Kolacja przy świecach

Kolejny rozdział poprawiony.

Zdaję sobie sprawę, że dodałam wiele nowych rzeczy, które jeszcze mogą być niezawarte w następnych rozdziałach i za wszystkie utrudnienia przepraszam, ale nie jestem w stanie wszystkich rozdziałów poprawić na takim poziomie jaki bym chciała w krótkim czasie.

Aby Wam trochę pomóc macie tutaj taką małą listę jak będą się nazywać królewstwa:

Włochy - Allura

Księstwo Skandynawii - Odelia

Zambia - Sivia

Wielka Brytania - Gailand

Australia - Lysandria

Indie - Devi

Środkowe Księstwo Ameryki - Cillia

Północne Księstwo Ameryki - Ailey

*************************

W całym domu pachnie pomidorami i makaronem. Zapach zapewne rozchodzi się po ulicy i działa na podniebienia przechodniów. Dzieciaki już siedzą przy stole i tupią nogami w oczekiwaniu na gorącą kolację.

Nancy stawia dwie ogromne misy makaronu i szybko się oddala, bo wszyscy rzucają się na jedzenie niczym zwierzęta. Czekam cierpliwie aż nałożą sobie górę klusek i razem z Nancy nakładamy sobie to, co zostało. Potem lejemy każdemu gorący sos pomidorowy z jego kawałkami w środku. Sypiemy parmezan i wszyscy zaczynają pałaszować. Słychać tylko szczęk sztućców.

Nancy przerywa ciszę:

– Pablo, jak było w szkole?

Pablo jest najmłodszym dzieckiem i dopiero niedawno rozpoczął edukację. Jego matka przy oddawaniu niemowlaka do sierocińca załączyła pieniądze i liścik, w którym wręcz błagała, żeby jej syn uczęszczał do szkoły. Napisała, że umrze z ogromnym poczuciem winy, jeśli skażemy dziecko na analfabetyzm. Widać, że sama była wykształcona. Jednak nie ujęła, dlaczego oddaje syna.

Ja nie miałam takiego szczęścia – Nancy musiała płacić dużą sumę, bym miała jak najlepsze wykształcenie. Wydała na mnie fortunę i nawet nie wiem dlaczego – lepiej by było zaoszczędzić pieniądze. Trzeba jednak przyznać, że zawsze mnie faworyzowała. Także nie wiem dlaczego, ale starałam się jej wynagrodzić trud i chodziłam do szkoły z uniesioną głową oraz szerokim uśmiechem na twarzy. Lubiłam się uczyć. Może nie każdy przedmiot był ciekawy, ale z chęcią chodziłam na historię, języki oraz przyrodę. Matematyka była ciężka, ale jakoś dawałam sobie radę.

– Pan Fabrino pochwalił mnie za zadania domowe i matematykę. Powiedział, że matematyka to mój konik.

Świetnie, mnie nikt tak nie chwalił – myślę z zazdrością. Może też dlatego, że byłam jedną z nielicznych dziewczynek w klasie, a chłopcy zawsze byli wyróżniani.

– To naprawdę fantastycznie! – wykrzykuje Nancy. – Może zostaniesz słynnym uczonym.

Ta... Fantastycznie.

Wszyscy gratulują Pablowi. Ja wciąż siedzę wpatrzona w swój talerz. Biorę małe kęsy z markotną miną.

Ile ja bym dała, by móc dalej się uczyć...

Planuję w przyszłości pójść na uniwersytet, ale potrzebuję pieniędzy, których nie mam – musiałabym zapłacić za podręczniki, pokój i wyżywienie. Z kradzieży nie zarobię tak dużo, dlatego szukam pracy. Ale na poszukiwaniach wszystko się kończy. Nadal nikt nie chce mnie zatrudnić.

Może to przez mój niewyparzony język...

– Jasmin, znalazłaś pracę? – pyta jak na zawołanie Nancy.

– Nie – ucinam krótko.

***

Po posiłku dzieci uciekają do swoich pokoi. Słychać ich śmiechy i tupot małych stópek. Czasami chciałabym być znowu w ich wieku. Beztrosko żyć, bawić się i nie przejmować się niczym. Wszystkie problemy zostawić dorosłym i korzystać z życia bez ograniczeń, gdzie jedynym zmartwieniem byłby deszcz za oknem lub zgubienie ukochanej zabawki.

