19.

-Pamiętaj żeby nie opychał się zbytnio słodyczami i miej na niego oko. Bądźcie z powrotem przed ósmą, aby zdążył wziąć lekarstwa, no i jeszcze... -moja mama tłumaczyła mi wszystko, jak bym był jakiś tępy. W końcu zajmowałem się sam Benem już tak długo, można było mi zaufać, chyba...

-Spokojnie, poradzę sobie -dotknąłem jej ramienia, posyłając jej pocieszający uśmiech, na co go odwzajemniła. Pożegnałem się z nią całusem w policzek i opuściłem mieszkanie. Na dole czekał na mnie Ashton, Luke i Calum, dzięki któremu mamy podwózkę. Nie miałem nic przeciwko, aby zabrali się z nami, zresztą to wszystko, to był tylko i wyłącznie pomysł Luke'a. Nawet nie wiedziałem co wymyślił. Wsiadłem na tylne siedzenie, lądując obok Luke'a, który szeroko się do mnie uśmiechnął. Był bardzo podekscytowany, a ja już nie potrafiłem się doczekać co wymyślił.

-Więc, najpierw jedziemy po twojego brata? -Calum zerknął na mnie w lusterku i z uśmiechem na ustach zadał mi pytanie, na co energicznie pokiwałem, twierdząco głową. Ashton załączył radio z którego popłynęła, jakaś taneczna piosenka, a ja totalnie wyłączyłem się na wszelkie dźwięki i ponownie spojrzałem na Luke'a. Wszystkie słowa mojej matki, namieszały mi już w głowie. Miałem kompletny mętlik. Faktem było iż przy Luke'u czułem się inaczej, lubiłem jego towarzystwo, chociaż czasami nie szło tego wywnioskować po moim zachowaniu, ale w głębi duszy na prawdę czułem się przy nim dobrze.

Jechaliśmy w ciszy, w tle leciała jedynie muzyki i czasami Ashton zamienił słowo z Calumem. Nadal miałem wrażenie iż blondyn się go wstydzi i wydaje mu się że nic nie wiemy. Ale patrząc na Caluma, widziałem jak bardzo jest nim zaślepiony i mocno musiało go ranić, to jak czasami traktował go Ash. Miałem nadzieję że w końcu przejrzy na oczy, bo Cal wyglądał na naprawdę spoko kolesia.

Kiedy podjechaliśmy pod szpital, szybko wysiadłem z samochodu, informując ich iż nie potrawa to długo. Oczywiście Luke musiał iść ze mną. Dotrzymywał mi równego kroku aż do wejścia do budynku. Jak zawsze z uśmiechem przywitali nas pracownicy, którzy już bardzo dobrze nas znali. W oddali ujrzałem pielęgniarkę Bena. Larisa, bo tak miała na imię, właśnie ubierała Bena i na koniec dała mu jakąś witaminę, którą codziennie musi zażywać. Podszedłem do ich dwójki, szeroko się uśmiechając, a Ben od razu się do mnie przytulił.

-Pamiętaj że ci ufam -spojrzała na mnie poważnie, grożąc palcem -Mówiłam ci już o której ma być z powrotem i raczej nie chcesz żebym się powtarzała, więc liczę na ciebie -uśmiechnęła się delikatnie, po czym schyliła się i zapięła kurteczkę Bena. -Pilnuj brata -mruknęła pstrykając go w nos, a on wybuchł głośnym śmiechem.

-Bardzo śmieszne -wywróciłem wzrokiem prowadząc go do wyjścia i posyłając Larisie rozbawione spojrzenie. Pożegnałem się jeszcze z paroma osobami i przed opuszczeniem schyliłem się do poziomu Bena. Ubrałem na jego głowę dość grubą czapkę i naciągnąłem na głowę kaptur.

-Mikeyyy! -burknął z niezadowolenia.

-Wybacz koleżko, ale muszę -cmoknąłem go w czoło, po czym pociągnąłem za rękę i wróciłem do Luke'a który, jednak zdecydował się czekać na nas przy drzwiach. Mały na widok blondyna jeszcze bardziej rozpromieniał i od razu rzucił mu się w ramiona.

