07 | just breathe
genre: angst, thriller, romance, comedy, obvious yandere au, toxic relationships
word count: 2,5k
warnings: yandere behaviour, mentions of blood and suffering, killing, jealousy (isn't it obvious?), mentions of widespread depression and negative thoughts, broken hearts, broken souls
To było jak chęć odebrania sobie życia w najbardziej bolesny sposób; chęć wycięcia sobie żył i zmielenia ich blenderze na krwistoczerwony koktajl będący symbolem rwącego serce bólu. Wszyscy mówili, że te myśli znikną następnego ranka; że wtedy osoba, która wydawała się zagubioną częścią duszy, straci w jego oczach, a w najlepszym przypadku nawet zniknie z jego pamięci, pozostawiając jedynie dziwne uczucie déjà vu . A one jak na złość nie znikały - jeszcze mocniej wkręcały się w umysł niczym zardzewiała śruba i boleśnie raniły świadomością, że to już nigdy nie wróci.
Ta garstka przyjaciół, która została z nim po tych wszystkich załamaniach psychicznych wywołanych jej brakiem, słusznie twierdziła, że tak było lepiej. Nie ma bratnich dusz, nie ma przyjaźni, nie ma miłości. Jest jedynie chciwość i samolubne pobudki pchające do wykorzystywania tych, których człowiek raczy nazwać "najważniejszymi".
Ach, ale przecież on nie miał IQ o wartości 30. Zdawał sobie z tego sprawę - powtarzał to po piętnaście razy przed lustrem jawiącym jego zapłakane lico. Ale jego nadzwyczaj upierdliwa i w niczym nie pomagająca nadwrażliwość nie pozwalała mu zapomnieć. Wszystko mu o niej przypominało. Każda piosenka lecąca w radiu przywodziła w pamięci te chwile, kiedy ruszali starym garbusem przez okoliczne wsie w kierunku zapomnianej przez wszystkich plaży. Każda nuta działała niczym sztylet wbijający się w trzesące się z bólu ciało Bang Chana, mimo wszystko czerpiącego radość, że może nacieszyć oczy wątłym wspomnieniem jej uśmiechu i rozwianych włosów.
Mógłby nazwać to miejsce istnym rajem, choć wybredni koneserzy drogich podróży pewnie znaleźliby miejscówkę bardziej wyszukaną i w lepszym guście. Rzeczywiście, woda nie była stuprocentowo czysta, nosząc w sobie wyraźny ślad egzystencji pływających w niej ryb, plaża zdecydowanie zbyt kamienista i raniąca bose stopy przy każdym kroku, pogoda dusząco gorąca, aby spędzić na plaży więcej niż ciągnącą się w nieskończoność godzinę. Jemu to jednak nie przeszkadzało. Mógł się nawet spalić słońcem do czerwoności i schodzącej, jak u jaszczurki, skóry, a jego twarzy i tak nie opuściłby szczery uśmiech, powiększający się za każdym razem, gdy widział radość malującą się na jej twarzy.
- Channie! Puść mnie, jesteś mokry! - pisnęła, próbując się wyrwać z jego silnego uścisku, ostatecznie jednak rezygnując i pozwalając aby jego mokry tors zmoczył jej strój kąpielowy. Chris wtulił się mocno w jej nagrzaną od słońca sylwetkę, delektując się emanującym z niej ciepłem, a tym bardziej słodkim zapachem klejącego jej skórę kremu do opalania. Miał największą ochotę złapać tę ulotną chwilę i schować ją w pudełku, aby móc delektować się nią w każdej chwili, której nie dzielił z tą dziewczyną. Chciał schować twarz w jej długich włosach i już nigdy nie wypuszczać jej z rąk - stanowić dla niej ucieczkę od wszelkich zmartwień. Być tym, który potraktuję ją tak, jak jeszcze nikt inny nie potrafił.