Może tego po sobie nie pokazuję, ale jestem kłębkiem nerwów. Za kilka dni kończę osiemnaście lat i w sierocińcu nie będzie już dla mnie miejsca. Szczerze powiedziawszy, dawno nie powinno mnie tu być. Dziewczyny w moim wieku już od lat są zamężne. Możliwe, że mają nawet gromadkę dzieci. Ja nie mam ani tego, ani tego, choć składano mi kilka... propozycji. Młodzi mężczyźni przychodzili pod drzwi sierocińca z pytaniem, czy mieszka tutaj jakaś dziewczyna (głównie chodziło o takie powyżej piętnastego roku życia). Chłopi często się zjawiali i nadal zjawiają, gdyż w ich wsiach nie ma zbyt wielu chętnych kandydatek, gdyż te podpatrują żołnierzy, by któremuś skraść serce i wspiąć się po drabinie społecznej. Jedyną opcją dla takich mężczyzn jest zawsze sierociniec, w którym dziewczyny nie mają planów na przyszłość oraz niczego do stracenia. Ja też nie mam niczego do stracenia – cóż... niczego oprócz marzeń – a małżeństwo wydaje się być najkorzystniejszą opcją. Jednak jak na złość, Nancy zawsze zamyka im drzwi przed nosem. Nawet nie pozwala mi spojrzeć na potencjalnych kandydatów. Nie i kropka.

Jeśli nie małżeństwo to pozostała mi praca. Powinnam już coś znaleźć i mieć jakieś miejsce na tym świecie. Nie mogę przecież wiecznie przesiadywać u Nancy. Ona też już nie może mnie utrzymywać. Nawet nie myślę o tym, by ją prosić o taką przysługę. I tak za dużo dla mnie zrobiła.

Wolałabym wylądować na ulicy.

Nancy zauważa moją przygnębioną minę, wstaje od stołu, grzebie po szafkach i siada obok mnie, podsuwając talerz jej najlepszych ciastek z czekoladą. Uśmiecham się i biorę jedno. Przyglądam się mu w zamyśleniu.

– Powiedz mi, co się dzieje.

Zerkam na nią i znów zawieszam wzrok na ciastku. Wzdycham, a Nancy nadal czeka.

– Ja... – Kręcę głową i wkładam całe ciastko do ust.

– Nie ruszę się stąd, dopóki nie powiesz mi wszystkiego – ostrzega.

Poprawiam się na krześle i opieram łokcie na stole.

– Jak wiesz, za kilka dni kończę osiemnaście lat.

– Jeśli myślisz, że zapomniałam i nie mam dla ciebie prezentu...

– Nie, nie. Nie o to chodzi. – Milknę, próbując ułożyć wszystko, o czym wcześniej myślałam w sensowne zdania. – Muszę się wyprowadzić.

Chyba powiedziałam to zbyt bezpośrednio... Nie powinnam mówić tego tak prosto z mostu. Trzeba było owijać w bawełnę...

Nancy wygląda na oburzoną.

– Co ty opowiadasz?! – wykrzykuje. – Możesz zostać tak długo jak chcesz. Dopóki nie dostaniesz pracy i trochę nie zaoszczędzisz, zostajesz ze mną.

– Nie rozumiesz. Nie mogę ciągle siedzieć ci pod dachem. Już będę na tyle dorosła, by wreszcie nauczyć się żyć na własną rękę.

– Rozumiem to, ale rzucasz się na głęboką wodę. Jak zamierzasz przeżyć skoro nie masz pracy ani pieniędzy? Hm? – Wiem, że jest zdenerwowana, ale muszę trwać przy swoim; nie pozwolę, by do końca życia była do mnie przywiązana – nie jest przecież moim rodzicem tylko tymczasowym opiekunem.

– Znajdę pracę – oświadczam z determinacją.

– Gdzie?

– Jeszcze nie wiem.

– No właśnie. – Nancy kręci głową. – Zostajesz dopóki nie znajdę ci pracy, zrozumiano?

