Nocne polowanie

Wieczorem jestem wykończona i wkurzona.

Arnar cały dzień obnosił się swoim jednym zwycięstwem jakby zdobył medal olimpijski. Pokonać dziewczynę... która w życiu nie trzymała szpady... Nie no, brawo! Zaszalałeś!

Sfrustrowana siadam mocno na łóżku. Przez chwilę miałam wrażenie, że rozejdzie się na boki.

Może powinnaś odreagować.

Nie no, jeszcze wy! Świetnie sobie radzę bez was.

Mimo wszystko, musisz odreagować. Nawet wiemy jak.

Wzdycham głośno.

A mianowicie?

***

I tak właśnie wylądowałam w lesie.

Zmieniam się w tygrysa. Trochę czasu mija zanim udaje mi się stanąć na pewnych łapach. Wreszcie mogę się poczuć pewniej.

Teraz... biegnij!

I tak robię.

Wpadam w krzaki i pędzę przed siebie. Mijam zwalone drzewa, małe gryzonie czmychające do norek, grzyby rosnące między suchymi liśćmi, dzikie kwiaty, ptaki przelatują mi nad głową, korony drzew wydają się piękniejsze, zapach lasu wydaje się głębszy i silniejszy, pohukiwanie sowy wydaje się mroczniejsze.

Wszystko jest piękniejsze, kiedy jest się tygrysem...

Biegnę tak i biegnę. Przebiegłam już chyba z dziesięć kilometrów, ale nadal się nie zatrzymuję.

Wskakuję i zeskakuję ze zwalonych pni. Jeden długi sus i jestem na ogromnej skale, która wyrosła jakby znikąd pod moim nosem.

Staję na jego skraju i ryczę.

Cały gniew mnie opuszcza, frustracja mija. Czuję się jak nowo narodzona. Szczęśliwa.

Z tym rykiem to trochę przesadziłaś.

No tak, tak. Pewnie cała okolica cię słyszała.

Jak się dowiedzą, że...

Nie dowiedzą się. Za chwilę się stąd zwijamy.

Ale nie powinna była...

Drugi raz nie popełnimy tego błędu.

Możecie przestać się kłócić?! Nie można się skupić.

A na czym tu się skupiać?

Co na mnie patrzysz? Ja nie wiem o co jej chodzi!

Oj, zamknij się.

Śmieję się w duchu z ich przekomarzań.

W oddali widzę królika, wyjaśniam.

No chyba na króliki nie będziesz polować.

One są za małe.

Tygrysy potrzebują więcej mięsa.

Może jakaś gazela albo antylopa...

A widzisz tu jakąś gazelę?

Głosy milkną.

Królik będzie dobry.

Nie wierzę, że właśnie o tym pomyślałam... Fuj!

Nie będziesz jeść, nie będziesz silna.

Znawca się znalazł.

A żebyś wiedział! Ty nawet myszki byś nie zabił.

Co to to nie!

Cisza! Błagam was, bądźcie cicho chociaż przez pięć minut.

Zeskakuję szybko ze skały i królik nie ma szans. Trzymam go przez chwilę w pysku. Trochę się wije.

Przepraszam, myślę i zatapiam w nim zęby.

Po „kolacji" mam ochotę się tylko położyć w moim łóżku. I spać... długo.

Wracamy, informuję tych siedzących w mojej głowie.

Jak chcesz.

EEE!

Fajnie było.

Trzeba to powtórzyć.

Może jutro?

Wzdycham z uśmiechem na pysku.

***

Wiesz z czego właśnie zdaliśmy sobie sprawę?

Że jesteście strasznie starzy?, pytam, śmiejąc się.

Bardzo zabawne.

Wcale nie jesteśmy aż tak starzy.

No może odrobinę...

Przedzieram się przez krzak.

No to z czego zdaliście sobie sprawę?

Że nie wzięłaś ubrania na zmianę.

Pamiętasz, że jak się przemieniasz to potem zostajesz... naga?

Nie musisz mi przypominać, mówię zła na siebie, że o tym nie pomyślałam.

Może przejdę niezauważona... Zakryję się liśćmi i jakoś to będzie.

Nagle słyszę trzask gałązki. Od razu przechodzi mnie gęsia skórka, na plecach podnosi mi się futro. Chowam się za krzakiem, starając się zrobić to jak najciszej.

Przez liście widzę co się dzieje.

Ktoś idzie. Zakapturzona postać.

Przyszli po mnie, to jest moja pierwsza myśl. Tamci co mnie porwali, okaleczyli.

Staram się nie oddychać. Byleby mnie nie znaleźli.

Jest tylko jeden.

Możemy go przestraszyć.

Nie ma z nami szans.

Zwariowaliście?

Nie.

Tylko mówimy, że byłoby zabawnie.

Jesteś od niego większa jakieś dwa razy.

Dałabyś radę.

No zgódź się.

