Biały tygrys
Ojciec oczywiście nie był zadowolony, kiedy powiedziałem mu, że znowu wyjeżdżam.
Powinienem siedzieć w domu i przygotowywać się do roli przyszłego króla.
Jakoś nie uśmiecha mi się przeglądać sterty papierzysk i ksiąg. Przez moje lenistwo pewnie królestwo upadnie... E tam, zajmę się tym jak wrócę.
Za każdym razem to powtarzam i na razie na planowaniu wszystko się zatrzymuje – nigdy nie wdrążyłem myśli w czyn.
Gdzie tym razem zmierzam?
W sumie sam nie wiem. Zastanawiam się o podróży przez ocean do jakiś ciepłych krajów. Tam gdzie mieszkam jest tak zimno, że chyba jednak skuszę się na Włochy. Może odwiedzę zaprzyjaźnione królestwo w Toskanii? Król Rupert wraz z żoną przyjmą mnie z otwartymi ramionami. Są sympatyczni i mnie lubią, co się naprawdę rzadko zdarza. Kto by chciał lubić kogoś tak bezczelnego i szczerego do bólu? Może pytanie powinno brzmieć inaczej: Kto by tolerował kogoś takiego jak ja?
Cóż, nie mam przyjaciół. Możliwe, że to przez moją smętną naturę lub kiepskie żarty. A może przez moją – dosłownie – morderczą mentalność?
Nie potrzebuję znajomych. Moja własna obecność jest dla mnie wystarczającą rozrywką.
***
Przedzieram się przez las. Śnieg już stopniał dwa miesiące temu, ale z ziemi nadal bije chłodne powietrze. Słońce przedziera się przez chmury, wiatr ucichł chwilę temu.
Idę już od kilku godzin, południe już dawno minęło. Wiem, że przed zmrokiem dotrę do jednej z moich kryjówek – w sumie można to tak nazwać. Każda z nich wygląda podobnie. Są drewniane i wyglądają trochę jak chatki myśliwego – w sumie to też nim jestem. W środku jest miejsce na palenisko, małe łóżko i drewnianą wannę; miedziane garnki wiszą na ścianie; mam tam ubrania na zmianę i broń. Czasami zdarza się, że ktoś nieproszony skorzysta z moich kryjówek – zwykle brakuje broni i ubrań. Ale co to dla mnie, jestem przecież pieprzonym księciem, więc mogę sobie sprawić nowe.
Jednak nie lubię jak ktoś obcy grzebie w moich rzeczach. Zawsze się wkurzam jak wyczuwam u progu, że ktoś tam był przede mną.
Ludzie, zbudujcie sobie własną chatę, a nie przyczepiacie się do czyjejś jak rzep to ubrania. To niehigieniczne spać pod tą samą pościelą, z tą samą poduszką pod głową i jeść z tego samego gara tą samą łyżką, której – na pewno – nie umyłeś po wyjściu.
Może powinienem sobie pozastawiać wnyki dookoła chałupy, żeby nikt nieproszony tam nie zaglądał. Kiedyś mi zaświtał w głowie taki pomysł, ale nigdy nie miałem czasu go zrealizować, bo zwykle zatrzymuję się tam na jedną noc i idę dalej.
Może powinienem postawić świnkę skarbonkę przy wejściu z napisem "Najpierw zapłać, palancie".
***
Tak jak planowałem, docieram do chatki godzinę przed zmrokiem. Szybko wchodzę do środka; jest tam ciepło i przytulnie – nie wierzę, że to właśnie pomyślałem. Ale oczywiście ktoś mnie uprzedził i był tu najwcześniej wczoraj. Wyruszył rankiem, chyba mu się spieszyło.
Garnek z resztą gulaszu stoi na stole, a łyżka zanurzona jest w środku. Ogień jeszcze się tli, w wannie stoi woda, szafa z ubraniami jest otwarta i przetrzepana od góry do dołu – niektóre lniane koszule są zwinięte w kulkę i rzucone byle gdzie. Łóżko rozkopane, a do tego zniknął mój ulubiony łuk.
Ja pierdolę! Co za kretyn, palant, chuj!
Wszędzie chlew! I co, mam jeszcze po tym sukinsynu sprzątać?
Co za poniżenie! Żeby pierdzielony książę tego kraju musiał sprzątać po jednym ze swoich pomylonych poddanych?! Co to, to nie!