– Ale...

– Żadnego „ale". Zostajesz.

Wzbiera we mnie gniew.

Tego już za wiele. Sama sobie poradzę! Jestem na tyle zaradna, mądra i bystra, że wezmę swoje życie we własne ręce. Będę popełniać błędy – to pewne – ale przynajmniej nikt nie będzie mnie prowadzić przez życie za rączkę.

– Nie możesz za mnie decydować. Nie jestem małą dziewczynką! – wykrzykuję.

– Nie, nie jesteś – odpowiada już spokojna. – Ja ci tylko pomagam.

– Taką pomoc możesz sobie wsadzić – oznajmiam gniewnie, zaskoczona swoją bezwzględnością. – Ponad połowę mojego życia trzymasz mnie przy sobie niczym psa na smyczy. Ciągle mnie kontrolujesz i wściekasz się, kiedy chcę sama się zabrać za swoje życie. A teraz znów chcesz mnie przy sobie zatrzymać. Każesz zostać u siebie, chcesz mi wybrać pracę. Decydujesz za mnie! W moim wieku dziewczyny już dawno się ustatkowały, mają męża i dzieci. A ja ciągle siedzę u ciebie pod kloszem! Czy to jest normalne?! – Ze złością wyrzucam dłonie w górę. – Jesteś tak cholernie nadopiekuńcza, że mam ochotę tobą potrząsnąć! Nie jestem już malutką sierotką, którą trzeba ciągle pilnować i przytulać. Jestem dorosłą osobą i od teraz na moich barkach leży wybranie dalszej ścieżki. – Nancy już chce coś powiedzieć, ale nie daję jej dojść do słowa. – Nie możesz już za mnie decydować. Nie jesteś moją matką.

Mówię to tak jadowicie, że zastanawiam się, czy to były moje słowa.

Nancy wzdryga się.

Dopiero teraz zdaję sobie sprawę z tego, co powiedziałam. Chowam twarz w dłoniach, wstaję szybko z miejsca i wybiegam z domu.

– Jasmin! – woła za mną, ale ja nie zamierzam się zatrzymać.

Jakim cudem ona w ogóle chce mnie jeszcze widzieć? Mnie – tą okrutną i bezwzględną dziewuchę, którą się stałam.

***

Biegnę przed siebie. Nie ważę się obejrzeć. Pragnę tylko uciec od tego, co powiedziałam. Nie wiem, co mnie napadło, by mówić takie rzeczy. Ona na to nie zasłużyła. Zawsze była przy mnie, opiekowała się mną, wychowywała i kochała jak własną córkę.

Tak strasznie mi przykro – mówię do niej w myślach. – Naprawdę nie wiem, dlaczego to zrobiłam.

Ciężkie łzy spływają mi po policzkach.

Nie wiem dokąd biegnę. Już zrobiło się ciemno, prawie nikogo nie ma w pobliżu. Przecieram oczy; wierzchem dłoni wycieram mokre policzki.

Siadam pod ścianą czyjegoś domu. Przyciągam kolana do piersi i chowam w nich głowę. Szloch wstrząsa całym moim ciałem. Nie pochlipuję cichutko tylko ryczę jak rozhisteryzowane dziecko.

– Tak mi przykro – powtarzam szeptem, powoli podnosząc głowę. Patrzę w przestrzeń. – Jestem beznadziejna. – Kręcę głową, ponownie chowając ją w kolanach.

– Nie sądziłem, że kiedykolwiek spotkam tak zrozpaczoną młodą niewiastę – oznajmia ktoś niedaleko mnie. Siada obok i mi się przygląda. Wciąż zwinięta w kulkę, odsuwam się lekko i ignoruję go. – Może napijemy się herbaty?

Podnoszę głowę i patrzę na nieznajomego tak, jakby urwał się z choinki.

– Co? – pytam zachrypniętym głosem od płaczu.

Mężczyzna drapie się po brodzie. Ma małe, skośne oczy, czarne, powoli siwiejące włosy i wąsy. Dopiero teraz zauważam, że ubrany jest w granatowy mundur strażniczy.

