Ah te szczęśliwe zakończenia
– Gdzieś ty się podziewał?
Wzdycham i się odwracam. Kilka kroków ode mnie stoi mój brat.
– Tu i tam – odpowiadam.
– Powinieneś nam mówić gdzie za każdym razem się szlajasz – oznajmia. – Weż kąpiel. Cuchniesz.
Śmieję się.
– Dzięki, bracie. Zawsze można na ciebie liczyć.
Kręcąc głową wchodzę do swojego pokoju. Służba uwija się wokół niczym mrówki. Na łóżku leży nowy garnitur.
– Co to jest? – pytam jednego z mężczyzn.
– Garnitur. Na bal – tłumaczy zwięźle.
– Jaki znowu bal? – pytam, ściągając z dłoni rękawice.
– Z okazji zaręczyn pańskiego brata, panie – oznajmia.
Rzucam rękawiczki na podłogę. Ten sam mężczyzna od razu je podnosi.
– Wiesz co jest z tego najzabawniejsze, Vesti? Przed chwilą mijałem mojego brata. Nie raczył mnie nawet o tym poinformować.
Vesti odkłada rękawiczki na komodę.
– Wolał, żebyś zaakceptował wszystko w spokoju.
Prycham.
– Chyba masz rację. Gdyby powiedział mi to w twarz dowiedziałby się paru nieprzyjemnych rzeczy. – Zdejmuję kurtkę i podaję Vestiemu. – Jak on może poślubić tą głupią lalę?
– Dlatego, panie, wolał tobie nic nie mówić – mamrocze pod nosem.
***
Bal jest tak bardzo przereklamowany, że mam ochotę od razu wyjść.
Mogę się założyć, że moja matka nawet nie kiwnęła tu palcem. Elis sama wszystko przygotowała. Ta pierdzielona lalunia zrobiła z tego przyjęcia coś niewiarygodnie sztucznego.
Wszędzie róż.
Pudrowy, jasny, ciemny, wpadający w fiolet, wpadający w kremowy i milion innych odcieni różu.
Do tego kwiaty.
Wszędzie róże. Czerwone, różowe, białe, wszystkie możliwe.
A najlepsze jest to, że wiem co każda z nich oznacza. Czerwone, różowe, fioletowe i złote róże jeszcze pasują do tej uroczystości. Ale białe róże mówią między innymi – Tęsknię za Tobą lub Pogódźmy się – pomarańczowe – Chcę czegoś więcej lub Jestem z Ciebie dumny – a żółte są idealnym prezentem na pocieszenie.
To jest naprawdę komiczne.
W oknach wiszą... Ha, papierowe kwiatuszki.
Stoły przykryte są... Nie zgadniecie. Różowym obrusem.
Nawet wino jest różowe.
Kelnerzy przebrani w białe garnitury z czerwonymi różami w kieszonkach prezentują się bardziej gustownie od... no cóż, całej reszty.
Ah, i tam stoi nasza przeurocza, słodziutka Elis – żeby była jasność, mój głos w myślach był przepełniony odrazą.
A teraz moja ulubiona część wieczoru – krytyka.
Zacznijmy od tego, że Elis wygląda jak beza. Jej kiecka jest prawie biała jakby już szykowała się do kościoła. Ale nie tylko kolor jest przerażający. Suknie wygląda mniej więcej tak jakby wcisnęła się w piętrowy tort – góra mocno ściska jej klatkę piersiową przez co – na co dzień małe – piesi wylewają się z gorsetu, talia też jest zgnieciona przez gorset, ale to dopiero potem zaczyna się jazda bez trzymanki. Ujmijmy to tak: dół kiecki przypomina prawdziwe schody – wiecie, takie jakimi się wchodzi na przykład na drugie piętro... Kumacie? To dobrze, kontynuujmy. Na każdym stopniu przyszyta jest góra sztucznych kwiatów, co wygląda jakby przed uroczystością poszła się poturlać po łące i tak wróciła uznając, że to jest piękne. Uwierzcie mi, nie jest.
We włosy wpięła podobne kwiaty co na sukience. Wygląda trochę jak Pani Wiosna.
Ale to tylko taka moja obiektywna ocena...
Ha, gdyby Edvin się dowiedział co myślę o jego narzeczonej...
O wilku mowa, Edvin właśnie zmierza w moją stronę.
– Nie złość się, że ci nie powiedziałem o zaręczynach – oznajmia prosto z mostu.
– Ależ ja się nie złoszczę – mówię sarkastycznie. – Jedynie zastanawiam się dlaczego ona.
Edvin wkłada dłonie do kieszeni spodni.
– Posłuchaj – zaczyna. – Ty masz zagwarantowaną koronę, ja jestem drugi w kolejce, więc nie mam szans na cokolwiek. Muszę wziąć ślub, by nie siedzieć ci na głowie przez całe życie. A Elis jest jedną z dwóch wolnych i młodych księżniczek. Poza tym, potrzebujemy tego sojuszu.
– Dlaczego nie wybrałeś Sary?
– Żartujesz sobie? Ona jest głupia i brzydka – ocenia surowo.
– A Elis nie? – pytam z cieniem uśmiechu na ustach.
– Elis jest o wiele lepsza od Sary i dobrze o tym wiesz.
– Zamierzam poddać tę myśl wątpliwościom – mamroczę pod nosem, patrząc w stronę bezy.
Upijam łyk tego cholernie różowego wina. Jest słodki. Zresztą jak cała to oprawa. Za chwilę się zrzygam.
– Życzę ci szczęścia bracie na nowej drodze życia – oznajmiam ironicznie. – Za trzy dni wyjeżdżam.
Edvin jakby nagle przytomnieje.
– Co? Znowu? – pyta głęboko urażony. – A co z moim ślubem?
– Twój ślub jest za pół roku – przypominam mu. – Do tego czasu powinienem wrócić.
– Powinieneś?!
– Tak, powinienem – oznajmiam spokojnie. – A teraz wybacz, ale więcej tego mdłego przyjęcia nie zniosę. Idę do siebie.
– Cudowny z ciebie brat, nie ma co – mówi zdenerwowany.
– Nie musisz mi tak schlebiać, naprawdę – mówię na odchodne.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top