Ze złością zamykam drzwi. Warczę donośnie jak wściekły tygrys.
Najpierw zapalam ognisko – jak ten palant mógł zostawić jeszcze tlący się ogień, przecież mógł spalić całą chałupę. Potem porządkuję szafę, ściągam pościel z łóżka i zastępuję ją kocem, który na szczęście spokojnie leży sobie na półce. Wylewam wodę z wanny przed dom, biorę brudny garnek wraz z łyżką i ruszam do najbliższego strumienia. by wszystko porządnie umyć.
Po kilkunastu minutach szorowania wracam do chaty. Uznaję, że nie będę nic na razie jadł; zapoluję rano. Podgrzewam wodę nad płomieniem i wlewam ją do kubka, w którym już znajdują się wysuszone liście herbaty. Uznaję też, że nie będę się kąpać – jestem dość czysty, plus kąpanie się w tych chatach jest bardzo niekomfortowe. Za dużo z tym wszystkim roboty – najpierw trzeba chodzić kilkanaście razy do strumienia po wodę, by chociaż do połowy zapełnić wannę, a żeby nie zamarznąć w lodowatej wodzie konieczne jest podgrzanie ze dwóch wiader wody nad paleniskiem, co strasznie długo trwa.
Dlatego wolę śmierdzieć.
Godzinę później leżę już w łóżku i próbuję zasnąć.
***
Wstaję przed wschodem słońca. Jestem głodny i wciąż wściekły.
Trzeba odreagować.
Sprzątam w chatce, przygotowując przy okazji broń, którą ze sobą zabiorę. Potem rozbieram się do naga, zostawiając ubrania na łóżku. Zamykam oczy i wypuszczam powietrze z płuc.
Chwilę później czuję jak stoję na czterech łapach. Obraz białego tygrysa, którego wywołałem powoli gaśnie mi przed oczami.
Rozluźniony otwieram oczy. Przebieram w miejscu śnieżnobiałymi łapami w czarne paski. Długim językiem oblizuję tak samo białe kły.
Wychodzę na zewnątrz.
***
Upolowałem niezbyt dużego lisa, którego teraz trzymam w pysku. Wracając do chaty udaje mi się złapać zapach człowieka. A potem też woń krwi.
Zaciekawiony ruszam za zapachem.
Mężczyzna leży na ziemi. Nie rusza się, krew zdobi suche liście. W dłoni trzyma mój łuk i strzały.
Najwyraźniej nie potrafił korzystać z tej broni, inaczej wciąż by żył.
Ktoś najpierw dźgnął go w brzuch, a potem zakończył jego cierpienie szybkim ruchem noża. Rana biegnie na szyi od jednego ucha do drugiego.
Wciąż wściekły na tego człowieka, który zrobił chlew w mojej chacie, mam ochotę na niego splunąć. Niestety nie mogę tego zrobić w ciele tygrysa.
Przysiadam przed nim i przejeżdżam pazurami po jego ramieniu jakby sprawdzając, czy jeszcze żyje – co jest głupie, wygląda na martwego. Wypluwam z pyska lisa i zaczynam go jeść. Może się to wydawać obrzydliwe, ale jako tygrys lubię się tak posilać.
Zastanawiam się, kto zabił tego człowieka. I czym on zawinił.
Zadane mu rany są robotą kogoś, kto wie co robi.
Próbuję sobie wyobrazić jak wyglądał atak. Pchnięcie musiało zostać zadane z przodu. A może to nie było pchnięcie?
Pchnięcie wyglądało by trochę inaczej – rana byłaby zrobiona od dołu do góry. Ta rana jest prosta... jakby ktoś...
Rzucił w niego nożem z dalekiej odległości jak do tarczy.
Potem, tym samym nożem, przeciął mu tętnicę.
Ten ktoś jest bardzo dobry; rzucać nożem do ruchomego celu...
Nagle mam wrażenie, że zwymiotuję tym co właśnie zjadłem.
Ten ktoś szukał kogoś innego. Pomylił się. To nie jego miał zabić.
Tylko mnie.
Nie czekając ani chwili dłużej zrywam się z miejsca i biegnę przed siebie.
Zostawiam moją chatę daleko za sobą.
Muszę uciec na inny kontynent.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top