Od razu oblewa mnie strach. Nie mogę dać się zwieść jego miłym słówkom i gestom. To wciąż jest nieobliczalny, groźny, silny i bezwzględny mężczyzna. Każdy strażnik taki jest, nawet jeśli udaje przeuroczego staruszka, pragnącego ci pomóc.

– Herbata dobrze ci zrobi.

Powoli podnosi się z ziemi.

– Ale... – Wstaję z miejsca i się od niego odsuwam. Nie mogę mieć do czynienia ze strażą. Nie, kiedy kradnę każdego dnia. Mam wrażenie jakby to było nie w porządku. – Przepraszam, nie mogę...

– To żaden kłopot – mówi zachęcająco i wyciąga do mnie rękę. – Mieszkam tuż obok.

Nancy zawsze powtarzała, by nie zadawać się z nieznajomymi. Kiedy byłam mała często ciągnęło mnie do innych ludzi. Lubiłam się im przyglądać, poznawać różne zwyczaje i czasami z nimi rozmawiałam. Byłam jeszcze młodziutka, więc wszyscy z chęcią ze mną gawędzili i odpowiadali na pytania. Nancy zawsze odciągała mnie od przechodniów i powtarzała, że nie mogę rozmawiać z nieznajomymi, bo mogliby mi zrobić krzywdę. Nikt mnie jeszcze wtedy nie skrzywdził, więc starałam się rozmawiać z ludźmi, kiedy Nancy zostawiała mnie na chwilę samą. Przekonywałam się, że ludzie wcale nie są tacy źli i nie zamierzają mnie zabić w pobliskiej uliczce.

– Nie zrobię ci krzywdy – mówi, widząc moją niepewność.

Marszczę brwi.

Dlaczego mam wrażenie, że przekonuje mnie tymi słowami? A może swoją dobrocią, życzliwością...?

A może oszalałam...?

Widziałam wielu strażników, ale żaden dotąd nie patrzył na mnie w ten sposób... Nie oceniając... Nie wrzucając do odpowiedniego wora z napisem „ci źli", „sierota" lub „biedota". Dla tego strażnika jestem po prostu dziewczyną. Ani złą, ani dobrą. Ani biedną, ani bogatą.

Po prostu dziewczyną.

Biorę mężczyznę pod rękę, zerkając na niego jakby upewniając się, czy to nie był żart. Uśmiecha się pocieszająco, starając się nie zauważać tego jak żałośnie wyglądam. Mogę sobie jedynie wyobrazić jak bardzo jestem zapłakana. Moje oczy są pewnie czerwone, tak samo jak nos.

Przechodzimy obok kilku domów, a nieznajomy ciągle poklepuje mnie pokrzepiająco po ręce.

To naprawdę mi nie pomaga. Mam wrażenie, że jestem na skraju rozpaczy.

Powinnam być teraz sama, bo na to zasłużyłam.

Idziemy okolicą, którą szłam zaledwie kilka razy, gdyż to tutaj strażnicy podsiadają swoje rodzinne domy i pomieszkują od czasu do czasu, kiedy nie są na służbie lub przeszli na emeryturę. Obawiając się zdemaskowania rzadko tu przychodziłam. Patrząc na moją przeszłość, na pewno nie czułabym się tutaj komfortowo. Możliwe, że nawet bym wzbudzała podejrzenia swoim dziwnym zachowaniem.

Poza tym strażnicy zawsze wywołują we mnie przerażenie.

Niepewnie patrzę na mężczyznę obok mnie. Nadal się uśmiecha. Z tym uśmieszkiem wygląda trochę kuriozalnie, ale mimo wszystko wydaje się być miłym człowiekiem. Jednak nie wiem, czy gdyby złapał mnie na gorącym uczynku wciąż byłby taki sam. Strażnicy są bezlitośni, żaden występek nie ujdzie nikomu na sucho. Nawet jeśli złodziejem jest biedny, wychudzony człowiek.

I to mnie przeraża.

Jak można tak postąpić? Przecież ten człowiek umiera z głodu. Czy nie można by było choć raz odpuścić? Przecież to nieludzkie zachowanie.

Zaciskam zęby i staram się o tym nie myśleć.

