Odzyskać to co moje

Następnego poranka kręcę się w pobliżu zbrojowni.

Przez otwarte drzwi zaglądam do środka. Dwoje strażników siedzi przy stoliku i grają w kości. Gdyby król wiedział jak świetnie pilnują jego broni pewnie wyrzuciłby ich za drzwi.

Jednak muszę przyznać – są czujni. Słyszą jak chodzę tam i z powrotem, a kiedy mnie zauważają uśmiecham się do nich i nieśmiało macham. Muszę dbać o pozory – jestem teraz pokojóweczką, która czeka na męża. Jestem dobrą aktorką; w końcu musiałam się w tym doskonalić, by kraść niezauważalnie.

Zostawiam na razie strażników w spokoju oddalając się na początku w podskokach niczym mała dziewczynka, a potem już normalnie, stawiając długie kroki.

Muszę obmyślić plan.

Wracam do pokoju. Siadam przy małym stoliku stojącym przy równie małym oknie. Z kartek przeznaczonych na listy biorę jedną. Szkicuję zbrojownię ze wszystkimi wejściami. Są tylko dwa. Jedno, które prowadzi do pałacu i drugie – na zewnątrz. Do tego nie ma żadnych okien. Sztylet znajduje się z lewej strony. Jest zawieszony na ścianie, z tego co pamiętam na haczyku. Zaznaczam miejsce, gdzie leży sztylet.

Jedynym problemem są strażnicy. Dwóch strażników dla ścisłości. Z jednym sobie poradzę, ale z dwoma będzie ciężko.

Nagle do głowy przychodzi mi bardzo głupi pomysł, ale chyba jedyny skuteczny.

***

Popołudniu w czasie wolnym udaje mi się podejść do zbrojowni. Opieram się o framugę drzwi i przyglądam się jednemu ze strażników. Jest młody i nawet przystojny. Czekam aż się odwróci.

W końcu zerka na mnie, a ja uśmiecham się zachęcająco i palcem przywołuję go do siebie. Zdziwiony, a jednocześnie zaintrygowany podchodzi do mnie poprawiając mundur.

Zbliżam się do niego i mówię mu na ucho:

– Przyjdź dzisiaj o dziewiętnastej w to miejsce. Bądź sam – szepczę.

Chłopak jest bardzo zdziwiony, ale kiwa głową.

Uśmiecham się czarująco, przelatuję dłonią po jego klatce piersiowej i się odwracam.

Wieczorem zjawiam się pod zbrojownią, chłopak czeka na mnie. Sam.

Uśmiecham się do niego, choć tak naprawdę jestem szczęśliwa, że mój plan się powiódł. Wchodzę do środka niby zafascynowana rożnymi rodzajami broni, choć tak naprawdę już to wszystko widziałam kilka tygodni temu – wtedy kiedy zostałam wyrzucona. Pochodzę do chłopaka z zauroczeniem wypisanym na oczach, choć tak naprawdę chcę go perfidnie wykorzystać, by odbić moją własność.

Siadam obok niego na krześle i przechodzę do drugiej części planu pod tytułem: „Uwieść i zostawić". Przygryzam wargę, by sądził, że jestem nieśmiała.

– Jak masz na imię? – pyta.

Kręcę głową.

– Na razie bez imion.

Chłopak zdaje się być jeszcze bardziej zaintrygowany. Czy to naprawdę będzie takie proste?

– Dlaczego...

Przerywam mu krótkim całusem, odsuwając się oblewam się rumieńcem i znów zagryzam wargę. Na szczęście chłopak pojął aluzję i zbliżył się, by mnie pocałować. Pozwalam mu na to jeszcze raz. Nie jest to mój pierwszy pocałunek, ale mimo wszystko i tak się poświęcam dla zdobyczy. Kiedy chłopak chce więcej przerywam mu i patrzę na niego nieśmiało.

– Przyniesiesz coś mocniejszego do picia? – pytam, mając nadzieję, że na chwile zostawi mnie samą.

Wydaje mi się to niemożliwe, ale chłopak od razu zrywa się na równe nogi i opuszcza zbrojownię wchodząc do pałacu. Zadowolona z siebie wstaję z miejsca i podchodzę do ściany, na której wisi sztylet. Ściągam go po cichu z haczyka.

Zostawiam wiadomość dla chłopaka mówiącą, że zobaczymy się później, choć tak naprawdę nigdy więcej się nie zobaczymy. I wychodzę, tak po prostu.

