Piraci

Cały dzień biegłem w postaci tygrysa, aż dotarłem do jednej z moich chat przy wybrzeżu. Tam się ubrałem, zabrałem broń.

Teraz czaję się za krzakami przyglądając się maleńkiemu portowi, gdzie cumuje tylko pięć łódek rybackich. Potrzebuję cholernego statku, a nie jakiejś łupinki.

Trochę tu poczekam, myślę.

Z drzemki wybudzają mnie głośne rozmowy i wrzaski. Ponoszę się na równe nogi i patrzę w stronę morza.

Do portu zacumował ogromny statek zbudowany z ciemnych desek. Widzę otwory na armaty i wiosła. Rufa statku jest zabudowana i przeszklona. Na dziobie prezentuje się rzeźba z drewna przedstawiająca syrenę. Żagle są zwinięte, jednak flaga ciągle wisi.

Piraci.

Czasami trzeba się posunąć do ostateczności...

***

Piraci to ostateczna ostateczność. Gdybym był w innej sytuacji na pewno bym się do nich ie zbliżył. Ale jak najszybciej muszę się znaleźć na morzu.

Dlatego teraz staram się pewnie i odważnie podejść do jednego z tych szumowin. Gdy mnie zauważa unosi dumnie głowę.

Wygląda jak wrak człowieka. Brudny, wychudzony, z tłustymi włosami, bez kilku zębów, z tatuażami na pomarszczonej skórze.

Mocno się hamuję, by nie wzdrygnąć się z obrzydzenia.

– Czego tu szukasz? – pyta lekko sepleniąc.

– Szukam kapitana – oznajmiam, wkładając kciuk za pas. – Mam ofertę nie do odrzucenia.

Mężczyzna śmieje mi się w twarz.

– To się raczej nie stanie.

–Nawet nie masz pojęcia z kim masz do czynienia – oznajmiam wkurzony. Nikt nie będzie się ze mnie śmiał. – A teraz, zaprowadź mnie do kapitana.

– Najpierw powiedz czego chcesz – nie daje za wygraną.

– Muszę się dostać na drugi kontynent.

Mężczyzna przejeżdża językiem po żółtych zębach.

– To nie będzie tanie – oznajmia prosto z mostu. – Musiałbyś mieć spory majątek... Jeśli dasz mi dwa krążki złota to zaprowadzę cię do kapitana.

Przekrzywiam głowę.

Nie będę mu dawać pieniędzy. Takim szumowinom się nie ufa, Poza tym to pirat, zabierze kasę i tyle go będzie widać.

– Co to za szczur lądowy? – krzyczy ktoś przez tłum. – Szczur lądowy, psia krew, chce się, kurwa, tu wprosić...

Podchodzi do nas wcale nie stary mężczyzna w skórzanym płaszczu do ziemi i kapeluszem na głowie. To musi być kapitan – jest czysty, ubrania ma porządne, jest ogolony.

– Czego chcesz? – pyta podpierając się pod boki, ukazując przy tym miecz przy pasie.

Jeśli myśli, że się zlęknę to się grubo myli.

– Chciałbym się z wami zabrać – oznajmiam.

Kapitan śmieje mi się w twarz. Już dzisiaj drugi raz ktoś się ze mnie śmieje.

– Musiałbyś być głupi, by tego chcieć – mówi wciąż rechocząc. Tym razem przyłącza się do niego ta szumowina.

Nie wytrzymuje tego pośmiewiska i minutę później mężczyzna leży na ziemi z podciętym gardłem.

– To może teraz porozmawiamy – mówię, przyglądając się ostrzu pokrytym krwią.

– Zabiłeś jednego z moich – wścieka się kapitan i zbliża się do mnie.

– Człowiek Północy nie tłumaczy się za swoje zbrodnie.

Przez twarz kapitana przebiega zaskoczenie, ale ustępuje ono zaciekawieniu.

– On i tak był bezużyteczny – komentuje.

– Zawsze do usług – oznajmiam kłaniając się lekko.

***

– Słyszałem o twoich... przewinieniach – wyjawia mi kapitan. – Musisz wiedzieć, że podziwiam to co robisz.

Jestem zdziwiony tym faktem, ale staram się tego po sobie nie pokazywać.

Żeby pirat kogoś podziwiam? Nie, to się raczej nie zdarza.

– Mimo, że siedzimy w tej samej branży...

Tego bym nie powiedział. Oni zabijają dla złota, a ja zabijam... no w sumie też dla złota, ale nie tylko. Pozbywam się morderców, zbirów i tak dalej, a oni uśmiercają niewinne osoby. Nasze branże minimalnie się różnią.

Kapitan odwraca się do mnie.

– Twoja podróż będzie słono kosztować – kończy.

– To dla mnie nie problem.

***

Już na statku zatrzymuje mnie jeden z załogi. Jest wielki jak dąb. Mięśnie ma trzy razy większe od moich, jest łysy, a jego twarz wyraża tylko nienawiść.

– Muszę zarekwirować twoją broń – oznajmia zachrypniętym głosem. – Oddamy po dotarciu do celu.

Unoszę brew.

To mi się nie podoba.

– Nie oddam broni.

– Skąd mamy wiedzieć, czy nie wyrżniesz nas w nocy? – pyta zainteresowany kapitan.

– Tego nie możecie wiedzieć – mruczę pod nosem. – Jak was wyrżnę to nie będę miał załogi, która wie jak się tym pływa – mówię głośniej. – Poza tym jakbym potrafił sterować statkiem już dawno by was tu nie było.

Kapitan kiwa głową. Mężczyzna mnie przepuszcza.

Na statku trochę śmierdzi, ale jakoś to przeżyję.

Zrobię wszystko by dotrzeć na inny kontynent.

Mam nadzieję, że zrobimy przystanek we Włoszech...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top