Docieramy do niezbyt dużego domu z jednym piętrem. Teren otacza wysoki mur, a brama jest otwarta. Drzwi domu są czerwone, tak samo jak okiennice. Przechodzimy przez bramę.

Ogród jest niesamowity.

Trawa rośnie na każdym skrawku ziemi, a przez nią prowadzą wąskie dróżki wybrukowane małymi kosteczkami. Po murze pnie się zielony bluszcz, a na trawie rośnie łąka różnokolorowych kwiatów. Drzewa wsadzone są w różnych odstępach, a na środku ogrodu stoi fontanna.

– To niesamowite – szepczę. – Sam pan to wszystko zrobił?

Mężczyzna śmieje się.

– W większości tak.

Uśmiecham się.

Może naprawdę pomyliłam się w ocenie tego człowieka...? Nienawidzę jak ktoś kategoryzuje ludzi, a sama nie jestem lepsza... Ale ze mnie hipokrytka!

Mężczyzna prowadzi mnie do domu.

– Zajmiemy się tobą, mała – mówi, otwierając drzwi i ciągnąc mnie za sobą. – Anna, już jestem! Zobacz kogo ze sobą przyprowadziłem!

Przedpokój jest malutki, ledwie mieścimy się tam we dwójkę. Z prawej strony, za drzwiami widzę trochę większą kuchnię, a z lewej salon z rozpalonym kominkiem.

Niepewnie zerkam w głąb kuchni. W środku kręci się jakaś kobieta. Ma długie włosy, które falami spływają jej po plecach. Odwraca się, a mnie aż dech zapiera jej wygląd. Nigdy nie widziałam tak pięknej osoby. Gładka cera, żadnych blizn i prawie żadnych zmarszczek, ogromne oczy. Ona... wygląda... idealnie.

Przyłapuję się na tym, że przyglądam jej się z wybałuszonymi oczami. Otrząsam się i zawstydzona spuszczam wzrok.

– Dobry wieczór! – udaje mi się powiedzieć.

Kobieta się śmieje.

– Skąd żeś wytrzasnął taką osóbkę, co? – pyta męża, wycierając dłonie o ścierkę i zbliżając się powoli w moją stronę.

– Zrozpaczona siedziała na ulicy, więc zaproponowałem jej herbatę – tłumaczy, całując żonę w policzek.

– Ach tak? To trzeba ją zrobić – mówi z entuzjazmem. – Rozgość się.

Nieśmiało przekraczam próg kuchni i siadam na krześle. Dłonie splatam na kolanach i wpatruję się w blat stołu. Mężczyzna siada obok mnie.

– Może teraz mi opowiesz, co było przyczyną tego wielkiego płaczu? Hm? – zachęca mnie.

Przez chwilę patrzę na strażnika. Wiem, że wylanie wszystkich emocji dobrze mi zrobi.

Biorę wdech, by coś powiedzieć, ale zamiast słów z moje gardła wydobywa się jedynie szloch. Przypominam sobie moją rozmowę z Nancy i od razu podlej się czuję. Chowam twarz w dłoniach i na nowo zanoszę się płaczem.

– O, nie, nie, nie – mówi Anna, podchodząc do mnie z kubkiem herbaty. – Już nie płaczemy. – Przytula mocno. – Cóż to mogło się stać, by tak bardzo rozpaczać? Ktoś ci zrobił krzywdę?

Kręcę głową.

– Nie, to ja kogoś zraniłam – przyznaję i pociągam nosem.

– Wszyscy popełniamy błędy – oznajmia Anna.

– Ten błąd jest niewybaczalny.

– Jeśli naprawdę żałujesz tego co zrobiłaś, to wszystko zostanie ci wybaczone – oznajmia, głaszcząc mnie po ramieniu. – Może jeśli opowiesz nam o wszystkim, poczujesz się lepiej? Co o tym sądzisz?

Podaje mi do rąk gorący kubek herbaty i siada obok mnie – teraz, razem z mężem, otaczają mnie z każdej strony. Nie mam gdzie uciec, więc kiwam głową.