- Nie mogłem się powstrzymać, wybacz - szepnął jej wprost do ucha, co od razu zaowocowało dreszczami na całym ciele i wstydliwymi wypiekami na twarzy. Przy nim zawsze czuła się taka bezbronna i jednocześnie niewarta tej jego całej afekcji, którą równie dobrze mógłby przelać na mieszkańców trzech gigantycznych aglomeracji, a i tak nie zabrakłoby mu sił do atakowania jej swoją wieczną uwagą. Doświadczona szeregiem miłosnych zawodów i sytuacji, które tylko uświadczyły ją w przekonaniu, że ludzie to samolubne świnie, które nie dbają o uczucia innych, bała się znowu do kogoś przywiązać. Od razu wręcz uzależniała się od drugiej połówki, przez co nieuchronne rozstania stawały się jeszcze trudniejsze do zniesienia. A jednak z Chanem czuła, że nie musi wystrzegać tego uczucia. Przy nim miała wręcz wrażenie, że jedynym słusznym rozwiązaniem jest zanurkować w emanującej z niego miłości i już nigdy nie wynurzać się na powierzchnię.
Pozbawiony wszelkiego skrępowania, a wręcz zachęcony faktem, że mieli praktycznie całą plażę dla siebie, delikatnie przeniósł Chaeyeon na ręcznik i zawisnął nad jej sylwetką, obdarzając każdy kawałek jej odsłoniętej skóry należnym mu zainteresowaniem. Wyobraził sobie, że właśnie znajduje się w muzeum i z największą czcią podziwia znajdujące się przed nim dzieło sztuki, które było zbyt idealne w swoich niedoskonałościach, aby stanowić jedno z przedstawień gatunku ludzkiego.
Ów ręce zbyt delikatne, by nie być wykonannymi z porcelany.
Ów oczy zbyt szkliste, by nie być odlanymi z czystego szkła.
Ów usta zbyt miękkie, by nie być jedwabnym wytworem.
Ów, choć w niektórych miejscach ciut wychudłe, ciało zbyt piękne, by nie należeć do jakiejś greckiej bogini.
Drżącymi z zachwytu ustami ucałował obojczyk Chaeyeon, czując pod wargami emanujące z niej ciepło, które tym mocniej roztopiło mu serce.
- Nigdy nie będę na ciebie zasługiwał - uśmiechnął się i złożył długi pocałunek na jej czole, na co ona zareagowała bliższym przyciągnięciem do siebie chłopaka i złączeniem się z nim pulsującymi już z pożądania ustami. Serca praktycznie wyrywały się z klatek piersiowych, a ręce niespokojnie wędrowały po mocno odsłoniętych ciałach, dając im obojgu dodatkową dawkę serotoniny i ściskającego wszystkie organy głodu skosztowania tej drugiej osoby.
Nie chodziło o palące pragnienie zaspokojenia swoich potrzeb. Nie chodziło o denny zakład stworzony przez pijanych przyjaciół. Chodziło o niegasnącą celebrację siebie nawzajem i uświadomienie, że oboje są warci tej miłości, choć jak dotychczas nic na to nie wskazywało.
✮✯✮
To uczucie różni się od smutku po utracie złotej rybki. Z jednej strony chłopak czuł się zdradzony i ohydnie oszukany, a z drugiej zdawał sobie pytanie, dlaczego musi tak bardzo cierpieć. Dlaczego gdy inni spędzali urokliwe lato w ramionach swoich drugich połówek, jego ciało i dusza skwierczały i gotowały się z żalu? W tej rozpaczy zadawał sobie wciąż to samo pytanie, czy był jedynym doświadczającym tego typu cierpień? Czy ta burzowa chmura zawisła jedynie nad jego głową i pilnowała, aby ani na chwilę nie spojrzał na świat w odrobinę jaśniejszych kolorach?
W końcu łzy puściły, a cała twarz zalała się słonym dowodem słabości. Panująca dookoła cisza doprowadzała do jeszcze większego szału, a cienkie ściany studia - do boleśniejszej agonii, pozwalając aby każdy chichot Chaeyeon i grobowy głos Hyunjina dotarł do jego uszu.
Tego dnia Bang Chan zamiast porannego pocałunku, otrzymał rozrywający w bólu widok roześmianej Chaeyeon wtulonej w wychudłe ciało Hyunjina.
Mur
Się
Zawalił.
Dół nad którym stał od ładnych paru lat pogłębił się i jeszcze mocniej zachęcił Chrisa do spenetrowania jego czeluści.
Nie wiedział jak do tego doszło, choć w pamięci wyrył mu się dostatecznie wyraźny obraz delikatnych palców, które opuszkami gładziły skronie Hwanga.