-Lukey! -wykrzyczał radośnie oplatając rączkami jego szyję. Uśmiechnąłem się pod nosem. Luke wyglądał na zaskoczonego, ale też bardzo szczęśliwego. Wyszliśmy ze szpitala i od razu wsiedliśmy do samochodu Caluma.

-Cholera, zapomniałem o foteliku -uderzyłem się w czoło, kiedy kompletnie zapomniałem o dość ważnej i istotnej rzeczy.

-Nie będziemy jechać długo, Calum postara się nie wariować na drodze i jakoś przeżyje, zresztą, jest dość wysoki -wtrącił się Luke, dzieląc się swoimi "mądrościami", a ja kiwnąłem tylko głową. Ben tak bardzo cieszył się, że w końcu mógł wyrwać się ze szpitala i spędzić dzień po za nim. Nie mogłem mu tego zepsuć.

-Gdzie jedziemy? -zapytał swoim dziecięcym głosikiem, a Luke przyjaźnie się do niego uśmiechnął.

-To niespodzianka, a ich się nie zdradza -powiedział tajemniczo, z nadal szerokim uśmiechem na ustach.

-No to w drogę! -zawołał Ashton odwracając się w naszą stronę i byłem mocno zaskoczony, kiedy Ben promiennie się do niego uśmiechnął. Pierwszy raz go widział, a do obcych ludzi nie ma najlepszego nastawienia. Najczęściej się wstydził i uciekał.

