Jack

Rozmowa z kapitanem ciągnie się w nieskończoność. Już dawno zapadła noc, a on ciągle gada.

O czym? A o niczym konkretnym.

Przeskakuje z jednego tematu na drugi i na żadnym nie zatrzymuje się dłużej niż minutę.

Tak więc rozmowa z nim jest bardzo męcząca. Nie chcąc być niegrzecznym walczę ze znużeniem i nad nadchodzącą sennością.

Kiedy wreszcie następuje chwila ciszy, mam szansę coś powiedzieć:

– Kiedy zawitacie do portu we Włoszech?

Kapitan się zastanawia.

– Najpóźniej za tydzień. Przed Włochami cumujemy jeszcze w Portugalii. Tam uzupełnimy zapasy i ruszymy dalej do Włoch, potem do Grecji...

Jak ja wytrzymam tydzień z piratami? Ludźmi, którzy żyją dla złota. Ludźmi, którzy porywają dla okupu. Ludźmi, którzy zatapiają statki – także i z mojego kraju.

Mam nadzieję, że wiatry będą nam sprzyjać.

***

Trochę nieswojo się czuję, śpiąc w kajucie obok tak dziwnego człowieka jakim jest kapitan.

Poza tym boję się zamknąć oczy. Mam wrażenie, że zza kotary wyskoczy część załogi pragnąć mnie zabić.

Nie słyszę co się dzieje na pokładzie, ale myślę, że nie wszyscy jeszcze posnęli, co każe mi czuwać przez następne pół godziny.

W końcu zmęczenie przezwycięża mój strach i zasypiam jak niemowlę.

***

Budzą mnie grzmoty.

Statek kołysze się ma wszystkie strony Słyszę deszcz za oknem, kroki załogi i głośne rozmowy.

Kapitan już nie śpi. Wychodzi z kajuty.

Marszczę brwi i wstaję z łóżka.

Zastanawiam się, co się dzieje.

Zarzucam na ramiona płaszcz i wychodzę na zewnątrz.

Teraz wiem, dlaczego kapitan wyszedł. Na pokładzie rozgrywa się straszne piekło.

Wiatr prawie rozrywa żagle, ulewa nasila się z każdą sekundą, fale na oceanie są wysokie na kilka metrów, a do tego niebo przecinają błyskawice.

Natrafiliśmy na sztorm.

Stojąc tak minutę przemakam do suchej nitki.

Załoga uwija się tak szybko jakby to było południe, a nie trzecia nad ranem. Kapitan wykrzykuje rozkazy i sam staje za sterem.

Nagle ktoś na mnie wpada. Oboje przewracamy się na ziemię.

– Cholera!

Chłopak wstaje za mnie i podaje mi dłoń. Patrzę na niego i wiem, że już go gdzieś widziałem.

Tak. To ten chłopak, którego uratowałem przed napastnikami.

On też zaczyna się orientować kim jestem.

Pozwalam mu się podnieść i krzyczę w jego stronę:

– Kiedy mówiłem, żebyś opuścił tamto miasto nie miałem na myśli, żebyś pakował się w jeszcze większe kłopoty!

– Robię tu to samo co ty – odpowiada. – Muszę się przedostać przez ocean.

Prycham.

– Mogłeś trafić na lepszy transport.

– Na żaden statek nie chcieli mnie wpuścić sądząc, że jestem szpiegiem. Piraci to moja ostatnia deska ratunku.

– To tak jak moja – mamroczę pod nosem.

***

– Dokąd płyniesz?

Już świta. Ominęliśmy sztorm. Załoga wreszcie może odpocząć.

– Do Włoch.

Chłopak siedzi na ławce. Kapie z niego woda; jest cały przemoczony. Czasami przechodzi go dreszcz.

– Dlaczego akurat tam... Jeśli wolno spytać...

Opieram łokcie na kolanach, przechylając się do przodu.

Zastawiam się czy powiedzieć mu prawdę.

Może nie powiem wszystkiego...

– Ktoś mnie śledził – odpowiadam zwięźle. – I chciał zabić.

– Jesteś postrachem wszystkich – oznajmia. – To niemożliwe, by ktokolwiek chciał stawić ci czoło.

– Oni są... bardziej bezwzględni ode mnie. Zrobią wszystko, by do mnie dotrzeć.

Wstaję z miejsca.

– Jestem Jack... tak przy okazji.

Odwracam się i podaję mu rękę.

– A ja Arnar.

– Tak jak ten książę? – pyta.

– Tak jak ten książę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top