23.

Ktoś powiedział mi kiedyś że raz zranieni ludzie potrafią zaufać drugiemu ze zdwojoną siłą. Wyśmiałem wtedy tą osobę, no bo niby jak? Zostaliśmy na przykład zranieni przez osobę którą kochamy i potem z łatwością mamy wpuścić kogo innego do naszego serca i również mu zaufać? Nie potrafiłem tak, po zerwaniu z Ashley uważałem to za niemożliwe, a nawet jeśli miało by się tak stać, to potrwało by to z rok jak i nie więcej. Jednak czasami oszukujemy samego siebie, nie minął rok, minęło tylko parę miesięcy, kiedy znowu się zakochałem, a może na reszcie? Osoba ta nie miała długich blond włosów, zielonych z domieszką brązu oczu, delikatnego i dziewczęcego śmiechu. Ona nawet nie była dziewczyną! Kompletnie straciłem głowę dla cholernego, nieznośnego czasami, chłopaka z metra który zakleszczył się w moim życiu na dobre. I jak bardzo bym się nie starał wyrzucić go ze swych myśli, wmówić sobie że oszalałem... to to było niemożliwe. Nie potrafię tak po prostu przestać myśleć o oczach od których nie potrafię oderwać wzroku, także jego śmiech nie ulatuje z mojej głowy. Chociaż czasami irytujący, lecz kiedy Luke się nie śmieje, ja także nie mam ochoty być wesołym. Nienawidzę widzieć go smutnego, jest wtedy tak wielkim przeciwieństwem siebie. Ale teraz mogłem zobaczyć jak spokojnie śpi na moim torsie, być może śni o jednorożcach.

Z szerokim uśmiechem na ustach, przejechałem dłonią po blond kosmykach, potem przeniosłem ją na czoło, dostrzegając lekko odklejający się plaster, który sam mu zakładałem. 

Kiedy pomyślałem że za chwilę muszę wstać z łóżka i wrócić do rzeczywistości, rezygnując z tej cudownej chwili, miałem ochotę przykuć się do łóżka i połknąć kluczyk.

Ciche westchnienie opuściło moje usta, kiedy ostrożnie się przeciągnąłem, aby nie zbudzić blondyna. Obudziłem się jakieś dwadzieścia minut temu, ale nie miałem zamiaru zasypiać ponownie. Widok przede mną mi wystarczał, nawet jeśli nie mogłem z nim porozmawiać, to wystarczyło że mogłem patrzeć na niego, jak bardzo piękny jest.

Kiedy chciałem kolejny raz pogładzić jego włosy, wtem cały pokój wypełnił się głośnym dźwiękiem mojego telefonu. Zsunąłem z siebie lekko blondyna, na co ten mruknął coś pod nosem i zawinął się w miękką pościel. Sięgnąłem po swój telefon i ujrzałem na swoim ekranie zdjęcie mojej mamy, która właśnie do mnie dzwoniła. Było dopiero parę minut po ósmej i rzadko kiedy tak wcześnie do mnie wydzwaniała, ale po mimo to i tak odebrałem.

-Cześć mamo -powiedziałem lekko zachrypniętym głosem, lecz po drugiej stronie było cicho, jedynie z każdą kolejną uciekającą sekundą mogłem dosłyszeć, jak ktoś ciężko oddycha. -Mamo? -zapytałem zaczynając się denerwować.

-M-michael -wypuściłem z ulgą powietrze, kiedy usłyszałem głos swojej matki, jednak był roztrzęsiony przez co moja ulga długo nie potrwała. -Przyjedź do szpitala -wychrypiała wycieńczonym głosem, a następnie zaczęła szlochać. Dłoń która ściskała telefon, zaczęła drżeć przez co ten upadł na pościel obok Luke'a. Zacząłem się trząść, i zaczęło brakować mi powietrza. Luke widząc to, pochylił się na de mną, przyglądając mi się z niepokojem. Dopytywał co się stało, lecz ja nie potrafiłem odpowiedzieć. Domyślałem się co miało miejsce, ale za wszelkie skarby starałem się wmówić że to nie prawda. Czasami okłamywanie samego siebie, wcale nie jest takie dobre jak by mogło nam się wydawać...


**

Biegłem wąskim korytarzem, przepychając się przez idące pielęgniarki i lekarzy. Czułem na sobie ich wzrok, ale nie miałem czasu aby na nich patrzeć, ani ich przepraszać za popchnięcie. Na końcu korytarza dostrzegłem na krześle moją matkę. Miała schowaną twarz w dłoniach, a całe jej ciało drżało. Obok niej siedział Ashton z dłonią ułożoną na jej plecach i pocieszająco nią pocierał. Nie wiedziałem co tutaj robił, tak samo jak Calum którego oczy były zaszklone. Od razu Pobiegłem do drzwi od pokoju Bena. Były lekko uchylone, a kiedy tylko je popchnąłem, dostrzegłem puste łóżko. Pościel była w kolorze jasnego różu, to nie była ta którą miał mój brat, jego była za spongebobem którego tak kochał. Pokręciłem niedowierzająco głową, odwracając się w stronę siedzącej trójki. Nie patrzeli na mnie. Mieli utkwiony wzrok w kafelkach.

-Gdzie on jest, gdzie jest mój brat? -zapytałem drżącym głosem. Nikt nie odpowiedział. -Gdzie on jest?! -krzyknąłem, a wtedy Ashton podniósł na mnie swój wzrok, płakał. 

-Panie Clifford -odwróciłem się w stronę z której doszedł mnie męski głos. Był to lekarz mojego brata. Miał współczujący wyraz twarzy. -Bardzo mi przykro ale.. -zaczął mówić, jednak nie było dane mu dokończyć, kiedy doskoczyłem do niego i pociągnąłem go za kołnierz fartucha. 

