24.

Rozbiegane spojrzenie badało każdy kąt szpitala, zęby przygryzały boleśnie wargę, a palce mocno uderzały o twarde i chłodne kafelki. Z każdą minutą złość, poczucie winy i negatywne emocje, kumulowały się w jedność, kompletnie rozsadzając moją głowę. Szloch matki stawał się coraz głośniejszy i słyszałem go jak by z echem, był przerażający jak z horroru. Wszystko w tej chwili takie było. Przyjazne i jasne wnętrze piętra na którym się znajdowałem, wyglądało jak by nagle zatonęło w mroku, straciło swój dawniejszy blask i ciepło. Płacz stawał się coraz głośniejszy i wypełnił całe pomieszczenie. Zacisnąłem ręce na swoich włosach, powstrzymując się od wypuszczenia krzyku. 

-Mamo, błagam -mój chrypliwy głos, przebił głośny szloch, przynajmniej tak mi się wydawało. Podnosząc się z ziemi podszedłem powoli do kobiety, znajdującej się na przeciwko mnie. Jej twarz była schowana w dłoniach, a całe ciało nadal drżało. Dotychczas jasne, blond włosy wydawały się ciemniejsze, a skóra na odkrytych dłoniach jaśniejsza i bardziej pomarszczona. 

-M-mamo -mój głos się zatrząsł, a następnie poczułem przeraźliwy chłód, kiedy na mnie spojrzała. Strzepując zniszczone kosmyki włosów, odkryła swoją twarz. Była nienaturalnie blada, pod jej oczami malowały się ciemne sińce. Kości policzkowe były bardzo wyraziste i zapadnięte. Jej zawsze błyszczące i zielone oczy były szare, bez blasku z powiększonymi źrenicami. Warga ciągle drżała, a z widniejących na niej pęknięć wydobywała się krew. Zrobiłem krok do tyłu i zamrugałem kilkakrotnie. To nie była moja matka. Osoba którą zawsze tak nazywałem, była promienną, zawsze uśmiechniętą blondynką. Śmiała się, a jej oczy błyszczały i przyciągały intensywną, zieloną barwą niczym szmaragd. To nie była ona, nie mogła być. Gwałtownie podskoczyłem, kiedy wstała z miejsca i zaczęła do mnie podchodzić. Okropne odgłosy nadal nie ucichły, ale za to zmieniły się. Teraz był to wymieszany szloch z przeraźliwym śmiechem. Z każdym krokiem, kiedy była bliżej mnie, ja starałem się oddalać, aż w końcu potknąłem się o własne nogi. Z łomotem opadłem na ziemię i chociaż nie było to jakoś mocno, to czułem taki ból jak bym co najmniej spadł z któregoś piętra. Chłód który wcześniej opanował moje ciało, przeobraził się w gorąc, aż ledwo potrafiłem odetchnąć powietrzem, którego jak by było coraz mniej. Ból rozchodził się po całym ciele, aż dotarł do dłoni. Tam był najgorszy. Kiedy na nie spojrzałem, poczułem w gardle rosnącą gulę. Wnętrze dłoni było całe w szkarłatnej cieczy, która plamiła jasne kafelki.

-Nie, nie, nie -pokręciłem głową, starając się zatamować krwawienie koszulką, ale kiedy tylko przykładałem tkaninę do rany, ta od razu stawała się nasiąknięta czerwoną cieczą i nie nadawała się do dalszego tamowania. Odpychając się nogami od podłogi odsuwałem się coraz bardziej od matki, która ciągle zmierzała w moją stronę. W końcu moje plecy zderzyły się ze ścianą uniemożliwiając mi dalszą ucieczkę. Przekląłem pod nosem i starałem się przesunąć w bok. Ona i tak była za wolna. Z trudem stanąłem na proste nogi i kulejąc pobiegłem do wyjścia ze szpitala. Każdy korytarz był opustoszały, tak samo recepcja i kafejka na parterze. Dobiegając do szklanych drzwi, z trudnością je otwarłem i z zaskoczeniem przyjrzałem się ich powybijanym szybą. Zawsze były w idealnym stanie. Odetchnąłem z ulgą kiedy w końcu wydostałem się z tego okropnego miejsca, a chłody podmuch wiatru uderzył w moją twarz. Kolejne pieczenie poczułem na ramieniu, a kiedy na nie spojrzałem, było rozcięte i we krwi. Nie wiedziałem co się ze mną działo i dlaczego na moim ciele pojawiało się coraz więcej obrażeń, ale pragnąłem już końca tego. Znowu zamrugałem kilka razy, kiedy zobaczyłem widok prze de mną. Zrobiłem parę kroków do przodu, a na moich ustach pojawił się drobny uśmiech, po mimo całego cierpienia które ciągle mi towarzyszyło. Nieopodal mnie stał Luke, jego bok był oparty o szary mur, pokryty graffiti i innymi kolorowymi bazgrołami. Z jego ust wydobywał się szarawy dym, który po chwili rozpływał się w powietrzu. Nawet nie wiedziałem że pali, ale nie interesowało mnie to w tej chwili. Pragnąłem, aby znowu był przy mnie, tym bardziej w tak trudnej chwili. 

