Ten, w którym się zakochałam

No i proszę, następny rozdział :* Przez niektórych wybłagany (nie będę dokładnie określać przez kogo, ale ta osoba doskonale wie, że to o niej mowa) :*****

Mam nadzieję, że się spodoba :D :*

************************

Nancy

Palace Dei Priori, Volterra

Jest już wieczór.

Świeczki palą się na małym stoliczku obok łóżka. Łóżko to jest wygodne, materac miękki. Biała pościel, biały baldachim. Małe okienko umieszczone od zachodu jest otwarte i do środka wpada ciepłe powietrze. Surowe ściany zrobione z ciemnych kamieni ozdobione są białymi, drewnianymi półkami. Na tych półkach stoją doniczki z roślinami płożącymi, których łodygi z liśćmi spływają po ścianach. Pod ścianą stoi biurko, nad nim wiszą szafki z książkami.

Siedzę na łóżku otoczona powyrywanymi kartkami z pamiętnika.

Nabrała mnie ochota, by narysować świecę, ale żaden obrazeknie jest na tyle dobry, by go zatrzymać, więc je wyrywam i zgniatam w kulkę.

Znów zaczynam od początku.

Wtedy ktoś puka do drzwi. Grube, drewniane drzwi się otwierają, a w ich progu pojawia się nie kto inny jak mój ojciec.

– Część, tato – mówię, nie przerywając pracy. – Co cię do mnie sprowadza?

– Chcę, żebyś kogoś poznała – odpowiada, zakładając dłonie za plecami.

Wzdycham.

– Znowu? Przecież ja ciągle kogoś poznaję. Już nawet nie pamiętam wszystkich imion – mamroczę pod nosem.

– Tym razem to nie będzie żaden stary lord – pociesza mnie. – Chodź. Na pewno ci się spodoba.

– Tato! – wykrzykuję. – Czy ty próbujesz mnie zeswatać? Może i mam już dwadzieścia lat, ale jakoś nie mam ochoty za nikogo wchodzić.

Wzrusza ramionami.

– Jak nie, to nie... Ale może nie mów od razu „nie". Spodoba ci się – szepcze teatralnie z szerokim uśmiechem.

Przewracam oczami i schodzę z łóżka.

Ubrana jestem w białą sukienkę do kostek. Nie mam na stopach butów, ale lubię chłód kamienia pod nogami. I ich kształt.

– Nie zamierzasz założyć butów? – pyta ojciec, kiedy wychodzimy z pokoju.

– Wiesz, że rzadko je noszę – odpowiadam.

Schodzimy schodami na sam dół, co oznacza pokonanie trzech pięter. Po wejściu na górę można dostać niezłej zadyszki, gdyż schody są wysokie i ciężko się na nie wdrapać. Schodzenie jest trochę łatwiejsze.

Przechodzimy dwoma korytarzami oświetlonymi świecami. Wchodzimy do dość dużego salonu. Zachowany jest w tonacjach brązu, czerni i beżu. Nie są to moje ulubione kolory, ale nie mam w tej kwestii wiele do powiedzenia. Na szczęście u siebie mogłam dodać jaśniejszych barw.

W salonie jest wielki kominek, długa sofa i dwa fotele. Podścianami stoją stare komody i regały. Wszystkie meble są drewniane. Materiał, zktórego zrobiona jest kanapa jest czarny. Poduszki są beżowe.

Na fotelu siedzi Silvestro De Costanz, przywódca Stowarzyszenia Kobry. Uśmiecha się na nasz widok i wstaje z miejsca.

– Witaj, Valentino – zwraca się do ojca i ściska jego wyciągniętą rękę. Krótko, mocno. – Witaj, droga Nancy. – Całuje moją wyciągniętą dłoń. – Poznajcie mojego syna, Maxim'a.

Wysoki chłopak podchodzi do nas.

Ma ciemne włosy, jest umięśniony, przystojny. Co tu dużo mówić, ideał dla każdej dziewczyny.

Zerkam na ojca, który uśmiecha się w moją stronę. Przewracam na to oczami z lekkim westchnieniem.

– Dobry wieczór – wita się najpierw z moim ojcem, a potem całuje moją dłoń. Rumienię się delikatnie. – A gdzie zgubiłaś buty? – pyta mnie, zerkając na mnie spod gęstych rzęs.

Patrzę na swoje gołe stopy. Poruszam nimi niepewnie.

