Okolica godna pożałowania

Kolejny poprawiony rozdział

**********

Arnar

Miasto, do którego zawędrowałem, jest jednym z najgorszych miejsc do jakich kiedykolwiek dotarłem.

Oczywiście podróż tu nie była zaplanowana. Nawet nie wiedziałem, że takie miasto istnieje. Po prostu szedłem przed siebie jak zawsze i na nie natrafiłem. Mam nadzieję, że nigdy więcej już tu nie zajrzę.

Mury budynków są brudne, a przy drodze oblepione szlamem. Niektóre okna zamknięte są na cztery spusty, a niektóre wybite i szeroko otwarte. Drzwi większości domów są zabite deskami; niektóre leżą na ziemi – ktoś prawdopodobnie próbował się włamać. Miasto nie posiada ani jednego pasma zieleni, a nawet jeśli kiedyś był, teraz jest brązowy i cały zgniły. Po drogach płynie brudna woda, a większość kostki, którą jest wybrukowana, została zabrana.

Nawet ja obawiam się chodzić ulicami tego miasta.

W każdej przecznicy na ziemi leżą pijacy i bezdomni. Razem ze szczurami egzystują w tym ohydnym miejscu i wcale im nie przeszkadza to, że małe stópki przebiegają po ich brudnych twarzach lub podgryzają im palce. W innej za to części miasta grupa ulicznic zaprasza mężczyzn na noc ich życia. Wyglądają okropnie; są rozczochrane, ich ubrania są skąpe, a do tego wyglądają trochę jak włóczęgi. Jednak mężczyznom to nie przeszkadza.

Czasami mam ochotę się do nich nie przyznawać.

Poprawiam kaptur na głowie i powoli wychodzę za bramy miasta. Jednak okropność tego miejsca prześladuje mnie jeszcze przez co najmniej kilometr. Po przejściu przez bramę, parę kroków dalej dwóch mężczyzn bije chłopaka. Jest o wiele lat młodszy od nich, a w dodatku już od jakiegoś czasu leży na ziemi i się nie broni.

Mówię sobie, że to nie moja sprawa. Że chłopak powinien sobie sam poradzić. Że nie jestem żadnym bohaterem. Że jestem obojętny na przemoc.

Ale to nieprawda. Nie jestem aż tak bezduszny. Mam w sobie trochę dobroci. Poza tym leżącego się nie bije – to moja żelazna zasada. No chyba, że jego zbrodnie są tak okrutne, że nie zasługuje nawet na krztynę litości. Wtedy moja zasada idzie na bok.

Jednak ten chłopak jest niewinny. A przynajmniej na takiego wygląda. Gdyby był seryjnym mordercą, umiałby się bronić... prawda?

Chyba dzisiaj za mało zużyłem energii, bo mam ogromną chęć przywalenia tym bandytom. Chyba jednak dzisiaj będę tym bohaterem.

Cicho podchodzę do nich i staję za ich plecami. Zakładam ramiona na piersi i czekam aż się zorientują, że mają towarzystwo.

Są jednak zbyt zajęci katowaniem chłopaka, żeby mnie zauważyć, więc chrząkam.

Oboje, jak na rozkaz, obracają się i patrzą na mnie wzrokiem pełnym satysfakcji oraz złości.

– Czego chcesz?

– Powinniście przestać – oznajmiam spokojnie.

– A ty to kto? Jego matka? – Oboje wybuchają śmiechem. – A może zgrywasz bohatera?

Wykrzywiają swoje twarze w uśmiechu.

– Może lepiej już idźcie. Jeden na dwóch to nierówna walka. – Przekrzywiam głowę. – Poza tym przeciwnik od dawna już leży.

– Koleś, chcesz sobie oszpecić buźkę? – pyta jeden z nich.

– Nie, dzięki. Lubię swoją twarz.

– To co tu jeszcze robisz? – pyta drugi.

– Grzecznie proszę, żebyście zostawili go w spokoju. Drugi raz nie poproszę.

– Ale z ciebie chojrak – rechocze jeden.

– Chyba jednak dostaniesz w gębę. Tracę na ciebie cierpliwość – dopowiada drugi.

– To tak jak ja – mówię nadal spokojny, choć już wiem, że bez rękoczynów się nie obejdzie.

Oboje zaciskają pięści.

Upływa minuta, a oni już leżą na ziemi. Rozłożenie ich na łopatki nie było trudne. Przez złość ich ciosy były niecelne i nieprzemyślane.

– Myślę, że to jest ten moment, w którym wy uciekacie, a ja triumfuję.

Mężczyźni zrywają się na równe nogi i uciekają gdzie pieprz rośnie.

Nasuwam kaptur na głowę, bo spadł mi w walce.

Leżący chłopak z trudem wymawia słowa:

– Dziękuję ci za wszystko.

Kiwam jedynie głową.

– Powinieneś uciec z miasta w najbliższych dniach. Oni jeszcze z tobą nie skończyli.

Chłopak przyjmuje moją radę skinieniem głowy i zamyka oczy. Pewnie obudzi się rano nieźle poturbowany z siniakami na całym ciele. Sam często tak miałem, jednak szybko się leczyłem i wracałem do pracy. Chłopakowi chyba po raz pierwszy spuszczono manto, więc będzie zdziwiony jak duży ból obudzi go z rana.

Odwracam się i teraz bez pośpiechu mogę wrócić do domu.

Podróż potrwa trzy dni.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top