Chan chwycił się framugi drzwi prowadzących do salonu tatuaż, czując jak ulatuje z niego całe życie. Jedynie siłą woli zmusił się do bezszelestnego wycofania się z lokalu i schowania się za pobliskimi kontenerami w towarzystwie popiskujących i gryzących mu buty szczurów.
Każde załamanie ma swoje etapy.
Niedowierzanie.
Chłopak wczepił się palcami w tlenione włosy, żałując że jego niedawno przycięte paznokcie nie były w stanie wyrządzić mu najmniejszej krzywdy. Był w tak wielkim szoku, że nawet łzy odmawiały mu posłuszeństwa, ściskając jedynie gardło i tworząc w nim gorzka kulę rozpaczy.
- To nie mogła być Chaeyeon... Ona by mi tego nigdy nie zrobiła - łkał bezgłośnie w rękaw koszuli, przy okazji śliniąc się jak półroczne ząbkujące dziecko. Prędzej był skłonny uwierzyć w wielką stopę niż raniący fakt, że ów miłość jaką poczuł do dziewczyny, dla niej była tylko i wyłącznie przelotnym i niewiele więcej wartym od innych romansem.
Skubiące nogawki jeansów szczury, powoli kapiący deszcz, moczący dostatecznie zapłakane już oblicze i dochodzący od czasu do czasu odgłos maszyny do tatuażu, szybko odsunęły od myśli niedowierzanie, zastępując je rozsadzającym go wręcz od środka gniewem i wściekłością. Prawdopodobnie skierowanych na cały świat, choć, co jest jak najbardziej zrozumiałe, w większym stopniu na tych dwoje, którzy niewątpliwie wymieniali się teraz płynami ustrojowymi.
Stroniący zwykle od wszelkiego rodzaju wulgaryzmów, Bang Chan poczuł jak z jego spierzchniętych od ciągłego przygryzania ust zaczęły wylatywać coraz to bardziej wysublimowane przekleństwa, niewiele łagodniejsze w swej wymowie od więziennego żargonu zatwardziałych recydywistów.
Chłopak cały nabiegł krwią, która z zawrotną szybkością pulsowała mu w skroniach i przesłaniała oczy czarnym filtrem agresji i zbliżającego się omdlenia. Podobno najbardziej nienawidzi się tych, których się niegdyś najbardziej kochało. Wcześniejsze zaufanie przeradzało się w kipiącą niczym mleko z garnka zawiść i chęć najkrwawszej zemsty.
Gdyby był w pełni zmysłów, z pewnością sam by siebie nie poznał, obserwując jak zazdrość pożera jego prawdziwe oblicze.
- Nienawidzę cię - szepnął ledwo słyszalnie, choć miał wrażenie jakby te słowa z wrzaskiem odbiły się od murów ślepej uliczki, w której to przeżywał swój własny dramat człowieka złamanego.
Bang Chan, ku zdziwieniu nawet samego siebie, zerwał się na nogi i pędęm ruszył przez zakurzone i zatłoczone ulice Seulu do swojego mieszkania, wciąż skapanego w słodkim zapachu Chaeyeon. Wkroczywszy do przedpokoju, od razu uderzyła go ta otumaniająca woń, która jednocześnie wywoływała łzy i uśmiech na jego twarzy. Ciało zadrgało niczym rozgrzane letnie powietrze, a uszy zalało wspomnienie wszystkich chwil naznaczonych obecnością Chaeyeon i cichutka melodia, która mu zawsze w nich towarzyszyła.
Ktoś mnie pokochał, świat nagle zawirował bo
Ktoś mnie pokochał, na dobre i na złe
Bezchmurne niebo znów mam nad głową
Bo ktoś pokochał mnie.
Wyzbywszy się wszelkiej ułudy, chwycił kartonowe pudło, w którym szybko wylądowały wszelkie ciuchy dziewczyny, pozostawione po tym, jak zmęczony ilością wrażeń po kolejnym miłosnym zbliżeniu umysł zapominał, że dziewczyna nie przyszła tu w samym podkoszulku w środku zimy. Pół-puste butelki po farbach, tak często wykorzystywane do przyzdobienia tonących w pieprzykach plecach Chana. Ulubiony kubek z wymalowaną i krzywo uśmiechniętą pszczółką, z której tak uwielbiała pić zbożową kawę z odrobiną mleka migdałowego. Wszystkie przedmioty, wcześniej tak ważne, wręcz bezcenne, zniknęły w czeluściach kartonu, by już nigdy nie skrzywdzić Bang Chana kryjącymi się w nich wspomnieniami.