***

-Przedszkole? -uniosłem brwi, kiedy stanęliśmy przed budynkiem... przedszkola. Był bardzo kolorowy, zdobiony postaciami z różnych bajek i szczerze to mnie przerażał, ale nie mogłem powiedzieć tego o trójce bałwanów, którzy byli zachwyceni. Nawet mój brat tak nie reagował.
-Chodźcie! -zawołał Luke i wziął mojego brata na ręce, biegnąc z nim do wejścia. Wywróciłem tylko wzrokiem, ale także poczłapałem za nimi. W środku było jeszcze bardziej kolorowo niż na zewnątrz. Panowała tam tak bardzo pozytywna atmosfera.
Popatrzyłem w stronę Luke'a, który zaprowadził nas na schody które prowadziły w dół. Co każde piętro niżej, te przytulne miejsce stawało się coraz mroczniejsze. Ściany nie były takie jak powyżej, tamte wyglądały na całkiem świeżo pomalowane, znowu te posiadały liczne pęknięcia i zabrudzenia. Na końcu niedługiego korytarza znajdowały się drzwi. Luke popchnął je do przodu, po czym wszedł do środka. To samo zrobiła nasza czwórka. Kiedy tylko weszliśmy, na blondyna rzuciła się grupka małych dzieci, które radośnie wykrzykiwały jego imię.
-Lukey, pukey! -zawołał wesoło jeden chłopczyk, a Luke szeroko się uśmiechnął i zmierzwił jego włosy.
-Okej łobuzy, dzisiaj przyprowadziłem do was moich przyjaciół, więc mam nadzieję że jakoś się zachowacie -popatrzył na nich z udawaną powagą, a wszyscy pokiwali twierdząco głową. Było ich około siedmiu, nie byli wielką grupką, tak samo jak nie byli zwykłymi dzieciakami. Na początku tego nie zauważyłem, lecz kiedy się im dokładnie przyjrzałem, dostrzegłem iż każdy z nich posiada wady. Niski chłopiec o blond włosach miał na sobie buty ortopedyczne i z trudnością podpierał się na kijkach, inny znowu siedział na wózku inwalidzkim. Patrząc na kolejnego dzieciaka, tym razem dziewczynkę, dostrzegłem jej pusty wzrok, a dokładniej białe oczy. Może to dziwne że porównuję zwierzę do człowieka, ale mój pies miał podobne oczy, a był niewidomy. Reszta dzieci wyglądała normalnie, ale to nie oznaczały że nie byli chorzy.
-To jest Ben -zwróciłem wzrok ku Luke'owi który przestawiał dzieciakom mojego brata. Ben delikatnie zsunął ze swojej głowy czapeczkę, ukazując tym prawie brak włosów, lecz nikt nie zrobił dużych oczu, wszyscy przyjęli, to tak jak by nie było to nic dziwnego. Każdy szeroko się do niego uśmiechnął i od razu przyjęli go w swoje grono. Każdy z nich kojarzył mi się z Lukiem. W ich życiu wydarzyło się coś złego, a nawet trwa do dzisiaj i po mimo tego potrafią być nadal radosnymi i cieszyć się z małych rzeczy.
-Michael -blondyn podszedł do mnie od tyłu i ułożył na moim ramieniu swoją dłoń. Popatrzyłem w jego błękitne oczy i chciałem coś powiedzieć, lecz nie potrafiłem. W głębi duszy, czułem okropny smutek. Przebywanie w tym miejscu mocno mnie przygnębiło i chyba tylko mnie. Patrząc na innych, każdy był wesoły, nawet Ashton i Calum którzy prawie pomagali innemu chłopcowi układać puzzle. -Spodziewałeś się czegoś innego hmm? -zapytał, a ja momentalnie się ocknąłem.
-W sumie to tak, ale to nie znaczy że się zawiodłem, zaskoczyłeś mnie -powiedziałem, a on delikatnie się uśmiechnął. -To jest ta twoja trzecia praca?
-Powiedzmy -mruknął spuszczając wzrok. -Ale prawie darmowa, w sumie, to nawet nie chciałbym za to kasy. Robię to z czystej dobroci, kocham te dzieciaki i nie wyobrażam sobie bez nich życia -spojrzał w ich stronę i miałem wrażenie że jego oczy się zaszkliły -A patrząc na to, że każdemu z nich coś dolega... Być może muszę się na to przygotować że nie zawsze będę miał każdego z nich, mam dość tracenia ludzi -westchnął, przeczesując dłonią włosy.
-To dlaczego to robisz? -zapytałem, nie chcąc brzmieć wcale nie miło lub coś. Na prawdę chciałem znać odpowiedź, intrygowało mnie to.
