6.
Wskazówki zegary pokazywały godzinę dziewiątą rano. Normalnie, spędzał bym już ten czas, przygotowując kawę dla klientów i wykonując swoje obowiązki jak normalny, dorosły człowiek, ale dzisiaj nie byłbym w stanie wykonać nawet tej czynności, prędzej większość z klientów podałaby mnie do sądu o poparzenie ich kawą. Leżałem z przymrużonymi oczyma, tuląc policzek do miękkiej i mokrej przez moje łzy, poduszki. Czasami zerkałem w stronę swojej babci która ciągle coś do mnie mówiła, jednak byłem jak by wyłączony na wszystkie dźwięki. Nie chciało mi się jej słuchać, miałem gdzieś jej wszystkie wywody. Nadal mam do niej ogromny żal, za to iż nic nie powiedziała mi o ostatniej wizycie Bena w szpitalu.
Zakryłem się szczelniej puchatym kocem poprawiając się na miejscu. Leżałem w tej pozycji od wczorajszego wieczora i nie miałem zamiaru się ruszać. Chciałem gnić w swoim gniazdku i z każdą minutą powiększać swojego doła. Egoistyczne, nieprawdaż? Mój jedyny brat leży w szpitalu, najprawdopodobniej nie wie co mu dolega, jest sam ponieważ największy dupek świata zwany jego braciszkiem, postanowił mieć na wszystko "wywalone" krótko mówiąc. Popadałem w depresje, obwiniałem się i żaliłem kiedy on leżał tam niczego nie świadomy, i na pewno patrzył tylko w tą małą szparkę drzwi, z nadzieją że zaraz ktoś się zjawi kto podniesie go na duchu, rozweseli, porozmawia, jednak zamiast bliskiej mu osoby zjawiała się tylko pielęgniarka z współczującym wyrazem twarzy.
Zamrugałem parę razy, czując szczypanie w okolicach oczu. Skrzywiłem się kiedy usiadłem prosto i poczułem ból każdej, odrętwiałej części ciała.
-No na reszcie -spojrzałem w stronę babci która popatrzyła na mnie z wyższością. Czasami nie rozumiałem dlaczego zachowywała się tak nawet w takich momentach jak ten. Zrozummy się, nie myślałem że nagle zacznie żałośnie lamentować i popadnie w większego doła ode mnie. Theresa Clifford nie była wiecznie użalająca się nad wszystkimi babcinką, już sam wygląd mówił za nią. Rudawe i natapirowane włosy, mocny makijaż, zawsze pomalowane paznokcie w krzykliwych kolorach oraz ubrania które nosiła nieliczna grupka kobiet w jej wieku, o ile w ogóle ktoś takie nosił oprócz niej. Mogło by się wydawać że była kobietą bez serca, wiecznie naburmuszoną i narzekającą, ale tylko jej najbliżsi mogli w pełni temu zaprzeczyć. Wszyscy mogą ją oceniać jaka to jest bezduszna i zapatrzona tylko w siebie, ale widziałem parę razy na własne oczy jak się załamała. Wytrwała, twarda i odważna kobieta, pewnego dnia się załamała, a po mimo to nadal starała się ukryć to pod nędzną maską uśmiechu. Nie uroniła wtedy ani łzy za co ją podziwiałem, ale mogłem przysiąc że w środku cała aż tonęła w powstrzymywanych przez nią łzach. Była jak jedyna w swoim rodzaju i niespotykana skała, zawsze twarda i wytrzymała ale kiedy tylko uderzył piorun lub spadło parę kropelek deszczu, ona się rozsypywała lub stawała miękka niczym namoczona gąbka. Teraz także byłą tym wszystkim przejęta, jednak właśnie to co mnie najbardziej irytowało to to że za wszelkie skarby chciała to zamaskować, wszystkiemu zaprzeczała, udawała jeszcze zimniejszą niż kiedykolwiek indziej. Chciała być obojętna, ale dlaczego? Co niby jej to da? Pokaże ją jedynie ze złej strony której tak na prawdę nie ma bo wszystko będzie jedną wielką nieprawdą. Ona nie jest obojętna, jest jedynie zagubiona i nie wie już jaką minę przybrać do złej gry.