Ustał dźwięk tłuczonego szkła ( biedna pszczółka), wyschnęły lecące strumieniami łzy, a jednak w sercu wciąż panowała gorączka bólu i rozpaczy, którą śmiało można by porównać do bycia podpalanym rozżażonymi węglami. Nie ściągnąwszy nawet kurtki i butów, chłopak padł na podłogę, o mało nie roztrzaskując sobie czaszki, choć bez większych siniaków się nie obeszło. Bijące w amoku serce nie miało już siły dalej ciagnąć pracy tej kilkunastokilogramowej kukły, więc wyłączyło się bez ostrzeżenia i miłosiernie uwolniło Chrisa od obrazu całującej się pary.
Pukajcie ze mną w niemalowane drewno, bo
Czasami szczęście trwa tylko chwilę, dwie.
Pukajcie ze mną, bo wiem na pewno,
Że ktoś pokochał mnie.
✮✯✮
- Widziałem to na własne oczy - przyrzekł z ręką na sercu i grobowo poważną miną, która najwidoczniej zdołała juz przekonać rozpłakaną Chaeyeon, stojącą nad przepaścią silniejszego ataku paniki. Dłonie zaczęły jej się trząść, więc szybko usiadła na kozetce i schowała je między kolana, licząc że to jakoś je powstrzyma. Witając w salonie, w którym pracowali obaj mężczyźni, nigdy nie przypuszczałaby, że wyjdzie z niego z opuchniętą twarzą i złamanym sercem. - Drań nawet nie ukrywał przede mną, że ma na boku kogoś innego. Gdyby nie chodziło o ciebie, nawet nie przeszłoby mi to przez gardło, ale za bardzo cię lubię Chaeyeon...
Dziewczyna z trudem przyswajała do siebie te słowa, myslami wciąż będąc na plaży w silnych ramionach Chana. Jej Channie... Czy to możliwe, żeby ten chłopak, który codziennie nazywał ją ósmym cudem świata, tak bezdusznie zdradzał ją za jej plecami? To nie może być prawda, pomyślała ze łzami w oczach i niekontrolowanie wtuliła się w stojącego niedaleko Hyunjina. Czując silny zapach jego perfum i czarnego tuszu, którym pokryte były jego dłonie, szybko uspokoiła się w jego ramionach i pozwoliła, aby ten przyłożył usta do jej rozgrzanego czoła.
- Channie by tego nie zrobił - wyszeptała w jego podkoszulek, minimalnie go śliniąc i brudząc swoim błyszczykiem. - Nie on...
- Wiem, skarbie, wiem... Też było mi ciężko w to uwierzyć. Ale wiesz, że nigdy bym cię nie okłamał - Hyunjin ścisnął ją mocniej i powoli zaczął ją kołysać na boki, ukrywając rozkwitający na swojej twarzy szeroki usmiech. Nie sądził, że tak łatwo mu przyjdzie to kłamstwo. Kiedy dziewczyna pojawiła się dzisiaj w salonie jeszcze przed otwarciem i przybyciem Chana, chłopak poczuł wewnętrzny przymus wykorzystania tak idealnej sytuacji. Spędzanie nocy w piwnicy i zadowalanie się jedynie imaginacją Chaeyeon, Hwang ( a właściwie jego kochany braciszek, Sam) uznał, że pięć minut Chrisa ubiegło już końca. Teraz to on miał zawładnąć tym chudziutkim i pełnym rozkosznych niedoskonałości ciałem "przyjaciółki". Nareszcie jego kolekcja miała zostać ukoronowana największą zdobyczą.
Kiedy poczuł, że jej ciało powoli rozluźnia się w jego objęciach, bez większego zawahania usadził ją sobie na kolanach i pozwolił, aby wtuliła się w jego wytuatuowaną szyję. Od razu zalała go niewyobrażalna fala ciepła, która gdyby choć odrobinę większa, może zdołałaby powstrzymać Sama przed dalszym, niekoniecznie dla wszystkich przyjemnym rozwojem wydarzeń.
