Przez ciebie czuję nienawiść i złość

Trochę długi, ale dacie radę ;)


Każdy wydaje się być poddenerwowany.

Wszyscy wyglądają dla mnie jak zepsuty zegarek z kukułką. Sprawiają wrażenie naprawdę podminowanych. Kiedy ich omijam słyszę jak tykają jak bomba. A podczas gdy już są na granicy wytrzymałości, nagle wybuchają, kukułka zaczyna krzyczeć przeraźliwym jazgotem, a ja mam ochotę wiać gdzie pieprz rośnie.

Z Mel jest to samo. Rozmawiając z nią wiem, że ona mnie nie słucha i myślami jest gdzieś indziej. A kiedy zwracam jej na to uwagę, zaczyna krzyczeć bez najmniejszego powodu. Wolę się dzisiaj do niej nie odzywać, jeszcze nawet nie otrząsnęłam się po tym jak Aaron na mnie nawrzeszczał i jak Arnar bezczelnie mnie podrywał, potem uznał z swoją własność, a jeszcze później za pokojówkę. Może powinnam się cieszyć, że taki książę zwrócił na mnie uwagę... Nie, nigdy w życiu nie zżyłabym się z kimś takim.

Królowa też jest dzisiaj nieswoja, więc staram się siedzieć cicho, wykonywać polecenia i się jej nie narażać. W dniu dzisiejszym wszystkie przemyślenia muszę zachować dla siebie.

Pogoda nie jest zbyt ładna, więc przedpołudniem siedzimy razem w salonie. Królowa czyta książkę, a ja siedzę i nie wiem co ze sobą począć. Żaden list od Nancy czy Ernesto jeszcze nie przyszedł. Książka rodziców sprawia, że coraz bardziej za nimi tęsknię. A teraz jeszcze odebrano mi jedyną rzecz, o której wiem należącą do nich. Nie chcę wiedzieć o następnych rzeczach, które znów ktoś mi odbierze. Tak jest lepiej. Żyjąc w niewiedzy nie narażam się na kolejne rozczarowanie.

Rozglądam się po pokoju szukając sobie zajęcia. Niestety nic tu nie ma. Z nudów znów zawieszam wzrok na fortepianie. Samotnym fortepianie.

– Jak chcesz to możesz z niego skorzystać – odzywa się niespodziewanie królowa.

Zdumiona patrzę na nią zastanawiając się, czy to żart i powinnam się zaśmiać.

– Widzę jak na niego patrzysz. Naprawdę, możesz zagrać. Może to mnie trochę odstresuje. – Z westchnieniem przerzuca stronę w książce.

Niepewnie wstaję z miejsca. Jak długo nie grałam? Pół życia jak nic. Czy jeszcze coś pamiętam? Szczerze wątpię. Moja pamięć jest jak ser szwajcarski. Która gama to ta podstawowa? Za dużo klawiszy, pewnie się nie połapię.

Siadam przed nim i wpatruję się w białe klawisze. Czy jak nacisnę jeden to królowa się zdenerwuje? Pewnie tak, ona tu liczyła na profesjonalistkę, a nie na... cóż, mnie. Jaką piosenkę zagrać? „Wlazł kotek na płotek" raczej nie wchodzi w grę, a jest to jedyna rzecz, którą pamiętam.

Ryzykuję i naciskam jeden klawisz, by się w tym wszystkim połapać. Na szczęście trafiam na odpowiednią gamę. Jest to jedna z niższych gam i po naciśnięciu tego klawisza udaje mi się przypomnieć jedną melodię.

Wypuszczam powietrze i zamykam oczy. Próbuję sobie przypomnieć akordy i ułożenie dłoni – tak jak mnie tego uczył tata. Kiedy mniej więcej sobie przypominam wszystkie nuty, otwieram oczy i lekko układam palce na klawiszach.