-Mój brat chodził do tego przedszkola, bywałem tu codziennie, nie tylko po to by go odbierać, ale także pomagałem innym pracownicą. Dzieci bardzo mnie polubiły, nawet myślałem wtedy aby zacząć tutaj pracę , ale wtedy nie było jeszcze ich -zerknął kątem oka w moją stronę, upewniając się iż na pewno go słucham. -Któregoś dnia, kiedy także tutaj byłem, pewna matka przyprowadziła swojego syna, to był on -popatrzył na małego bruneta który układał puzzle wraz z Ashtonem i Calumem, był bardzo radosny i zastanawiałem się co mu dolega. -Nazywa się Henry, choruje na cukrzycę, przez to nie chcieli go przyjąć, stary personel którego na szczęście już tu nie ma, stwierdził iż mają za dużo na głowie, aby zajmować się chorym dzieckiem. Henry nie był jedynym takim przypadkiem. Z każdym dniem pojawiało się coraz więcej takich dzieci i każde z nich zostawało odrzucane, aż do czasu kiedy postanowiłem wziąć sprawę w swoje ręce. Założyłem właśnie tą grupę. Było to wielkie ryzyko, patrząc na to iż każdy z nich chorował na coś poważnego, ale z pomocą przyszła mi Margo -kiwnął na średniego wzrostu blondynkę która stała na końcu pomieszczenia, jakoś wcześniej jej nie dostrzegłem. -Zajmujemy się dzieciakami już kilka lat i nie wyobrażam sobie aby to zostawić. Każdy z nich jest wyjątkowy, inny. To właśnie oni pokazali mi iż nie mogę się poddawać. Tak bardzo mi pomogli, nawet nie mając o tym świadomości -kiedy skończył mówić, zabrakło mi słów, aby powiedzieć cokolwiek. Z każda historią lub jego czynem, przerastało mnie to, jak bardzo Luke był cudownym człowiekiem. Robił dla innych tak wiele, poświęcał swój cenny czas, nerwy. Pokiwałem głową, mając ochotę chować twarz w dłoniach, a może nawet się rozpłakać, ale nie mogłem, nie chciałem. Popatrzyłem tylko na Caluma który cmoknął delikatnie Ashtona w policzek, a ten się zarumienił, ale nie powiedział nic, nawet się nie skrzywił. Henry mocno go przytulił, i zaraz to samo zrobił Calum przez co w ciasnym uścisku wylądowali na miękkim dywanie, głośną się śmiejąc. To był cudowny widok. Tak samo jak to co zobaczyłem potem. W stoliczku pod ścianą siedział Ben wraz z niewidomą, blond włosom dziewczynką. Była na prawdę śliczna, proste włosy związane w kucyki, przyozdobione różowymi kokardkami. Tego samego byłą jej sukienka. Robiło mi się smutno kiedy docierało do mnie że nie może zobaczyć jak cudownie wygląda. Byłą taka delikatna, a to wszystko robiły jasne oczy, które przypominały dwa księżyce w pełni. Ben pomagał jej wykonać rysunek, trzymając jej dłoń i powoli prowadząc ołówek po kartce. Moje serce kolejny raz się roztopiło i miałem już dość, za dużo emocji jak na jeden dzień.
-Mam wrażenie że zaraz mi się tutaj rozpłaczesz -usłyszałem lekko rozbawiony głos Luke'a, który także przez chwilę wpatrywał się w ten piękny obrazek. Posłałem mu trochę zawstydzone spojrzenie chociaż starałem się to ukryć, jak chyba każdą swoją emocję.
-Mam ochotę na gorącą czekoladę, chcę gorąca czekoladę, Mikeyyyy ,chodź na gorącą czekoladę! -zaczął mówić jak małe dziecko, powodując tym mój śmiech i poprawienie humoru. -Nooo chodź -pociągnął mnie za rękaw, a ja w końcu uległem i za nim podążyłem. -Mają tutaj na prawdę cudowną, piję ją prawie codziennie.
-To już wiem co ci tak szkodzi -zaśmiałem się a on dźgnął mnie łokciem.
-Jennifer! Dwie czekolady na gorąco! -Krzyknął przez okienko od kuchni w którym po chwili pojawiła się starsza kobieta.
-Mam nadzieję że obie nie mają być do ciebie -popatrzyła na niego poważnie po czym wybuchła głośnym chichotem. -Ty, liliowy chłopcze, miej na niego oko - pokiwała palcem, puszczając mi oczko, po czym znikła, wracając za chwilę z dwoma papierowymi kubkami, pełnymi gorącego i słodkiego napoju. Luke od razu zabrał kubki i pognał na najbliższą ławkę, na moje nieszczęście, bez oparcia. Jak można produkować ławki bez oparcia?! (czyli życiowa rozkmina Michaela)
Usiadłem obok niego, biorąc swój kubek i upijając łyk czekolady, która na prawdę była niesamowita. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, lecz była bardzo przyjemna. Potrzebowałem ochłonąć przez chwile ze wszystkich emocji.
-Jesteś niesamowity -mruknąłem w jego stronę, a on wydawał się być dość zaskoczonym, chociaż nie wiedziałem dlaczego, taki ktoś jak on, powinien ciągle słyszeć te słowa, ale nie koniecznie musiało tak być. Nie każdy potrafił docenić jego dobroć tak jak ja.