-Co z nim zrobiliście?! -szarpnąłem nim, a mężczyzna wytrzeszczył na mnie oczy. Nigdy nie używałem wobec kogoś przemocy, nigdy. Nawet nie byłem agresywny, ale teraz nie panowałem nad sobą.

-Robiliśmy wszystko co było w naszej mocy, ale jego stan ciągle się pogarszał -jąkał się, a ja coraz bardziej zacieśniałem dłonie na fartuchu. -To nie nasza wina, proszę nam uwierzyć -nie wytrzymałem, popchnąłem go na ścianę, słysząc za sobą krzyk Luke'a.

-Michale, uwierz mu -odciągnął mnie od lekarza, trzymając za ramiona. Z jego oczu wydostawały się łzy a warga drżała. Ja nadal nie wierzyłem w to co się dzieje. Ciągle miałem jakąś chorą nadzieję, że to nie prawda. -Ben nie żyje -szepnął roniąc kolejne łzy. Odsunąłem się od niego, ciągnąć za swoje włosy i zaciskając powieki.

-Nie -szeptałem pod nosem. -Nie! -upadłem na kolana, co zadało mi kolejny ból. Luke podszedł do mnie, ale ja chciałem aby się odsunął, pragnąłem, aby wszyscy na monet zniknęli. -Zostaw mnie.

-Michael spójrz na mnie -blondyn nie odpuszczał i starał się zwrócić moją uwagę. -Proszę.

-Zostaw mnie -powtórzyłem, głośno płacząc. Tak, płakałem. Nie potrafiłem tego powstrzymać. W tej chwili się złamałem.

-Michael pro... -nie wierzyłem w to co zrobiłem, ale w tej chwili nie myślałem racjonalnie. Kiedy Luke kolejny raz się na de mną pochylił, chcąc abym w końcu na niego spojrzał, ja... ja po prostu go popchnąłem. Blondyn runął na kafelki, a wtedy we mnie coś się oświeciło. Poczucie winy, złość i świadomość tego co zrobiłem. Popatrzyłem na niego, miał zszokowane spojrzenie. Oglądałem jak powoli się podnosi. Łzy coraz bardziej spływały po jego twarzy.

-Dobrze, jeśli tego chcesz -mruknął już na mnie nie patrząc. -Nikogo nie będę do niczego zmuszać -odparł, po czym odwrócił się ode mnie i odszedł. Po prostu szedł korytarzem, aż zniknął za pierwszym zakrętem, zostawił mnie, a do tego wszystkiego doprowadziłem tylko i wyłącznie JA. Sam go odrzuciłem, chociaż widziałem że sam cierpiał. Kiedy odchodził, odwracał się w moją stronę, jak by nie chciał tego robić, chciał wrócić, ale nie zrobił tego.

Oparłem się o chłodną ścianę kilka razy mrugając. Czułem się jak by ktoś zamknął mnie w małej skrzyneczce bez dostępu do tlenu. Znowu popatrzyłem przez szparkę drzwi, dostrzegając puste łóżko, i coraz bardziej uświadamiając sobie że to prawda. Ben nie żyje. Straciłem swojego jedynego brata. Najcudowniejszą osobę na świcie. Ale przecież, około trzech miesięcy temu, było wszystko dobrze. Był radosny, zdrowy, pełen energii, i nagle wszystko się zniszczyło. W tym samym czasie wszystko zaczęło się psuć i naprawiać. Ben zachorował i pojawił się Luke. Ale w tym momencie odszedł Ben i też Luke, którego zawiodłem, zraniłem.

Uderzyłem głową o ścianę i popatrzyłem na moją matkę. Była wrakiem człowieka, przez ten cały czas w ogóle się na mnie nie popatrzyła, teraz już nawet nie płakała. Patrząc jeszcze dalej, zauważyłem wyłaniającą się z zza rogu moją babcię. Wcześniej jej nie widziałem. Uchyliłem usta, kiedy zobaczyłem spływające po jej pomarszczonych polikach, łzy. Ona nigdy nie płakała, tylko raz była bliska temu. Ashton i Calum siedzieli w siebie wtuleni, a czarnowłosy szlochał w koszulkę blondyna. Ashton całował jego czoło, szepcząc pocieszające słowa, lecz to nie pomagało, chłopak jeszcze bardziej się trząsł i płakał. I pomyśleć że widzieli go tylko raz w życiu, a tak to przeżywali. Więc co miała powiedzieć jego rodzina, która widziała go prawie codziennie przez całe siedem lat? Była przy najważniejszych jego momentach, aż do samego jego końca...

Nawet nie zdążyłem się z nim pożegnać, nie myślałem nawet o tym że kiedyś mogę się obudzić, a jego już nie będzie. I to było najgorsze, nie przygotowałem się na to, chociaż wiedziałem jak cała sprawa wygląda.

Przymknąłem oczy i otwarłem je kiedy usłyszałem cichy huk. Z mojej kieszeni wyślizgnął się telefon. Stoper nie był włączony i może nawet to dobrze. Po co miałem wiedzieć w ile godzin straciłem brata, zostałem jedynakiem, zraniłem Luke'a i zniszczyło się moje życie?


---

Nie mam weny na notkę, jestem chora, i ze smutnym humorem więc dlatego też dzisiaj zabrałam się za ten rozdział.

Ogólnie to przepraszam za niego....

Do następnego



DOBRA!

:)

UŚMIECH NA KONIEC ŻEBY NIE BYŁO AŻ TAK DEPRESYJNIE ;D

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top