Melodia zaczyna się od kilku akordów, a potem dochodzą wyższe nuty,które są trochę szybsze i przypominają mi płynącą wodę. Kiedy już zaczynam graćprzypominam sobie prawie każdą nutę; czasami się mylę, ale na szczęście aż taktego nie słychać. Może i nie spamiętałam całego utworu, ale przynajmniej połowęzagrałam i jestem z siebie dumna. Tata też byłby, gdyby siedział tu obok mnie.Nagle przypominam sobie tytuł tej piosenki – „Nuvole bianche". Jestemzadowolona, że zapamiętałam aż tyle z nauk ojca.    

https://youtu.be/CdDDY5nVA3A

Mam ochotę zagrać coś jeszcze.

Jednak pamięć płata mi figle i pamiętam tylko początek następnego utworu. Uznaję, że wolę sobie go zostawić na później.

Pamiętam, że jak byłam małą dziewczynką ojciec nauczył mnie bardzo prostego utworu, który tak naprawdę był niesamowity. Wtedy nauczyłam się go na pamięć i grałam go codziennie, co rozśmieszało mamę, ale też trochę denerwowało. Granie po raz setny tego samego może być drażniące.

Ale dzięki temu po tylu latach nadal go pamiętam.

Zaczyna się od delikatnych wysokich dźwięków, potem dochodzą niższe akordy i to wszystko łączy się w doskonałą całość. Grając utwór z zamkniętymi oczami, wyobrażam sobie ojca siedzącego obok mnie, pomagającego mi, kiedy się pomylę. Matka siedzi na fotelu i przygląda się nam z miłością wypisaną na twarzy. I ja, szczęśliwa jak nie wiem, rozradowana i podekscytowana. To piękna wizja.

Słyszę jak drzwi otwierają się z hukiem i cudowna chwila mija, a ja przestaję grać w przestrachu. Każdy by się bał, gdyby widział Aarona wściekłego i czerwonego na twarzy. Od razu chowam się w swoim pancerzu, mając nadzieję, że mnie nie zauważy. Guzik prawda. Zauważył.

– Matko, co tu się dzieje?!

Królowa ze spokojem wypisanym na twarzy odrywa się od książki.

– Po pierwsze – uspokój się. Po drugie – ona tylko umila mi dzień. Po trzecie – po co ten fortepian tu stoi jak i tak nikt z niego nie korzysta, teraz przynajmniej znalazł się ktoś kto na nim pogra.

– Powtarzałem ci, że nikt ma go nie dotykać. Tylko ja i Astrid możemy na nim grać.

Zachowuje się jak dziecko.

„Tylko JA i ASTRID". Boże Święty, niech ktoś coś z nim zrobi, bo mnie za chwile szlag trafi.

– Ale na razie ty na nim nie grasz. I nie grałeś już od roku.

– I co z tego? – Unosi brew. – Ona nie może na nim grać. Nie pozwalam na to.

Teraz zabierze mi kolejną rzecz, która przypomina mi o rodzinie. Rzecz, która obudziła wspomnienia i sprawiła, że czułam się lepiej choć przez chwilę – do czasu kiedy Aaron nie wtargnął tu niczym rozwścieczony byk.

Potem zwraca się do mnie z grymasem na twarzy.

– Pasożyty nie powinny niczego dotykać.

Oszołomiona wstaję szybko z miejsca i wybiegam z pokoju.

Jak on mógł mnie tak nazwać? I dlaczego?

Dlatego, że odzyskałam swoją własność – tylko problem jest w tym, że on o tym nie wie. Uważa mnie za złodziejkę i szumowinę, która nie powinna mieć wstępu do pałacu. Która powinna siedzieć w więzieniu lub zostać stracona, bo już się nie zmieni.

Znowu płaczę. Ciężkie łzy lecą mi z oczu i zamazują pole widzenia.

Tak bardzo go nienawidzę. Nienawidzę!

Ze złością kilka razy uderzam w pień jabłonki. Wrzeszczę na cały głos, że go nienawidzę.

– Hej, hej.

Ktoś pojawia się za moimi plecami i kładzie dłonie na ramionach.

