Łzy i krew

– Mogłabyś odnieść tę książkę do biblioteki?

Królowa leży w łóżku przykryta kołdrą po szyję – widać tylko głowę i parę rąk. Włosy ma rozplecione i rozrzucone na poduszkach. Przebrana jest w białą koszulę nocną z delikatnego materiału; twarz ma bladą bez makijażu. Ale mimo wszystko wygląda pięknie i dostojnie.

Lampki po obu stronach łóżka są zapalone, tak samo jak kilka innych kinkietów. Po pokoju rozchodzi się ciepłe światło. Siedzę na jednym z foteli ustawionych pod ścianą przy oknach zasłoniętych kotarą. Czytam książkę, którą dostałam od Nancy. Jest już późny wieczór, za niedługo kończę pracę.

– Już odnoszę – mówię, wstając z fotela i zostawiając na chwilę książkę bez opieki.

Odbieram od niej książkę i wychodzę z pokoju. Do biblioteki docieram szybko, bo nie jest daleko od pokoju pary królewskiej. Otwieram drzwi i czuję zapach książek. Nawet w ciemności widzę, że książki piętrzą się do samego sufitu. Regałów jest pełno, poustawiane są na każdej ścianie, ale także i pośrodku pokoju jest kilka rzędów.

Słyszę jakiś szelest, a potem pociągnięcie nosem jakby ktoś płakał.

Wytężam wzrok i nie muszę długo czekać, by ujrzeć kobiecą sylwetkę.

– Kto tam? – pyta z nieznanym mi akcentem.

– Ja tylko przyszłam odnieść książkę – tłumaczę się, nie wiem dlaczego. – Za chwilę idę.

Zapalam jedno ze świateł, by lepiej widzieć. Podchodzę do pierwszego regału z brzegu i wsuwam książkę w wolną szczelinę. Robiąc to kątem oka przypatruję się kobiecie. Rozpoznaję białe włosy i suknię z futrem. Królowa Skandynawii.

Powoli odwracam się w jej stronę. Dygam nisko.

– Przepraszam za wtargnięcie – mówię, a ona tylko macha ręką, żebym sobie poszła. Twarz ma zalaną łzami. Mam ochotę ją pocieszyć. – Proszę nie płakać. – Kobieta podnosi głowę i patrzy na mnie. – Oni naprawdę wrócą.

– Skąd ty to możesz wiedzieć? Co? – naskakuje na mnie. – Nigdy nie byłaś w takiej sytuacji jak ta.

– Byłam w gorszej – oznajmiam z zaciśniętymi pięściami, nagle na nią zła. – Każdego wieczora czekałam przy drzwiach sierocińca na moich rodziców. Jak ty teraz, królowo. A oni nie wracali, bo od dawna nie żyli.

– I co? Mam ci teraz współczuć? – Te słowa są niczym jad.

Zaciskam mocniej pięści.

– Nie. Przypominam tylko, że ty nadal masz na kogo czekać, ja nie miałam.

Odwracam się i wychodzę.

Zatrzymuję się przy pobliskiej ścianie, opieram się o nią plecami i biorę kilka wdechów. Mam ochotę się rozpłakać. W głowie dźwięczą mi słowa królowej i moje.

„Mam ci teraz współczuć?" „A oni nie wracali..." „...nie żyli."„...ja nie miałam."

Od kilku lat nie płakałam. Już nie miałam powodu. Wspomnienia o rodzicach powoli blakły, już nawet nie pamiętam ich twarzy. Są zamazane, ich sylwetki są niewyraźne. Po co mam płakać za kimś kogo zwyczajnie nie pamiętam?

Ale właśnie ta niepamięć sprawia, że chce mi się ryczeć.

Biorę kolejne wdechy, próbując się uspokoić. Wycieram policzki, ale żadna łza nie popłynęła. Zbieram się w garść i wchodzę do pokoju. Królowa wciąż leży w łóżku w tej samej pozycji co ją zostawiłam. Siadam na fotelu, wkładam dłonie pomiędzy kolana chcąc ukryć ich drżenie. Patrzę w podłogę i powstrzymuję łzy.