Ze sztyletem za pasem.

***

– Jak to wszystko wygląda z tyłu?

Nie minął nawet tydzień od zaszycia ran, ale powoli zaczynam się nudzić porankami.

– To jest bardzo dziwne, ale twoje rany już się prawie zagoiły. Mogę zdjąć szwy.

– To super.

Nie przejmuję się tym, że tak nieludzko szybko wyzdrowiałam. Każde nawet najmniejsze skaleczenie potrzebuje u mnie co najmniej kilku tygodni, by się zagoić. Ale teraz ważne jest to, że będę mogła trenować.

Emiliano ściąga mi szwy i nie zakłada opatrunku.

– Czyli mogę już zacząć ćwiczyć – pytam z nadzieją.

– Jeszcze nie będziemy trenować, ale możesz robić różne delikatne ćwiczenia takie jak rozciąganie.

– Przynajmniej tyle – mówię z uśmiechem i ulgą.

***

Następnego poranka wykonuję ćwiczenia zalecone przez Emiliano. Nie męczę się zbytnio, a że rana już nie boli postanawiam poćwiczyć ciosy.

Po pół godzinie siadam na ziemi i bawię się sztyletem. Obracam go w dłoni, wyważam. Czuję się z nim bezpiecznie, choć nie wiem jak go używać... A może wiem.

Wstaję z ziemi i ustawiam stopy w lekkim rozkroku. W prawej dłoni trzymam broń, a lewą zostawiam rozluźnioną. Przenoszę ciężar ciała na lewą stopę, którą ustawioną mam z przodu. Robiąc zamach prawą stopę przestawiam do przodu, lewą ręką blokuję prowizoryczny atak, a sztylet wbijam od dołu pod żebra. Powtarzam ten ruch kilka razy i uznaję, że ma sens.

Potem bawię się bronią podrzucając ją do góry i łapiąc w powietrzu albo robiąc zamachy od góry lub dołu. Nieźle się bawię i po chwili znam ten sztylet jak własną kieszeń. Wiem jak wygląda jego rączka i kiedy się kończy a zaczyna ostrze. Jakiego kształtu jest ostrze...

Zaintrygowana bronią nie zauważam, że ktoś podchodzi do mnie od tyłu. Ten ktoś wyrywa mi sztylet z dłoni. Obracam się na pięcie zbyt wstrząśnięta by coś powiedzieć.

– Skąd to masz?! – wydziera się na mnie Aaron, lekko denerwujący mnie książę naszego pięknego królestwa.

Nie mogę wyksztusić ani słowa, tak bardzo jestem przerażona.

– To nie należy do ciebie!

Mam ochotę powiedzieć: „A i owszem, należy", ale zbyt mnie teraz przeraża. Nie mam chyba tyle odwagi, by mu się przeciwstawić.

– Kradzież jedzenia to co innego niż kradzież czyjejś własności.

Chciałabym mu powiedzieć: „To moja własność", ale zwyczajnie się boję.

– Jeśli znowu coś ukradniesz, wylatujesz!

Pragnę mu powiedzieć: „Spierdalaj", ale nawet żałosny pisk nie wychodzi z mojego gardła.

Zdenerwowany odwraca się i odchodzi.

Zabrał mi jedyną rzecz jaka została mi po rodzicach. A ja nic nie zrobiłam, po prostu mu na to pozwoliłam. Mam ochotę wykopać dół i się w nim schować, i już z niego nie wychodzić.

Powinnam za nim pobiec i wyrwać mu sztylet. Pokazać mu, że jestem od niego silniejsza i, że się go nie boję. Ale nie jestem głupia. Wiem, że wtedy nie byłoby tu dla mnie miejsca.

Zdenerwowana tym, że chce mi się płakać uderzam w pobliskie drzewo pięścią. Boli, ale przynajmniej rozładowuję gniew. Opieram głowę o pień i powoli zaczynam płakać. Nie wierzę, że płaczę tu po raz drugi.

Ta rodzina niszczy mnie od środka. Niszczy zbudowaną przeze mnie przez tyle lat barierę. Byłam twarda przez całe dziesięć lat. A teraz mięknę za każdym razem kiedy ktoś mnie zrani słowami lub krzykiem. Kiedy ktoś mi coś odbierze...

Wycieram policzki i przyrzekam sobie, że już nie będę płakać.

Nie będę płakać...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top