Wstałem zwijając koc w kulkę, po czym rzuciłem go w kąt i wszedłem w głąb kuchni. Ciągle słyszałem za sobą denerwujące mnie stukanie szpilek o kafelki. Kolejna rzecz jaką powinno się o niej wiedzieć, nie wiadomo u kogo by była, i tak nigdy nie zdejmie butów. Przystanąłem przy blacie sięgając po dzbanek wody oraz szklankę. Napełniłem naczynie krystaliczną cieczą, po czym wziąłem dużego łyka zalewając tą całą Saharę którą miałem przez całą noc na języku. Ciągle słyszałem jak wystukuje swoimi długimi paznokciami, jakiś nieznany mi rytm o blat stołu. Opróżniłem całą szklankę do końca, przecierając usta i w końcu odwróciłem się w jej stronę.
-Nie zamierzasz nic mówić? -uniosłem brwi patrząc na nią poważnie.
-Nie, po prostu ciesze się że uwolniłeś się już wreszcie z tego kokonu -mruknęła w moją stronę odsuwając jedno krzesło od stołu, po czym na nim zasiadła.
-Co ci w tym przeszkadzało? -zacisnąłem dłonie na oparciu krzesła obdarzając ją wzrokiem.
-Dlaczego mówisz jak by nie było to nic złego? Jeśli wstałeś to tylko oznacza że samemu coś ci przeszkadzało -powiedziała bawiąc się swoimi pierścionkami na palcach. Zrobiłem krzywą minę czując się niezręcznie, trochę dałem plamę. -W końcu dotarło do ciebie że wieczne użalanie się nie jest dobre, ale ty i tak na pewno masz mnie za bezduszniczkę za to że nie uroniłam ani łzy -to był cios, bo powiedziała coś o czym nigdy nie pomyślałem, dobrze wiem dlaczego tak reaguje i nie każę się jej rozpłakać. Ta rozmowa dobiła mnie bardziej niż mógłbym myśleć.
-Nigdy tak nie pomyślałem... nigdy -szepnąłem dotykając jej pomarszczonej dłoni. -W głowie odezwał mi się twój głos -wskazałem na nią palcem -I to on zmotywował mnie do działania, samym życiem w dole nic nie zdziałam -przybiłem sobie w myślach piątkę kiedy na jej usta wpełzną mały i szczery uśmiech.
-Ciesze się że stara Teresa jeszcze kogoś potrafi zmotywować -Dźgnęła mnie łokciem w bok, wybuchając tym swoim nieznośnym śmiechem, jednak po mimo tego i tak się uśmiechnąłem. Nie lubiłem takiej napiętej i smutnej atmosfery.
W takim razie co z pracą? -zapytała po chwili powodując mój grymas. Tak na prawdę ta praca pasował mi teraz jak dziura w moście. Przez te wszystkie wydarzenia w ogóle nie miałem głowy do pracy. I tak na pewno już zaszedłem im za skórę i jestem na liście zwolnionych. Wow, szybko Michael.
-Nie wiem, mam to gdzieś -wzruszyłem ramionami sięgając po leżące na stole jabłko i zacząłem obracać nim z nudów w dłoniach.
-Nie możesz być do wszystkiego tak negatywnie nastawionym -westchnęła. -Nie obchodzi mnie twoje zdanie Michaelu Gordonie Cliffordzie -wstała z miejsca wbijając we mnie swój palący wzrok. -Pójdziesz do tej pracy czy ci się to podoba czy nie, uwierz że będziesz mi jeszcze za to dziękował -powiedziała dumnie wyrywając mi z dłoni jabłko i biorąc jednego gryza.