- On nigdy na ciebie nie zasługiwał - szepnął tak cicho, że dziewczyna nie zdążyła nawet wyłapać jego słów w kakofonii rozlegającego się dookoła buczenia maszyn do tatuowania i raniącej uszy muzyki. Czując się nie do końca fair wobec siebie, że leczy złamane serce w ramionach innego, chciała wyrwać się z objęć Hyunjin, ale ten posłał jej tak przejmująco smutne spojrzenie, że szybko zreflektowała się mocniejszym uściskiem wokół jego torsu. W głowie wciąż migotały jej sytuacje, nawet nie tak odległe w czasie, kiedy to intencje Hwanga podlegały dużej wątpliwości, ale zapach jego koszuli i wciąż tlący się żal po utracie Bang Chana nie pozwalały jej racjonalnie myśleć.
W trzeźwym odbiorze rzeczywistości nie pomagały również trzy nieprzespane noce spędzone w onieśmielającym towarzystwie Chrisa, a już na pewno mogły być wytłumaczeniem dalszych wydarzeń.
Średnio świadomie zdała sobie sprawę, że pulchne usta chłopaka bez uprzedzenia złączyły się z jej wargami i całkowicie przejęły nad nimi panowanie. Chaeyeon czuła, że jest to złe, może w jakimś stopniu nawet niemoralne, biorąc pod uwagę że jeszcze 10 minut temu wciąż formalnie była w związku z Chanem. Chciała się wyrwać, ale Hyunjin i jego zdolność manipulacji okazały się zbyt wysublimowanym przeciwnikiem.
- Chaeyeon... Ja... - wydusił z siebie, odrywając się od niej i jej mocno już zaczerwienionej twarzy. Szybko stłumił naglącą ochotę wyszczerzenia zębów w chytrym uśmiechu i tym samym spalenia całego planu na panewce. Sycąc się niewinna obecnością słodkiej Chaeyeon, jego umiejętności manipulacji i wciskania wierutnych kłamstw, rosły w siłę. - P-Po p-prostu nie mogłem patrzeć, jak cierpisz... C-Chcialem, żebyś poczuła się k-kochana...
Serce dziewczyny było zbyt czyste i naiwne, żeby wyczuć w tych słowach choćby cień nieprawdy i nieczystych zagrywek demonicznego Sama. Któż z nas nie chciał być pocieszonym i zalanym bezinteresowną miłości, gdy słabe serce wciąż krwawiło na wspomnienie dawnego szczęścia? Ludzie mają słaby kręgosłup moralny, choć zapierają się rękami i nogami, że prędzej wyzionęliby ducha, niż zrobili coś wbrew własnym zasadom. Wystarczy nas zdehumanizować, a honor odejdzie w niepamięć, będąc zastąpionym zabójczo silnym pragnieniem bycia kochanym.
- Nie mam ci tego za złe, Jinnie - szepnęła nieśmiało, ściskając w dłoniach jego koszulkę. - Dziękuję, że ty dla mnie jesteś; że chociaż ty mnie nie zostawiłeś - dodała, a w jej oczach znowu zaszkliły się łzy.
Jej niewinność i słabość rozpalała w Samie jeszcze większą żądzę zniszczenia jej w jak najprzyjemniejszy dla niego sposób. "Chłopak" aż gotował się z pożądania, planując już w głowie, jak pozbawić ją wszystkiego co miała. Nawet własnej, czystej jak łza, duszy.
-Cii - wtulił się w jej drobne ciałko i zaciągnął delikatnym zapachem jej szamponu, co już doprowadziło jego ręce do drżenia. Nawet nie zdążył zarejestrować, jak wzrok przysłonił mu krwistoczerwony filtr, a uszy zalał wwiercający się w mózg krzyk wszystkich jego wcześniejszych ofiar. - Od teraz ja się tobą zaopiekuję.
Witamy w cyrku krwawego klauna Sama.
a/n bardzo by mi było miło, gdybyście wyrazili swoją opinię nt tego rozdziału w komentarzach :) będzie to dla mnie bardzo przydatne.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top