Człowiek Północy

(Rozdział również edytowany.)

Arnar

Kolejne zlecenie załatwione.

Wchodzę z powrotem do obskurnej knajpki. Śmierdzi tu piwskiem i potem. Do tego jest duszno. Nienawidzę tego miejsca. Tak samo jak wszystkich innych podobnych mu lokali, gdzie czas spędzają mężczyźni chlejący do upadłego. Często pojawiają się awantury, które przeważnie kończą się laniem po pyskach i demolką karczmy. Zwykle nikt nie ginie. Po wszystkim podnoszą się z podłogi, ustawiają poprzewracane krzesła pod czujnym wzrokiem wściekłego właściciela i zasiadają obok siebie niczym bracia. Wracają do picia, a o poprzedniej awanturze nawet nie ma słowa.

Kobiety raczej tu nie zaglądają. A jeśli to robią, to są głupie.

Za każdym razem kiedy jakaś panna wejdzie do takiego paskudnego miejsca, mężczyźni toczą się wokół niej niczym lwy przy swojej ofierze. Biedna nie ma gdzie uciec. Zboczeńcy ją obmacują. Ich gorące oddechy okalają jej szyję. Wiem, że powinienem coś zrobić, ale nie jestem typem faceta, który ratuje damy w opresji – a przynajmniej nie, kiedy wykonuję swoją robotę. Moja reputacja by na tym ucierpiała. Przyglądam się po prostu temu wszystkiemu z obojętną miną.

Zawsze mam nadzieję na inny scenariusz niż zwykle.

Jeden na przykład wygląda tak: dziewczyna wchodzi do knajpy; mężczyźni ją okrążają; ona prosi, żeby zostawili ją w spokoju, a jak tego nie robią, to daje im porządnie w gębę aż im zęby dzwonią.

Ten scenariusz jest ekscytujący, ale odkąd żyję nic takiego się nie zdarzyło.

Przypominam sobie, że tylko raz pomogłem kobiecie... nie, nie kobiecie. Młodej dziewczynie, niemalże piętnastoletniej. Nie wiem, po co zaciągnęła się do tamtego miejsca. Może szukała swojego ojca, który miał problemy z piciem. Może szukała przyszłego męża, który zatapiał swoje smutki w alkoholu lub po prostu lubił się bić. Nie pytałem; to nie moja sprawa.

Kiedy zobaczyłem, że banda ją dopadła u wejścia od razu wkroczyłem do akcji. Wydawała się niewinna... Do cholery, ona była niewinna! I młoda. Trzeba być zwierzęciem, żeby dopuszczać się takich czynów. Przepchnąłem się do niej i chwyciłem pod ramię, mocno zaciskając dłoń na jej nieistniejącym bicepsie. Pokazałem, że jest moja. Kiedy część mężczyzn nie zrozumiała mojej aluzji, posłałem im groźne spojrzenie i zacisnąłem dłoń na rączce miecza przy pasie. Wtedy się wycofali. Pociągnąłem ją mocno za rękę, podczas gdy ta wyrywała się, wywołując śmiech na sali. Zaciągnąłem ją do pokoju na pierwszym piętrze – wynajmowałem go tylko na jedną noc – i zaryglowałem drewniane drzwi. Dziewczyna była przerażona i skrywała się w kącie. Westchnąłem i usiadłem na rozlatującym się łóżku. Zacząłem strugać w drewnie przeznaczonym do kominka. Dziewczyna przyglądała mi się cały czas. W końcu usnęła z wycieńczenia na podłodze. Obudziłem ją mówiąc, że odstępuję jej łóżko i może się na nim położyć. Pokręciła głową. Pozostała na ziemi. Rankiem spytała, jak ma mi się odwdzięczyć. Powiedziałem, żeby trzymała się z dala od takich miejsc. Moją radę wzięła sobie do serca. Następnym razem może nie mieć tyle szczęścia.

Pocieram twarz niezbyt czystą dłonią i podchodzę do zleceniodawcy.

– Załatwione – oznajmiam.

Mężczyzna z kuflem piwa przy mordzie odwraca się. Jego usta rozszerzają się w uśmiechu przez co piwo leje mu się po brodzie. Odkłada kufel na chwiejący się stolik.

– Skąd mam mieć pewność?

Gość jest obrzydliwy i długo w jego towarzystwie nie wytrzymam. Jak za następne pięć minut nie da mi kasy to z wielką przyjemnością przywalę mu w tą szpetną gębulę.

Rozglądam się po lokalu znudzony.

– Za pięć sekund rozlegnie się krzyk przerażonej karczmarki. – Wyciągam dłoń i pokazuję mu pięć palców. – Raz – mówię i chowam kciuk. – Dwa. – Karczmarka rusza się w stronę tylnego wyjścia, by wylać brudną wodę. – Trzy. – Kobieta otwiera drzwi. – Cztery. – Wychodzi na zewnątrz. – No i pięć. – Chowam palec wskazujący. I wtedy rozlega się wysoki wrzask.

Mężczyzna wydaje się bardzo zadowolony.

– Niezły jesteś – oznajmia, śmiejąc się gardłowo.

Trzymajcie mnie, bo za chwilę nie będzie czego zbierać z tego człowieka.

– Daj mi moje dziesięć procent – mówię ostro.

– Czekaj, czekaj. – Kładzie swoją łapę na moim ramieniu, a ja sztywnieję. – Napij się z nami, kolego.

– Po pierwsze: nie mów do mnie „kolego". Po drugie: nie mam na to czasu – odpowiadam, strzepując jego dłoń. Na mojej twarzy pojawia się grymas obrzydzenia. – Po trzecie: wyskakuj z kasy.

Nóż ukryty w moim rękawie teraz napiera na jego piwny brzuch.

– Nie wiem czy dobrze słyszałeś, ale z Człowiekiem Północy się nie zadziera. A jeśli to ci wypadło z tej pustej, łysiejącej łepetyny to ci o tym teraz grzecznie przypominam.

Gość sięga po sakiewkę i mi ją podaje.

– I musiałem się tak denerwować?

Odbieram mu kasę i powoli się relaksuję. Zarzucam kaptur na głowę i wychodzę z knajpy.

Czas wracać do domu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top