Cholera, trzeba było ubrać te buty! Teraz wyjdę na szaloną.

– Wolę chodzić na boso – odpowiadam bez zająknięcia, co uznaję za wielki sukces.

Przecież jego uroda zwala z nóg.

Jasna karnacja, delikatny, ciemny zarost. Nie ma odstających uszu, usta są rozciągnięte w łobuzerskim uśmieszku.

– Interesujące.

Czerwienię się po same uszy.

– Usiądziemy? – proponuje Silvestro.

Ojcowie siadają na fotelach, ja wraz z Maxim'em na miękkiej kanapie.

Staram się nie spinać, kiedy chłopak czasami się porusza, czy przysuwa nieznacznie w moją stronę. Siedzę jak na szpilkach i mam nadzieję, że nikt tego nie zauważa.

Nasi rodzice zaczynają ze sobą rozmawiać, a my siedzimy w krępującej ciszy.

– Ładnie wyglądasz – mówi, pochylając się do mnie.

Mam wrażenie, że zaczynam się topić od środka.

– No coś ty... – mówię zmieszana. Zakładam za ucho kosmyk włosów, który wymknął się z warkocza.

Chłopak uśmiecha się w odpowiedzi.

Boże, czy on musi być tak czarujący?

***

Maxim staje w progu mojego pokoju i opiera się o framugę.

Na początku go nie zauważam, więc chłopak przyłapuje mnie na cichym śpiewaniu, podczas zaplątywania długiego warkocza.

Kiedy wreszcie się odwracam, milknę w pół słowa.

– Maxim, co ty tu robisz? – pytam, oblewając się rumieńcem tak czerwonym jak róże stojące w wazonie na moim biurku.

– Jak na razie to stoję – odpowiada z tym swoim uśmiechem.

Przewracam na jego odpowiedź oczami.

– Wiesz, że nie o to mi chodziło – mówię, przerzucając warkocz z ramienia na plecy.

Zerka na mnie spode łba.

– Przyszedłem, bo trochę się nudzę w tym zamczysku – mówi ze wzruszeniem ramion.

– I myślisz, że ja zapewnię ci rozrywkę? – pytam sceptycznie. – Nie jestem niańką – fukam. – Idź pomęczyć kucharza, on często się nudzi, a jak się nudzi to podjada nasze zapasy, więc lepiej z nim spędź czas. Będzie przynajmniej z tego pożytek – mówię nie zważając na jego reakcję.

Nie będę mu zajęć wymyślać! Co to, to nie!

Odwracam się do niego tyłem i siadam na łóżku. Kładę swój notes na kolanach, opieram się plecami o ścianę i nie zwracam na niego uwagi.

– Co robisz? – pyta, podchodząc bliżej.

– Miałeś męczyć kucharza – przypominam mu, nie przerywając pracy.

– Kucharz może poczekać – oznajmia. – Co tam szkicujesz?

– Mówię ci, kucharz jest o wiele ciekawszy ode mnie – mówię to, żeby się odczepił i nie zaglądał mi do notatnika. Moje szkice są do bani, a jeszcze by tego brakowało, żeby się ze mnie śmiał.

– No pokaż – brzmi trochę jak rozpieszczony bachor.

– Nie.

– Nie ruszę się stąd, dopóki mi nie pokażesz – grozi.

Wzdycham.

– Wtedy wykopię cię siłą – mówię obojętnie skupiona na swoim nowym szkicu.

Próbuję naszkicować jeden z płatków róży, ale ktoś strasznie namolny mi przeszkadza i nie mogę się skupić, przez co linie wychodzą krzywe.

Maxim siada na krawędzi łóżka i patrzy na przeciwległą ścianę. Wygląda trochę jak zbity pies. Albo dziecko, które nie dostało cukierka.

– Podoba mi się twój pokój – mówi od rzeczy.

Unoszę brew i niepewnie na niego patrzę myśląc, że żartuje.

Nie, jednak nie.

– Dzięki.

Chłopak wzdycha. Potem jeszcze raz.

Zaciskam zęby ze złości. Próbuję się opanować.

Znów westchnienie.

– Jeśli nie będziesz siedział cicho to wyrzucę cię przez okno. Może i jest niepozorne, ale na pewnie jakoś cię przecisnę – mówię zirytowana.

Chłopak zaczyna się śmiać.

Teraz ja wzdycham.

– Jak dziecko – mamroczę.

