Ryk
Ze snu budzi mnie ryk.
I to nie zwykły ryk. Jest to ryk tygrysa. Nie różniący się zbyt od mojego.
Jak to możliwe?
Nie jest to mój brat ani nikt z mojej rodziny. Ich ryki znam aż zbyt dobrze. To jest ktoś obcy.
Przez całe życie nie słyszałem takiego ryku.
Wstaję z łóżka. Wychodzę na balkon i rozglądam się po okolicy.
Widzę tylko las. Nie słyszę żadnego szelestu czy rozmowy. Po pięciu minutach takiego patrzenia zauważam kogoś z lampą gazową w ręce. Wychodzi poza mury pałacu i znika w lesie.
Dziwne.
Powinienem to sprawdzić.
***
W lesie nikogo nie ma.
Albo wszystko mi się przywidziało, albo się spóźniłem. Ktoś był ode mnie szybszy.
Jednak nie wszystko przede mną ukryto. Czuję zapach. Specyficzny. Połączenie mięty i lawendy. Rozpoznaję w nim zapach zwierzęcia. Ściślej mówiąc – kota.
Podążam jego śladem. W ziemi widzę odciski łap.
Docieram do miejsca gdzie śladów jest najwięcej. Dużo odcisków łap i butów. Zwęglony krąg mówi mi, że ktoś rozpalił ogień. Na ziemi leżą jakieś sznurki. W jednym miejscu są kałuże krwi. Klękam w tym miejscu – część krwi już zaschła. Moczę w jednej z nich palec i wącham krew. Nie znam tego zapachu, ale to na pewno nie jest zwykły człowiek.
Co tu się, do cholery, dzieje?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top