– Cii!

Odwracam się i widzę twarz Emiliano. Potem wpadam mu w ramiona i płaczę w jego mundur. Mocno wbijam się dłońmi w materiał, aż Emiliano wypuszcza mnie z ramion, bo go to boli.

– Przepraszam – udaje mi się wykrztusić.

– Już dobrze – pociesza mnie. Zerka na drzewo, które pewnie mocno uszkodziłam. Mam rację, jego kora jest cała w strzępach, choć nie wiem dlaczego.

– Chodźmy do ciebie – mówi, kładąc dłoń na moim ramieniu.

***

– Co się stało?

Prycham.

– Nie „co się stało" tylko „kto się stał".

– W takim razie, kto?

Śmieję się nerwowo.

– Aaron, pieprzony książę – odpowiadam.

Emiliano kiwa głową.

– Musiałaś coś zrobić, żeby sobie na to zasłużyć – oznajmia.

– Nie pomagasz.

– A więc coś zrobiłaś.

– Może i tak – odpowiadam wymijająco.

Mężczyzna wzdycha i siada obok mnie na łóżku.

– Mów.

Ocieram oczy po raz kolejny i zaczynam mówić. Najpierw o kradzieży jabłka, ale tłumaczę, że to było niewinne przewinienie i książę się z tego śmiał. Potem mówię o sztylecie.

– Ukradłam go – oznajmiam.

– W takim razie rozumiem czemu się wścieka. – Patrzę na niego pytająco. – Ten sztylet to jedyna pamiątka po nieistniejącym już rodzie królewskim. Jedyna rzecz jaka po nich pozostała.

– Ale nie wiesz wszystkiego – oznajmiam, sięgając po książkę. Chwilę się waham zanim ją otwieram. – On należał do moich rodziców. Nie wiem jakim cudem, ale tak jest. – Pokazuję mu rysunek sztyletu i podpis pod nim. – Widzisz?

Kiwa głową, ale się nie odzywa.

– Nie mogłam mu o tym powiedzieć, bo... wydaje mi się, że to dość osobista pamiątka patrząc na to, że moi rodzice... nie żyją.

– Rozumiem.

Zamykam książkę.

– A do tego jeszcze dzisiaj nazwał mnie pasożytem – mówię zdenerwowana.

– Rozumiem dlaczego jesteś zdenerwowana. Trochę przesadził z tym pasożytem – mówi i nagle zaczyna się śmiać. – Ale jakby się dowiedział, że popełnił błąd odbierając ci twoją własność wyobraź sobie jego minę.

Ja też zaczynam się śmiać.

***

W następnych dniach kiedy wpadam na Aarona unoszę dumnie głowę i patrzę na niego wilkiem. Tak samo robię, kiedy spotykam Arnara. Ale to Aaron jest tu prawdziwym złem. Często mówi mi jakieś przykre rzeczy lub wyzywa mnie od złodziei, szumowin i łajz. Jestem jednak twarda i zbywam to wszystko przewróceniem oczu. Co oczywiście jeszcze bardziej go denerwuje.

W takiej nerwowej relacji żyjemy już tydzień. Ja jakoś się trzymam, choć mam już dość jego ciągłych komentarzy, które tak naprawdę brzmią jakby wyszły z ust pięciolatka. Zastanawiam się ile jeszcze zamierza to ciągnąć; kiedy mu się znudzi. Na razie jeszcze uparcie trwa przy swoim.

Pałam do niego szczerą nienawiścią – nigdy czegoś takiego nie czułam. Czasami robi mi się smutno, kiedy analizuję to co powiedział.

Królowa przeprasza mnie za jego zachowanie.

Po tych przeprosinach nie jest mi o wiele lepiej.

***

Droga Jasmin,

Tak się cieszę, że jesteś bezpieczna i dobrze się czujesz. Mam nadzieję, że nie zawalają Cię tam pracą. Musisz przecież też czasami odpoczywać.