-Ej -jęknąłem. -Planowałem je zjeść -naburmuszyłem się, jednak ona ze stukotem swoich butów, opuściła już kuchnię pozostawiając mnie samego. Może ma racje, powinienem tam iść, ale co jeśli nie mam już po co tam wracać? No i bądźmy szczerzy, cholernie mi się nie chce. Tak bardzo chcę teraz odwiedzić Bena żeby nie myślał iż go opuściłem.
Z westchnięciem wstałem od stołu kierując się do salonu i opierając o framugę drzwi.
-Nie mogę iść do pracy, muszę odwiedzić Bena -wyszczerzyłem się, licząc na to że się zgodzi i nie będzie mnie już tym nękała.
-Masz problem -odwróciła wzrok od oglądanej telewizji, kierując go na mnie. -teraz ja do nie niego pójdę a ty ładnie wykonasz swoje obowiązki -wyłączyła telewizor, wstając z kanapy i mierzwiąc moje włosy na co zgromiłem ją wzrokiem. -Okej? -zapytała unosząc brwi i czekając na moją odpowiedź. Poddałem się.
-Okej... -westchnąłem z naburmuszoną miną.
-Och, dobry Majkuś -uszczypnęła mój policzek po czym wzięła z wieszaka kurtkę i opuściła moje mieszkanie. Czyli mam iść teraz do pracy, tak?
---
Nie wiem jak mogę być tak wielkim szczęściarzem. Nadal jestem mile widziany w pracy a to wszystko za zasługą Ashtona który dzielnie mnie zastępował. Chyba zbyt surowo go z początku oceniłem, tak na prawdę był bardzo dobrym chłopakiem w dodatku skrzywdzonym przez moją ex.
-Jak ci mam dziękować? -podszedłem do niego podczas gdy on wycierał porcelanowe filiżanki. Również wziąłem się za wycieranie.
-Nijak -wzruszył ramionami posyłając w moją stronę lekki uśmiech. -To drobiazg -parsknąłem na jego słowa trzepiąc go materiałową szmatką.
-Dzięki -spuściłem głowę.
-Głowa do góry -jego usta opuścił cichy chichot. -Byle komu nie pomagam.
-Nie znasz mnie -odparłem z obojętnością zasiadając na progu marmurkowego blatu i machając nogami.
-Wydaje mi się że się na tobie nie pomylę, nie martw się, mam nosa do ludzi -och nie bądź taki pewny. -Tak w ogóle to... -zwrócił się w moją stronę. -Luke się o ciebie pytał -zmarszczyłem brwi ze zdziwienia. Luke się o mnie pytał? Po co? Może i nie widzieliśmy się parę dni ale jakoś mnie to nie przejęło. -Chciał wiedzieć co tam u ciebie ale wolałem żebyś sam z nim pogadał.
-Więc nic mu nie powiedziałeś?
-Nie -powiedział na co w pełni odetchnąłem z ulgą. Przewiesiłem sobie szmatkę przez ramie, rozglądając się co bym mógł jeszcze zrobić. Dzisiaj na szczęście kawiarnia jest opustoszała przez panującą na dworze burą pogodę. Mieliśmy czas na ogarnięcie całego lokalu i zrobienie rzeczy na które nie mieliśmy wcześniej czasu. Jeśli do końca mojej pracy nie pojawi się więcej klientów, będę mógł opuścić to miejsce trochę wcześniej, dzięki czemu pojawię się szybciej u Bena. Na samą myśl tej wizyty cały się spinam i czuję się bardzo dziwnie. Bardzo często wolałbym uciec od większości rzeczy, ale muszę w końcu z tego zrezygnować i stanąć twarzą w twarz z problemami.