Upił małego łyka napoju, po czym oblizując usta, lekko się uśmiechnął.
-Czemu tak uważasz? -zadał pytanie, a ja miałem ochotę zaśmiać mu się prosto w twarz.
-Pytasz poważnie? -uniosłem brwi, ściskając w dłoni papierowy kubek. -To wszystko co robisz jest niesamowite i wiem że brzmię idiotycznie, ale nie potrafię wyjść z podziwu. Z każdym dniem jeszcze bardziej mnie zaskakujesz i prawie zawsze jest to pozytywne zaskoczenie. Do tego twoja skromność, ty chyba nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo uszczęśliwiasz innych.
-Zdaję, tak sak samo jak z tego że nie każdego uszczęśliwiam -mruknął cicho i odłożył kubek obok siebie.
-Niby kogo nie uszczęśliwiasz? -zapytałem, a on popatrzył na mnie smutno.
-Ciebie -szepnął, a ja poczułem się... źle. Nie chciałem aby tak uważał, ponieważ nie była to prawda. Byłem jaki byłem, zachowywałem się jak się zachowywałem, ale uważam iż się zmieniłem i chcę jak najbardziej to pokazać, aby każdy to dostrzegł.
-U-uszczęśliwiasz mnie -powiedziałem cichutko wbijając wzrok w jego oczy w których pojawił się pewny blask, małe iskierki, których wcześniej nie było. -Tym że jesteś, ze mi pomagasz, wywołujesz mój uśmiech, co jest dość trudne sprawić abym się uśmiechnął. Robisz tak wiele i nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy -wziąłem głęboki wdech, a moja warga zadrżała z nadmiaru emocji. Luke wydawał się smutni i szczęśliwy na przemian. Nie wiedziałem jakie ma teraz myśli, co odczuwa. Czy uwierzył w moje słowa, a może uważa iż kłamię? Ale on nadal milczał i jedynie intensywnie się we mnie wpatrywał. Moje serce zaczęło bić mocniej, kiedy przysunął się na ławce bliżej mnie, a następnie popatrzył na moją dłoń po której przejechał zewnętrzną stroną dłoni. Drżał, ale wyglądał jak by nie chciał tego dać po sobie poznać. Kiedy ponownie na mnie spojrzał, zaczął się delikatnie przybliżać, jak by się wahał czy na pewno dobrze robi. Pewna moja strona krzyczała, abym uciekł, lecz ta druga za wszelką cenę mnie przytrzymywała. Nasze twarze dzieliły milimetry i mogłem poczuć jego ciepły, pachnący wcześniej pitą czekoladą, oddech. Przymknąłem oczy i w tej samej chwili, Luke przycisnął swoje usta do moich. Był delikatny, ale z każdym kolejnym muśnięciem, pocałunek stawał się coraz namiętniejszy. W tej chwili miałem gdzieś że ktoś może nas widzieć. Czułem się tak dobrze, chociaż nigdy nie dopuszczałem do siebie takiej myśli abyśmy mogli się całować. Po prostu nie byłem pewny czy on sam o tym myśli, czy tego chce, aż do teraz. Ułożył swoją dłoń na moim policzku, znowu ja swoją przeniosłem na jego włosy. Delektowałem się każdą chwilą, dotykiem, muśnięciem. W pewnej chwili poczułem jak się ode mnie odrywa i ogarnęła mnie nagła pustka, zimno i brak jego dotyku, jednak potem nastąpił trzask i cichy jęk. Kiedy otworzyłem oczy, ujrzałem Luke'a leżącego na ziemi. Nie mogłem nic na to poradzić że zacząłem się głośno śmiać. Ten tylko zgromił mnie wzrokiem, ale mogłem z łatwością wyłapać jak unoszą się jego kąciki ust. Podałem mu dłoń i pomogłem z powrotem zasiąść na ławce. Patrzył na mnie tak łagodnie i tak jak by te spojrzenie było zarezerwowane tylko dla mnie. Po tym wszystkim czułem się dziwnie, ale nie miałem na myśli nic złego. To było niesamowite, ale jednocześnie tak szalone dla mnie.

-----------
gsvxgwhydvwhdbvxhehdiebxjuwvchjdjdnx
sama się tym jaram
nieważne czy muke kiss w moim czy w innym ff
byle MUKE KISS KAZDY IDEALNY OK
Mam nadzieję że zadowoliłam parę osóbek :D
No i się znowu trochę rozpisałam, ok 3 tyś. słow o.O Czy ja was nie męczę takimi długimi rozdziałami? Ale kurde, jak się rozpisze to nie potrafię przestać ;-;
Przed tym rozdziałem dodałam zwiastun, którym jaram się przez cały dzień, więc jeśli jeszcze nie widzieliście to koniecznie wbijajcie i oglądajcie!! ;------;

Do następnego!!!!!!!!!!



 


 


 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top