W mojej głowie pojawia się wiele błagalnych głosów. Mam wrażenie, że za chwilę zwariuję.

Okay! Zgoda. Mam nadzieję, że tego nie pożałuję.

Kiedy mężczyzna zbliża się w moją stronę, przyczajam się i wyskakuję w górę z łapami wyciągniętymi przed siebie. Powalam mężczyznę i przygniatam go własnym ciałem. Łapy opieram na jego barkach.

Patrzę na jego twarz. I wtedy dostaję palpitacji serca.

Arnar.

Cholera.

***

Moja zwierzęca twarz wyraża jeszcze większe zdziwienie, kiedy Arnar mówi:

– Spokojnie, Jasmin. To tylko ja.

Niepewnie z niego schodzę. Okrążam go jakby sprawdzając czy to na pewno on.

– Nie zrobię ci krzywdy.

Prycham po zwierzęcemu.

Wchodzę między krzaki i przemieniam się z powrotem w człowieka. Skulona siedzę na ziemi całkiem naga.

– Możesz mi dać jakąś koszulę? – pytam zza krzaka.

Arnar podchodzi do mnie.

– Hej! Oczy w górę!

– Dobra dobra – odpowiada unosząc ręce do góry. Ściąga z siebie futro i mi je podaje nadal na szczęście na mnie nie patrząc.

Ubieram się i wychodzę zza krzaka.

Zapada cisza. Nikt nie wie co powiedzieć.

– Od jak dawna wiesz? – pytam w końcu.

– Od wczoraj – odpowiada wkładając ręce do kieszeni.

– Jak się dowiedziałeś?

– Można powiedzieć, że masz charakterystyczny zapach.

Unoszę brew, starając się nie zaśmiać.

– To znaczy?

– Pachniesz miętą i lawendą – odpowiada wzruszając ramionami.

– Aha.

Nie wiem co jeszcze powiedzieć.

– Kim jesteś? – pyta.

– Nie wiem – kłamię.

Nie wiem dlaczego. Może nie chcę, żeby wiedział. A co jeśli by się wygadał? Nie byłabym bezpieczna, a całą robotę, którą wykonała Nancy trafiłby szlag.

– Nie kłam. Musisz być kimś...

– Nie jestem – mówię omijając go.

– Jak masz na nazwisko? – nie odpuszcza. Idzie za mną.

– Nie wiem.

Chłopak nagle milknie. Zastanawia się.

– Wiem! – wykrzykuje nagle. Już prawie dotarliśmy do pałacu. – Ty musisz być Jasmin Rosalie Sophia Tablita. – Krzywię się słysząc moje pełne imię. – Zaginiona księżniczka z Środkowego Księstwa. Mam rację? – Milczę. – Mam?

– A co ci to da jeśli powiem, że tak? – pytam wkurzona. Jego nieustępliwość mnie denerwuje.

– Czyli tak – wnioskuje. Przewracam oczy zirytowana. – Dlaczego... siedzisz w ukryciu? Jestem pewien, że gdybyś powiedziała o tym królowej Elizie...

– To co? – pytam. – Wyśmiałaby mnie i powiedziała, że mam bujną wyobraźnię. Poza tym nie mogę się ujawnić.

– Dlaczego?

– Tak jestem bezpieczna – oznajmiam. – Nikt nie wie kim jestem.

– Ale ktoś cię poznał – mówi.

– Co?

– Kiedy pierwszy raz się przemieniłaś, poszedłem do lasu. Znalazłem twoją krew.

Zatrzymuję się.

– Tak, znaleźli mnie. Ale sobie poradziłam. Nie potrzebuję do tego zastępu straży.

– Jak udało ci się przemienić? – pyta.

Z rozpędzenia mówię:

– Przodkowie mi pomogli.

No i powiedziałaś za dużo.

Cholera.

– Co? – chłopak prawie wykrzykuje to pytanie. – To oznacza, że przodkowie uznali cię za nową królową!

– I co z tego?

– Twoi ludzie...

– Ja nawet ich nie znam. Nigdy nie byłam za granicą. Nie wiem, czy w ogóle jest do czego wracać – oznajmiam zła. – Jest dobrze tak jak jest.

– Nie rozumiesz – oznajmia. – Oni walczą. Nie poddali się Stowarzyszeniu Kobry. Mają nadzieję, że wrócisz.

– Co?

– Oni na ciebie czekają – oznajmia.

Marszczę brwi i myślę o tym co powiedział.

– Nie! Nie mogę wrócić. Nie nadaję się na księżniczkę, a co dopiero na królową. Nie jestem przywódcą i nigdy nie będę. Kto jak kto, ale ty powinieneś mnie zrozumieć. Ja nie chcę być królową, a ty nie chcesz być królem. Powinieneś to zrozumieć – mówię szeptem i zostawiam go w lesie.

Wracam do pokoju cała rozdygotana. Bynajmniej nie z zimna.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top