---
Odetchnąłem powietrzem, kiedy w końcu uwolniłem się z dusznej kawiarni, nasiąkniętej mdłym zapachem który przestaje mi się już podobać. Zaciągnąłem się świeżym, charakterystycznym zapachem który zawsze jest wyczuwalny po deszczu. Nadal mogłem odczuć na skórze pojedyncze, spadające z nieba, mokre kropelki. Jak zawsze, czekałem na metro które wkrótce nadjechało. Po rozsunięciu się automatycznych drzwi, wszedłem do środka. O dziwo dzisiaj było parę innych osób oprócz mnie i Luke'a. No tak, jego także nie mogło dziś zabraknąć. Siedział na swoim standardowym miejscu, grzebiąc w telefonie. Czułem się zmieszany bo nie wiedziałem czy do niego podejść, a może zignorować tak jak zawsze? Wybrałem tą drugą opcje i usiadłem na innym miejscu, ponieważ moje było zajęte przez pewną starszą kobietę. Westchnąłem kiedy czułem na sobie jego wzrok. Irytowało mnie że zawsze mnie obserwował, a mało kiedy odważył się podejść. Zerknąłem w jego stronę z obojętnym wyrazem twarzy, jednak on posłał mi lekki uśmiech. W końcu wstał z miejsca i z małym wahaniem podszedł do mnie. Popatrzył pytającą na siedzenie obok mnie na co wywróciłem wzrokiem i przytaknąłem aby usiadł.
-Długo się nie widzieliśmy -dotychczas wszystkie głośne i nieznośne dźwięki wypełniające metro, przerwał lekko zachrypnięty głos blondyna. Zerknąłem w jego stronę kiwając potwierdzająco głową. Luke widząc brak mojego większego zainteresowania w rozmowę odpuścił, opadając na oparcie i odwracając ode mnie wzrok. Popatrzyłem na niego nie pewnie. Tak szybko się poddał? Kiedy indziej na pewno był by nieznośny i zasypał mnie dużą ilością innych pytań aż w końcu bym się złamał i odpowiedział na przynajmniej jedno.
-G-gdzie jedziesz? -uśmiechnąłem się pod nosem, kiedy usłyszałem jego kolejne pytanie. Nie do końca się poddał. Zagryzłem wargę zastanawiając się czy powiedzieć mu prawdę. A co jak zwali całą winę na mnie i dojdzie po między nami do kłótni? Wolę nie robić sobie bez potrzeby wrogów.
Ponownie spojrzałem w jego stronę skupiając całą uwagę na kojąco, błękitnych oczach. Patrząc w nie, coś w środku mnie, podpowiadało mi abym powiedział prawdę. Kłamstwo mogło by wszystko pogorszyć, tym bardziej że w tej sprawie nie jest aż tak potrzebne.
-Do szpitala -zacisnąłem usta w wąską linię czekając na jego reakcje, on tylko starał się zapytać "dlaczego", jednak jego głos się jak by załamał i zniekształcił przez co był do połowy bezgłośny i sam musiałem się domyślić co chciał powiedzieć. Luke przymknął z irytacją oczy powtarzając jeszcze raz pytanie na co się zaśmiałem. Postanowiłem wszystko mu opowiedzieć.
---
Każdy stukot mojego buta o kafelki niósł się echem. Korytarz był kompletnie pusty jedynie pod ścianą znajdowało się białe, szpitalne łóżko, którego wcześniej raczej tutaj nie było kiedy miałem okazję odwiedzić to miejsce. Zerknąłem na Luke'a który spanikowanym wzrokiem rozglądał się wokół siebie. Był bardzo blady i zachowywał się dość dziwnie. Być może to przez to wszystko co mu powiedziałem. Kiedy tylko te parę słów opuściło moje usta, blondyn bardzo posmutniał, jak by ktoś zbił młoteczkiem jego skrzynkę wiecznej radości. W moim otoczeniu, bardzo rzadko spotykałem kogoś kto przejąłby się ludzkim nieszczęściem i to aż tak. Czasami nie potrafili powiedzieć zwykłego "współczuję", a kiedy już to robili to było to przepełnione łaską i obojętnością. Luke taki nie był, nie powiedział tego słowa, ale też nie okazał obojętności, nawet błagał mnie aby on także mógł odwiedzić Bena. Nie mogłem mu odmówić, ktoś okazuje zainteresowanie a ja miałbym to zignorować?