Cieszę się także, że podoba Ci się książka. Ja też nie umiałam się od niej oderwać. I tak, należała ona kiedyś do twoich rodziców. Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że została przez nich napisana. Jednak nie ekscytuj się za bardzo, bo jak mówię – nie jestem tego pewna.

Historyjka o rodzicach... Hm, jest w czym wybierać.

Kiedy Samira była w ciąży razem z ojcem zastanawiali się jakie dać ci imię. Wybrali dwa, ale nie mogli się zdecydować. Twój ojciec wybrał Leila, a matka Jasmin. Pewnie zastanawiasz się jak rozwiązali ten spór. Cóż, to trochę komiczne, ale rozegrali partię szachów.

Szachów! Rozumiesz to?

Jak się domyślasz, Twoja matka wygrała, bo była sprytniejsza od męża.

Co teraz się u ciebie dzieje? Jak tam praca pokojówki? Królowa się naprzykrza?

Całuję,

Nancy

Czytam ten listy siedząc na gałęzi starego drzewa. Ostatnio nauczyłam się na nie wchodzić. Teraz to dla mnie jeszcze większa frajda, bo nie boję się wejść wyżej.

Obserwuję świat z góry niczym ptak, co mi naprawdę odpowiada.

***

Królowa Skandynawii siedzi naburmuszona na sofie. Staram się na nią nie patrzeć, ani przy niej nie oddychać, ani się wokół niej nie poruszać.

Stoję pod ścianą i staram się nie przeszkadzać w spotkaniu.

Oczywiście, ktoś się spóźnia.

Aaron.

Zerkam na zegarek. Już jest dziesięć minut po czasie. Gdybym była królową po prostu bym wyszła, a kiedy ten miałby pretensje odpowiedziałabym mu: „Królowa nie czeka na spóźnialskich". Osobiście dodałabym na koniec jeszcze „osłów".

Po piętnastu minutach książę łaskawie się zjawia. Obrzuca mnie spojrzeniem przeznaczonym tylko dla mnie – jadowitym, z odrobiną nienawiści i złośliwości. Znów tylko zbywam go przewróceniem oczu. Mam ochotę mu powiedzieć: „Skończ z tym", ale wiem, że to nic nie da.

Zajmuje miejsce i od razu zwraca się do mnie.

– Idź stąd.

Mam ochotę naprawdę zaśmiać mu się w twarz. Ale duszę tę chęć w sobie i się nie odzywam. Unoszę brew w odpowiedzi i czekam co się wydarzy.

– Nie chcę tu widzieć tej obłudnicy.

Nauczył się nowego słówka, myślę ze złośliwym uśmiechem.

– Ona nie jest godna zaufania.

I ot tak, moja wesołość mija.

Teraz to przegiął.

Kradnę i powinnam za to zapłacić. Ja to wiem.

Ale jeśli chodzi o kwestię, którą teraz kochany książę przytoczył to się z nim nie zgadzam. Dosłownie każdy kogo znam ma do mnie zaufanie. To co on powiedział nie jest prawdą, a ja nie zamierzam się z tym pogodzić.

Uznaję, że odegram się na nim później, choć w środku mnie szaleje złość.

– Jak sobie życzysz, mości książę – odpowiadam, dygając i dumnie wychodzę z salonu.

***

Następnego dnia wpadam na niego na korytarzu. Mam ochotę zawrócić ostentacyjnie i nie patrzeć na jego buźkę. Ale nie, wolę się z nim zmierzyć twarzą w twarz.

– Cóż mi dzisiaj ciekawego powiesz? – pytam go, mijając.

Mruczy tylko coś pod nosem, więc zostawiam go w spokoju.

Ale nie na długo, bo po godzinie znów się mijamy, a ja pytam go:

– A może teraz coś wymyślisz?

Znów odpowiada mi ciche mruczenie pod nosem i kwaśny grymas.

Za trzecim razem już nie wytrzymuje i mówi głośno to, co cały czas mruczał:

– Rodzice muszą być z ciebie dumni, co?