-Luke -krzyknąłem, czym przykułem jego spojrzenie. Jego oczy rozszerzyły się i wypełniła je jak by panika. Luke odpychając się od muru, rzucił papierosa na ziemię i przygniótł go butem. Kiedy zobaczyłem iż się ode mnie oddala, zacząłem biec w jego stronę, ciągle wołając jego imię. Luke zeskoczył z krawężnika, wbiegając na ulice. Kiedy kolejny raz wypowiedziałem jego imię, on się odwrócił. Jego bladą twarz oświetliły żółte światła, które coraz mocniej się nasilały. Nagle moje uszy wypełnił głośny pisk samochodu i trzask. Miałem wrażenie że ten dźwięk odtwarzał się w mojej głowie przez cały czas. Nawet wtedy kiedy ujrzałem bezwładnie leżące ciało Luke'a, pośród kawałeczków szkła i plam krwi. Wszyscy inni ludzie, jak by nagle wyparowali. Nie było nikogo do pomocy, a gdy ktoś już się znalazł, stał i wpatrywał się w całą tą sytuację, tępym wzrokiem. Podbiegłem do blondyna, potrząsając jego wiotkim ciałem, ciągle nawołując jego imię i klepiąc blady policzek. Łzy zaczęły ściekać po moich policzkach, spadając na jego delikatną twarz. Nadal starałem się robić wszystko, aby się obudził, otworzył te piękne oczy i po prostu na mnie spojrzał. Ale coraz bardziej traciłem jakiekolwiek nadzieje. Usta stawały się coraz bardziej sine, twarz blada a, klatka piersiowa przestawała się unosić.

-Nie, Nie, Nie, Luke, błagam, Luke, Luke... Luke....Pip, Luke.... Pip pip, Luke...... PIPPP!!!

-Co do cholery?! -Krzyknąłem i równocześnie jęknąłem, kiedy upadłem na twardą ziemię. Zamglonym wzrokiem spoglądałem na wszystko co mnie otaczało. To był tylko sen. Odetchnąłem z ulgą, ale nadal przeżywałem ten koszmar. Był taki realny, każdy obraz w nim, odgłos... Zakryłem twarz dłońmi i dałem upust emocją. Łzy zaczęły moczyć moje dłonie, a ciało drżeć. Niby wybudziłem się z okrutnego snu, ale też powróciłem do równie okrutnej rzeczywistości. 

-Michael -poczułem na sobie delikatny i ciepły dotyk. To była moja mama, po mimo iż nie uśmiechała się, a jej oczy aż tak nie błyszczały, nie wyglądała tak koszmarnie jak w tym śnie. Tak bardzo się cieszyłem kiedy ją ujrzałem. To co wcześniej odtwarzało się w mojej głowie było jakimś koszmarem i cieszyłem się że postać którą była moja matka, była tylko moim wymysłem. Nadal leżałem na ziemi, wtulony w miękki dywan, który był już mokry od moich łez. -Chodź tu -szepnęła cichutko, pozwalając mi ułożyć głowę na jej kolanach. Wtuliłem się w nią nie uspokajając szlochu. Jej delikatna dłoń, ostrożnie gładziła moje włosy, co dawało mi w pewnym sensie ukojenie. Szeptała ciągle pocieszające słowa i całowała moje czoło. W tym momencie mieliśmy tylko siebie i babcię. Ojciec raczej nadal nie wie o tym co się stało, chociaż mama kilkukrotnie starała się z nim skontaktować. Nienawidziłem go za to jak się zachował, jak wiele bólu jej zadał. Nienawidziłem także siebie za to, jak z początku sam o wszystko ją obwiniałem.