Potrząsnąłem głową odganiając się od wszystkich myśli. Po chwili poczułem jak blondyn delikatnie obija się o mój bok kiedy jedna z pielęgniarek przeszła o bok niego, ta tylko posłała mu zdezorientowane spojrzenie a Luke jeszcze bardziej się speszył i trzymał bliżej mnie.
W końcu dotarliśmy do białych drzwi za którymi krył się pokoik Bena. Położyłem na nich drżącą dłoń, po czym pchnąłem je do przodu. Przejechałem wzrokiem po błękitnych ścianach na których widniały różne malunki przedstawiające bajkowe postacie. Do moich uszu doszła charakterystyczna i lubiana prze ze mnie melodyjka. Zerknąłem w stronę telewizora na którym wyświetlany był Spongebob. Jedna z bardziej ulubionych moich i Bena bajek. Znaliśmy na pamięć wszystkie piosenki oraz nie raz zachowywaliśmy się jak Spongebob i Patrick. Zaśmiałem się oglądając kolorową bajkę, kiedy w końcu się otrząsnąłem. Odwróciłem się w stronę niewielkiego łóżeczka na którym leżał lustrując mnie ciągle wzrokiem. Miał wytrzeszczone oczy a na jego ustach rósł szeroki uśmiech aż w końcu wykrzyczał radośnie moje imię.
-Michael! -wygrzebał się z pod kołdry podbiegając do mnie i mocno mnie przytulając. Objąłem jego drobne ciałko, siadając z nim na łóżku. -A może Patricku? -uniósł zabawnie brwi zerkając co chwilę w stronę telewizora.
-Okej, w takim razie, Spongebobie, idę się zdrzemnąć -powiedziałem naśladując głos Patricka, ziewając i drapiąc się po brzuchu. Ben złapał mnie mocno za rękę, głośno się śmiejąc. Był to najcudowniejszy moment widzieć radosnego Bena. Dlaczego nie mogło by być tak wiecznie?
Kiedy w końcu się uspokoił, usiadłem o bok niego trochę poważniejąc.
-Ben... -powiedziałem cicho, jednak zamiast na mnie, Ben patrzył w przestrzeń za mną. Odwróciłem się w stronę lekko uchylonych drzwi wiedząc już co, a raczej kto był obiektem zainteresowania mojego brata. Luke siedział ze smutną miną, oparty o ścianę. Na początku myślałem że wejdzie od razu ze mną ale potem już o nim zapomniałem...
-Luke! -powiedział radośnie, a na jego ustach zawitał uśmiech. -Zawołaj go -złapał mnie za ramie robiąc błagalną minę. Uśmiechnąłem się do niego po czym wstałem i poszedłem po blondyna.
-Luke -mruknąłem, wychylając się zza drzwi. Odwrócił wzrok od ściany patrząc na mnie. Zaprosiłem go gestem ręki do środka, posyłając w jego stronę delikatny uśmiech. Wszedł do pokoju po czym zasiadając na białym krzesełku. Jego wzrok był ciągle utkwiony w podłodze. Wydawało mi się że był bardziej przybity niż ja. Bena złapał go za rękę po czym pstryknął go w nos i zaśmiał się w swój dziecięcy sposób.
-Dlaczego jesteście smutni? -zapytał niewinnie, a jego uśmiech znacznie się pomniejszył. Zerknąłem spanikowanym wzrokiem na Luke'a który nadal miał wzrok spuszczony na ziemię. Westchnąłem głośno, pocierając kolana.
-Ben, jesteś już dużym chłopcem i większość spraw powinieneś zrozumieć... -powiedziałem drżącym głosem ale on postanowił mi przerwać.