Chyba to usłyszał i mu się nie spodobało, bo w jednej chwili ma w rękach mój notes.

– Hej!

W mgnieniu oka zeskakuję z łóżka w pogoni za nim. Chłopak jest wyższy ode mnie o głowę, więc gdy unosi przedmiot w górę nie mogę nawet do niego doskoczyć. To wszystko wygląda żałośnie z mojej strony, ale nie pozwolę, by oglądał moje prace.

– Zobaczę tylko jeden szkic i więcej nie będę oglądać – przyrzeka.

– Nie, nie wierzę ci.

– Zaufaj mi.

– Znam cię od dwudziestu czterech godzin, więc przepraszam bardzo, ale jak ja mam ci zaufać? – pytam, nie przestając próbować odebrać mu mojej własności.

– Zdaj się na swoją intuicję. Kobiety mają na jej punkcie bzika i uważają, że to działa – mówi obojętnie.

– Intuicja podpowiada mi, że tobie nie warto zawierzać.

Wreszcie udaje mi się wyrwać z jego rąk notes.

– Nie wolno ci go więcej dotykać.

Chłopak unosi dłonie w geście obrony.

– A teraz spadaj z mojego pokoju – mówię wciąż zła.

Chłopak opuszcza pokój.

Przez następną godzinę nie mogę się uspokoić.

***

Wpadam na Maxim'a na korytarzu. Staram się na niego nie patrzeć tym samym pokazując mu, że wciąż jestem zła i obrażona.

– Jak tam szkicownik? – pyta złośliwie.

– Jak tam pogawędka z kucharzem? – odpowiadam mu pytaniem na pytanie.

– Nie narzekam.

– To pewnie dlatego dziwnym trafem okazało się, że jedna trzecia zapasów nagle w niewyjaśniony sposób zniknęła – oznajmiam.

– Kucharz rozżalał się nad swoim życiem osobistym, więc nie szczędziłem mu jedzenia. – Wzdycha teatralnie. – Nie jestem taki okrutny.

Unoszę brew.

Ale już niczego więcej nie komentuje.

***

Z czasem Maxim się zmienia. Staje się bardziej dojrzały, zdystansowany i zaczyna się stawać taki jak ojciec.

Jednak zauważam, że w moim towarzystwie jest inny.

Zawsze ma dla mnie zarezerwowany ten swój słynny półuśmiech, nawet jeśli w ciągu dnia jest bardzo poważny. Zawsze możemy się w żartach posprzeczać.

Jednak rzadko się to ostatnio zdarza... 

***

Zastaję Maxim'a w moim pokoju. Ogląda mój szkicownik.

– Mówiłam, żebyś go nie dotykał – mówię, stając przed nim.

Próbuję mu go odebrać, ale ona odchyla się i odsuwa go ode mnie. Tracę równowagę i spadam na niego jak długa przy okazji obijając sobie nogi o drewnianą belkę łóżka.   


Leżymy tak jedno na drugim.

– No i patrz co zrobiłeś – mówię do niego.

– Mnie się tam to podoba – odpowiada, otaczając mnie ramionami.

– Nawet o tym nie myśl – mówiąc to grożę mu palcem.

– Ale o czym? – pyta i robi minę niewiniątka.

– Ty już doskonale wiesz o czym.

– Nie, chyba jednak nie wiem.

Przewracam oczami.

– Kocham kiedy to robisz – mówi, a jego dłonie delikatnie przesuwają się po mojej talii.

– Jeszcze jedno takie zdanie, a pokochasz podłogę, na której za chwilę się znajdziesz.

Kręci głową i szybko całuje mnie w usta tak, żebym nie zdążyła się uchylić.

Sprytnie.

– Nie pozwalaj sobie – ostrzegam go.

Uśmiecha się i tym razem wolniej zbliża swoje usta do moich.

Mam czas, żeby go powstrzymać. Mam go aż nadto.

Ale nie potrafię...

Tym razem pocałunek jest dłuższy i delikatny.

– Sama mi na to pozwalasz.

*********************************

Dziękuję za 18 tysięcy wyświetleń, dwa tysiące gwiazdek i pięknych komentarzy pod każdym rozdziałem :***

Doceniam to bardzo :D

No i co myślicie?

Wiem, że chcielibyście przeczytać inny rozdział, ale... trochę Was jeszcze pomęczę :* Poza tym, nie dostaje się w życiu wszystkiego, co nie? 😀😂😘😍

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top