-Kocham cię, mamo -wyszeptałem drżącym głosem, bawiąc się rąbkiem jej bluzki.

-Ja ciebie też, synku -Przytuliła policzek do mojej głowy i pogładziła moje plecy. Byłem takim szczęściarzem że miałem w tej chwili taką osobę jak ona.

**

Nie potrafiłem tkwić ciągle w miejscu, gdzie było najwięcej wspomnień. To mnie przytłaczało. W końcu wyszedłem na świeże powietrze, a to dzięki mojej matce która sama na to nalegała, mówiąc iż dobrze mi to zrobi. Nie wiem czy istnieje cokolwiek, po czym mój humor byłby lepszy. Nic tego nie naprawi. Jestem już złamany, z czarnym serce i tak już pozostanie.

Wypruty z jakichkolwiek emocji snułem się po mieście. W środku aż cały się trząsłem przez stratę mojego brata i ten okrutny sen. Chociaż wiedziałem że nie mogę, to miałem myśli samobójcze. W takich chwilach jak te, czułem że to by było najlepszym wyjściem, ale gówno prawda. Sam może bym sobie ulżył, ale to że straciłem jedną osobę, nie oznacza iż nie ma jeszcze innych których nie mogę zostawić.

Umieściłem dłonie w kieszeniach jeansowej kurtki w celu ich ogrzania i stanąłem przed czerwonym budynkiem KFC w którym Luke pracował. Spojrzałem przez szklane drzwi, odszukując wzrokiem blondyna, ale to na marne. Nie było go, wszystkie z trzech miejsc za ladą zajmowały kompletnie obce mi osoby. Moja determinacja i wiara dały za wygrane. Po mimo okrutnego chłodu jaki panował, szedłem dalej aż pod biuro Luke'a, do którego raz mnie zabrał. Spoglądając do góry, na wysoki budynek, odszukałem szerokie okna z biura blondyna, jednak w porównaniu z innymi, jego biuro było pogrążone w ciemności. Z rezygnacją spuściłem głowę i odszedłem z miejsca. Gdziekolwiek bym nie przychodził, przypominałem sobie każdy moment z Luke'em. Byliśmy prawie wszędzie, przez co wspomnienia ciągle wchodziły do mojej głowy. Przystanąłem w miejscu, kiedy przypomniałem sobie o przedszkolu, ale szybko odpuściłem udanie się właśnie tam. Nie chciałem znowu się rozczarować, kiedy bym go tam nie zastał. Poddałem się. Przechodziłem przez ulicę nawet nie spoglądając w żadną stronę, za nadjeżdżającym samochodem. W końcu odszukałem ławkę i na niej usiadłem. Zignorowałem fakt iż jest wilgotna i schowałem twarz w dłoniach. Na jedno by mi wyszło, czy tkwiłbym w tej pozycji w domu czy na dworze. Chciałem być sam, ale też odciąć się od wszystkich zadręczających mnie myśli, co było niemożliwe.

-Michael? -obróciłem głowę lekko w bok, kiedy doszedł mnie cichy i delikatny głos, który był mi bardzo znajomy. Odgarnąłem dłonią z czoła włosy i ujrzałem Ashley. Dziewczyna usiadła obok mnie i wbiła wzrok w ziemię. Byłem zaskoczony jej obecnością, ale też nieco zirytowany, na prawdę pragnąłem pobyć w samotności. 

-Tak mi przykro -zaczęła mówić, a ja prychnąłem cicho pod nosem. -Wiem że ci ciężko.