-Wiem że jest chory -wzruszył ramionami robiąc obojętną minę. Rozchyliłem usta patrząc na niego w lekkim szoku.
-Wiesz?
-Tak, nie trudno było się domyślić, ciągle coś szeptali myśląc że ich nie usłyszę -wywrócił wzrokiem, poprawiając się na miejscu. -I to z tego powodu jesteście smutni? -zapytał ponownie, robiąc niezrozumiała minę.
Luke nadal milczał, jednak kątem oka zerkał w moją stronę.
-Tak -wydusiłem. -Wiemy że takie zachowanie jeszcze bardziej dołuje, powinniśmy okazać ci wsparcie...
-Mikey -przysunął się bliżej mnie, patrząc na mnie od góry. -Samo to że tu przychodzicie, jest dla mnie wsparciem, i nie ma co się smucić -wzruszył ramionami. -Trzeba się z tym pogodzić -zamrugałem parę razy na jego słowa. Ben wdrapał się na moje kolana.
-Muszę być gotowy na wszystko -skierował te słowa także do Luke'a którego obdarzył wzrokiem. -I wy też -czułem jak moje oczy się zaszkliły, on miał świadomość że może nie zwalczyć tej choroby, a ja i tak ciągle wierze że wszystko się uda, nie potrafię myśleć że mogła by wydarzyć się ta druga o wiele gorsza opcja. Wszystko to było takie trudne, nigdy nie myślałem że kiedykolwiek będę w takiej sytuacji. Niemożliwe jak życie może się pokomplikować.
-C-co to masz tam za zeszyt? -popatrzyłem zaskoczony w stronę Luke'a, kiedy ten w końcu odważył się przemówić. Ben sięgnął po przedmiot o którym wspomniał blondyn i nam go podał. Na kartkowanej kartce widniało dziesięć punktów, tylko przy trzech widniało koślawe pismo, reszta była pusta. Przełknąłem ślinę spoglądając na niego.
-To lista rzeczy które chce zrobić -przymknąłem oczy odkładając zeszyt na łóżko. -Mikey... -dotknął mojej dłoni patrząc na mnie czule. -Nie musi to być taka lista o jakiej myślisz, nawet jeśli wszystko się uda to nic nie stracę, przeżyję te wszystkie fajne rzeczy i będę żył dalej ze wspaniałymi wspomnieniami -zmierzwił moje włosy tak ja to robię zawsze jemu. -A więc, chcę abyście obydwoje pomogli mi spełnić wszystkie marzenia z tej listy -wskazał na kartkę dumnie się uśmiechając. Ulżyło mi, kiedy Luke w końcu się uśmiechnął. Z początku wyglądał jak by się wahał, ale szybko się przekonał. Nadal w głębi mnie jest pewna niechęć do współpracy z Luke'em, jak bym czegoś się obawiał, ale muszę to pokonać i zrobić to dla Bena.
-Możecie zacząć od jutra -wyszczerzył się podając mi zeszyt na którym, kolorowym pisakiem zostało zakreślone pierwsze marzenie. Spojrzałem na Luke'a szeroko się uśmiechając przez co kompletnie zwątpił. Zrobię wszystko aby spełnić marzenia Bena i udowodnić jak bardzo go kocham.
-------
Czy ktoś tu jeszcze jest? :D
Rozdziału nie było tylko ok tygodnia a czuję się jak by minął miesiąc...
Po dużej męczarni w końcu napisałam rozdział i dotarliśmy do dość ważnego momentu czy lista Bena!
Mam nadzieję że was nie zanudzam i lubicie to opowiadanie. Bardzo bym się cieszyła gdyby każdy kto czyta, wyraził swoją opinię :)
Jeśli ktoś jeszcze nie wie to na moim profilu znajdziecie jeszcze dwa inne moje opowiadania w tym drugie moje ff z Muke'em :D
Dziękuję i do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top