Odczuwam wewnętrzną chęć opowiedzenia o całym moim życiu. Od samego początku, czyli odkąd pamiętam. Chyba po prostu za długo trzymam to tylko dla siebie. Po tylu latach muszę się pozbyć ciężaru tych doświadczeń... Nawet dzięki kompletnie mi obcym ludziom.

Gdy miałam sześć lat stało się coś złego. Przeczuwam to, ale nic nie pamiętam. Jedyne wspomnienie jakie mi zostało z dnia, kiedy stałam się sierotą, dotyczy mojej opiekunki Nancy. Pamiętam wyraźnie, że była zdenerwowana i bardzo się spieszyła. Chyba mnie wtedy pakowała, jednak nie pamiętam skąd mnie zabrała i sama też na ten temat nie chce mówić. Chciałam jakoś pobudzić moje wspomnienia, ale to niemożliwe. Zniknęły na amen.

Nawet nie wiem skąd pochodzę i czuję, że Allura nie moim miejscem... Kocham Allurę jednak wiem, że to nie jest mój prawdziwy dom.

Rodziców nie pamiętam, ale wiem, że mnie nie porzucili. Nancy mówiła mi, że mnie kochali i nigdy w życiu by mnie nie oddali. Pytałam ją, co im się stało, a ona zawsze mi powtarzała, że jestem za mała by o tym mówić. Po kilku latach przestałam pytać, bo Nancy była uparta jak osioł i nie pisnęła ani słówkiem.

Tak więc nie znając moich rodziców, traktowałam Nancy jako jednego z nich. A ona mnie jako własną córkę. Jednak im stawałam się starsza zaczynałam pojmować, że kiedyś będziemy musiały się pożegnać. Prawo w naszym państwie nie przewiduje opieki sierocińca nad osobą pełnoletnią.

Ale mimo wszystko Nancy chce mnie przetrzymać. Jest trochę nadopiekuńcza i chroni mnie przed zewnętrznym światem bardziej od innych dzieci, Bóg jeden wie dlaczego. Jednak nigdy nie odważyłam się jej o to spytać. Poza tym przeczuwam, że nie uzyskałabym odpowiedzi.

Ostatnio bywam coraz bardziej zdenerwowana faktem, że za niedługo kończę osiemnaście lat i staję się pełnoletnia. Nie będę mogła dużej zostać w sierocińcu. Muszę zrobić miejsce dla nowych dzieci.

Mówię o swojej kłótni z Nancy i kończę słowami:

– A kiedy wciąż pozostawała nieugięta powiedziałam, że nie jest moją matką – mówiąc to spuszczam głowę. – Bardzo tego żałuję. Wiem jak bardzo ją to dotknęło. Powinnam trzymać swój język na wodzy.

W czasie opowieści wypiłam całą herbatę, a świeczki stojące na stole są trochę mniejsze niż na początku.

– Wiesz co o tym wszystkim myślę? – pyta mnie mężczyzna. Podnoszę na niego wzrok. – Za bardzo się tym przejmujesz. Wiem, że Nancy jest teraz dotknięta, ale ona w głębi serca wie, że to co jej powiedziałaś jest prawdą. Wie, że nigdy nie była w stanie zastąpić ci matki. Mógłbym się założyć, że teraz siedzi przy stole i zamartwia się, gdzie wyfrunęłaś i na jak długo. Nie martwi się tym, co powiedziałaś tylko tym, czy wrócisz.

Serce bije mi mocniej.

Ma rację. Powinnam jak najszybciej wracać. Przecież ona wychodzi z siebie, zastanawiając się gdzie jestem.

– Masz rację. Powinnam już iść – oznajmiam i planuję wstać, kiedy on powstrzymuje mnie ręką.

– Zostań jeszcze chwilę. Najpierw powinnaś ochłonąć, wciąż jesteś zdenerwowana – mówi, wstając z miejsca. – Może w tym czasie coś zjesz? Anna zrobiła pyszną zupę.

W sumie to nie jestem głodna, ale wiem, że gorąca zupa dobrze mi zrobi.

– Dobrze, zostanę... i chętnie coś zjem.

Świece powoli się dopalają, a ja, z każdym fragmentem wypalającego się wosku, czuję się lżejsza.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top