam jak szalona.
Przerażenie i zdrowy rozsądek sprawiły, że kiedy dym ulotnił się z granatu, wybiegłam z kabiny jak poparzona wprost pod lufę broni przestępcy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top