Dosłownie staję w miejscu zamurowana. Nie odpowiadam ani nie oddycham. Pragnę zniknąć. Tak po prostu.

Zniknąć i przy okazji zabrać ze sobą Aarona do piekła.

– Dlaczego to powiedziałeś?

– Następnym razem się zastanowisz zanim coś ukradniesz – odpowiada i zadowolony odchodzi.

W oczach stają mi łzy.

Dlaczego wspomniał o moich rodzicach? Albo wiedział, że nie żyją i zrobił mi na złość, albo nie.

Przez niego zaczynam o nich myśleć. Czy pochwalaliby to co zrobiłam? Nie wiem. Może tak, może nie. Nie wiem jacy byli... Poza tym jakby żyli, mnie by tu nie było.

A gdybym kradła, nawet wtedy kiedy by żyli? Może jestem złodziejką z natury?

Wtedy pewnie miałabym przechlapane. Rodzice by się mnie wstydzili. Nie chcieliby mieć takiej córki. Nikt by nie chciał. Sprawiałabym im tylko problemy. A gdyby mnie złapali? Hańba ogarnęłaby całą rodziną. Wszyscy gadaliby za naszymi plecami. I to by była moja wina.

Kiedy tak o tym myślę robi mi się jeszcze gorzej. Teraz łzy ciekną mi ciurkiem.

Biorę wdech i udaje mi się przedrzeć na zewnątrz bez spotkania kogokolwiek na korytarzu. Z królewskiego ogrodu przechodzę do lasu, gdzie mogę się wypłakać na dobre.

Nikt mnie tam nie usłyszy. Będę mogła rozżalać się w samotności.

– Nienawidzę go!

Znów swoją złość i smutek wylewam na drzewie, które zostaje obrane z kory.

Najchętniej obrałabym Aarona ze skóry własnymi rękami, myślę. Albo sprawiłabym, że cierpiałby tak samo jak ja.

Osuwam się na ziemię.

A gdyby Nancy dowiedziałaby się o tym co zrobiłam? I o tym, że kradłam dużo wcześniej?

Wyobrażam sobie jak bardzo zawiedziona by była. Przecież to ona mnie wychowywała. Pewnie by się obwiniała za to, że stałam się złodziejką.

Pozwalam sobie znowu się rozryczeć.

Dlaczego ja to robiłam? Dlaczego kradłam?

Dla adrenaliny? Dlatego, że nigdy mnie nie złapali? Dlatego, że mogłam się czuć kimś?

Powody są beznadziejne i nic nie warte.

On od początku miał rację.

Jestem złodziejką i to nie tu powinnam być.

A rodzice nie byliby ze mnie dumni, bo z czego by tu być dumnym?

Ta myśl napawa mnie jeszcze większym smutkiem i złością.

Ale przecież się nawet nie starałam, by być lepszą osobą. Nie myślałam o rodzicach ani o tym co by powiedzieli na moje zachowanie. Liczyłam się tylko ja. Samolubna ja.

Uderzam głową o drzewo. Potem jeszcze raz. I jeszcze raz.

Nagle słyszę szelest. Liście krzaków się poruszają.

– Kto tam? – pytam roztrzęsionym głosem od płaczu.

Znów coś się porusza.

– Kto tam?! – Wstaję z ziemi.

Znienacka przed moimi oczami zjawia się dwóch mężczyzn. Ubrani są na czarno i ogoleni na łyso.

– Kim jesteście? – pytam przywierając mocniej do drzewa. Oboje mnie przerażają swoim wyglądem i wyrazem twarzy, na którym widnieje nienawiść.

– Ważne jest to kim ty jesteś – odpowiada jeden z nich.

– Co? O czym wy mówicie?

– Na razie nie musisz o niczym wiedzieć – mówi drugi.

Szybkim krokiem zbliżają się do mnie i nawet się nie obejrzę a zostaję ogłuszona uderzeniem w głowę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top