-Skąd możesz to wiedzieć? -Spojrzałem na nią poważnie, poprawiając się na ławce. Ashley spuściła ze mnie na chwilę wzrok i ponownie utkwiła go w ziemi. Przełknęła głośno ślinę bawiąc się swoimi palcami. -Po co w ogóle tu przyszłaś? Żeby prawić mi jakieś nic nieznaczące słówka, tylko żeby nie stracić swojego dobrego imienia? Ale wiesz co? U mnie już dawno je straciłaś -to co powiedziałem, nie było do końca prawdą, lecz działałem pod wpływem chwili. Nie kontrolowałem wylatujących ze mnie słów.

-Michael, uspokój się -blondynka stanęła na de mną i złapał za moje ramiona lekko nimi potrząsając. -Wiem jak wszystko potoczyło się między nami. Sama wszystko zepsułam, ale być może gdyby nie to... Nie poznałbyś Luke'a? 

-S-skąd ty wiesz? -wytrzeszczyłem oczy na jej słowa. Dobijał mnie fakt iż wiedziała prawie o wszystkim.

-Nieważne... widziałam was parę razy, ale to nie ma znaczenia. Michael posłuchaj mnie.

-Nie będę cię słuchać -strzepnąłem z siebie jej dłonie i odwróciłem wzrok w inną stronę. Ashley głośno westchnęła, znowu siadając obok mnie i nie odpuszczając. Wzdrygnąłem się, kiedy poczułem jej dłoń na swojej. Popatrzyła na nie ze smutkiem, a potem na mnie. -Przepraszam... Ale, j-ja nie wieżę w to że kiedyś wszystko się naprawi, że znowu będzie dobrze. Za bardzo wszystko się zniszczyło, żeby mogło tak po prostu się zregenerować -mruknąłem spoglądając na nasze dłonie. Czułem się dziwnie, ale wiedziałem że był to przyjacielski gest. Tak na prawdę w ostatnich momentach naszego związku traktowaliśmy się jak przyjaciele, a nawet siostra z bratem. Kochałem ją, nawet po tym co zrobiła, nadal nie mogłem powstrzymać tego uczucia, lecz nie była to taka miłość jaką darzyłem Luke'a. Ashley kochałem jak moją siostrę której nigdy nie miałem.

-Miki -powiedziała cicho gładząc moją dłoń kciukiem, a ja uśmiechnąłem się na zdrobnienie jakiego użyła. Dawniej, rzadko kiedy używała pełnej formy mojego imienia. -Kiedyś miałam taki jeden dzień. Był to jeden z gorszych dni jakie miewałam. Dowiedziałam się wtedy o chorobie swojej matki, okazało się że moja przyjaciółka to zwykła suka i jeszcze potrąciłam jakiegoś biednego psiaka -pokręciła głową ze smutną miną, a ja oparłem łokieć o kolano. -Jestem taką osobą, że najmniejsza rzecz potrafi spowodować mojego doła, a jak są to aż trzy rzeczy, to mój dołek jest na prawdę głęboki. Pamiętam że od razu po tym wszystkim pojechałam do Mcdonalda, na swojego ulubionego, czekoladowego szejka. Myślałam że nie może być już gorzej... ale wtedy okazało się iż nie ma już czekoladowych szejków -powiedziała z załamaniem w głosie, a ja cichutko się zaśmiałem, co musiała usłyszeć bo na jej usta wkradł się mały uśmiech.  -I w sumie nadal myślałam że nie może być już gorzej i wtedy ktoś wpadł na mnie ze swoim truskawkowym szejkiem. Nienawidzę truskawek -burknęła z grymasem, a ja znowu wróciłem myślami do właśnie tamtego momentu, od czego wszystko się zaczęło. -I po mimo tego iż w tym przeklętym mcdonaldzie spotkały mnie aż dwa nieszczęścia... było też coś co zmieniło moje życie. Pojawiłeś się ty i chociaż to ja wszystko zniszczyłam... to był to najlepszy okres w moim życiu. A do czego dążę? Moje życie nigdy nie było usłane różami. Spotykało mnie wiele przykrych rzeczy, nie tylko tamtego dnia. Lecz wystarczyło tylko wpaść na jedną osobę, aby to się zmieniło. Sama nie wierzyłam że kiedyś wszystko się ułoży, że będę szczęśliwa... No i proszę -spojrzała na mnie, szeroko się uśmiechając. -Michael, jesteś na prawdę cudownym człowiekiem i zasługujesz na jak najlepsze życie, i wiem że w końcu wszystko się naprawi, będziesz szczęśliwy, wierzę w to -szepnęła, ścierając z mojego policzka spływającą łzę. -Czekaj -mruknęła, odwracając się ode mnie i szukając czegoś w torbie. Przetarłem dłońmi całą twarz i pociągnąłem kilka razy nosem. To wszystko co powiedziała, było czymś czego było mi trzeba. Czasami zbyt surowo ją oceniałem. Zawsze była dla mnie ważna, a to że zrobiła coś co w sumie wyszło nam na korzyść, nie oznacza iż mam ją do końca życia nienawidzić.

-Zamknij oczy, Miki -szepnęła, a kiedy zrobiłem to co kazała, ujęła moją dłoń kładąc na nią coś chłodnego, a następnie ją zacisnęła. Niepewnie uchyliłem jedno oko i spojrzałem na trzymany przeze mnie przedmiot. Była to bransoletka, moja bransoletka. Nie widziałem już jej wieki.

-To ta która zsunęła ci się wtedy kiedy.... no wiesz, ja i Ashton... -pokiwałem zrozumiale głową, nie chcianie przypominając sobie tamten moment.

-Chciałam ci ją oddać już za ostatnim razem, ale nie wiem co skłoniło mnie wtedy do takie zachowania -westchnęła cicho, spuszczając ze mnie wzrok. Obróciłem bransoletkę kilka razy w dłoni, po czym wsunąłem na nadgarstek. Ashley sięgnęła do ozdoby i dokładnie jej się przyjrzała.

-Pamiętam jak kupiłam ci ją wtedy na tych durnych wakacjach, wołaliście mnie wtedy żebym się pośpieszyła, a ja jeszcze nic ci nie kupiłam -to trzeba było jej pozostawić. Ashley zawsze myślała o innych i gdzie by nie pojechała, przywoziła każdemu masę prezentów, nawet jeśli jechało się z nią, to musiała coś kupić. -Starsza kobieta z bazarku dała mi tą bransoletkę, nawet jej się nie przyjrzałam tylko od razu kupiłam. Potem dopiero zauważyłam ze jest w serduszka... -zakryła się ze wstydu dłońmi, a ja nie potrafiłem się nie zaśmiać. Może i była w serca, ale i tak ją zawsze nosiłem i bardzo lubiłem, jednak kiedy wszystko po między mną i Ashley się zburzyło, kompletnie o niej zapomniałem. 

-Popatrz -sięgnęła po moją dłoń i chwyciła w palce jeden z koralików. Był biały z czerwonym serduszkiem. -Na każdym z koralików jest czerwone serce -mówiła, obracając każdy po kolei, aż natknęła się na jeden różniący od pozostałych. -Ten ma czarne serce, czyli takie, jakie teraz posiadasz -dźgnęła mnie delikatnie w pierś gdzie znajdowało się serce. -Ale jeśli się przyjrzysz, zauważysz że czarne serce jest tylko jedno, a reszta jest czerwona, co oznacza że właśnie to serce będzie przeważać, nie czarne, czerwone. 

-Wierzysz w takie zabobony? -uniosłem brwi, ale nie ukrywałem że coś mnie tknęło, po tym co powiedziała.

-Nie trzeba wierzyć, czasami warto pocieszać się takimi rzeczami, zresztą... I tak wierzę że wszystko ci się ułoży, zasługujesz na to jak nikt inny -jej oczy się zaszkliły, a ja rozwarłem ramiona, aby mogła się w nich ukryć. Blondynka wtuliła się w moją klatkę piersiową, a ja pogładziłem jej włosy. Chociaż w głębi duszy pragnąłem,aby to był Luke, to teraz czułem się na prawdę dobrze. Potrzebowałem takiej rozmowy. Zapewnienia i nadziei na lepsze jutro.

----

Przepraszam za ten początek ;-; Troszeczke... mnie ponioslo ok ;-;

Zastanawiałam się czy pisac wam ile jescze zostało do końca, ale niech pozostanie to tajemnicą

Mam nadzieję ze mnie nie znienawidzicie :p

Do następnego!! (chyba)

hihihi

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top