– Wiesz co? Też mam ochotę się rozpłakać – komunikuje królowa.

Zdezorientowana patrzę na kobietę.

– Jestem bezradna i dlatego chcę płakać. Ale też chcę płakać dlatego, że na świecie zdarzają się takie rzeczy jakie przytrafiły się naszym gościom. – Sztywnieję przypominając sobie, co ta bezduszna kobieta mi powiedziała. – Dawno nie płakałam.

– Ja też – przyznaję, choć pewnie powinnam trzymać gębę na kłódkę.

Zapada cisza. Trochę krępująca.

– Jeśli chcesz płakać to zrób to póki masz okazję i nie będziesz z tym sama.

– Zawsze byłam z tym sama. Nawet jeśli wokół byli ludzie, którym na mnie zależało. – Spuszczam wzrok.

– Nie musisz mi tłumaczyć, dlaczego chcesz płakać – oznajmia, patrząc na mnie.

Kiwam głową.

Królowa roni jedną łzę, która spływa jej po policzku.

– Dlaczego pani płacze?

– Żebyś nie była z tym sama.

I tak więc płaczemy obie.

Ona po cichu, zachowując przy tym umiar – łzy tylko samotnie kapią jej z policzków. Ja pociągam nosem, wycieram dłońmi tony łez i staram się przy tym wyglądać jak najmniej żałośnie. Ale mimo wszystko oczy mam zaczerwienione, nos także. Wyglądam okropnie siedząc tak ze spuszczoną głową cała zalana słonymi łzami.

Po jakimś czasie kończą mi się łzy. Policzki już mam suche. Patrzę w stronę królowej, a ona patrzy na mnie.

– Dziękuję – oznajmiam jeszcze roztrzęsionym głosem, choć nawet nie wiem za co dziękuję.

– Chyba było ci to potrzebne. Gdybyśmy posiedziały tu jeszcze trochę, zrobiłabyś tu potop. – Śmieje się z własnego żartu. Ja tylko się uśmiecham.

W chwili ciszy staram się poprawić swój wygląd – przecieram jeszcze raz twarz rękawem sukienki, potem ją wygładzam. Na koniec wzdycham, bo naprawdę czuję ulgę.

– Chodź tu – mówi.

Patrzę na nią zdezorientowana i zdziwiona.

– Potrzebny ci mocny uścisk.

Niepewnie podchodzę do łóżka, siadam na jego krawędzi, a królowa wyswobadza się z ciężkiej kołdry i przytula mnie mocno. Na początku jestem zesztywniała i nie wiem co zrobić z rękami. W końcu odważam się położyć dłonie na jej plecach i lekko uścisnąć.

Po chwili mnie puszcza i znów przygląda. Mam wrażenie, że przez cały czas jestem przez nią obserwowana. Może mi nie ufa?

– Zaśpiewasz mi kołysankę? – pyta z delikatnym uśmiechem.

Ta prośba jest tak dziwna, że prawie spadam z łóżka.

– Kołysankę? – upewniam się.

– Tak, dawno żadnej nie słyszałam. Ostatnio śpiewałam je Aaronowi.

Aaron to jej syn. Przynajmniej tyle wnioskuję z jej wypowiedzi.

– Dobrze – mówię z wahaniem. – Zaśpiewam, ale nie jestem w tym dobra.

Biorę wdech i śpiewam kołysankę, którą znałam jako dziecko i która zapisana jest również w książce rodziców.

Zaczyna się ona od nucenia nic nie znaczących słów, a potem dopiero wchodzą słowa.


Cante' waste' hoksila ake istimba

Hanhepi kin waste'


Na koniec znów nucę to samo co na początku, a po chwili cichnę.

– Nie znam jej.

Uśmiecham się.

– Mama często mi ją śpiewała, a potem Nancy, moja opiekunka.

– Twoja mama... – nie kończy, bo kiwam głową. – Rozumiem.

Zapada cisza.

– Na dzisiaj już skończyłaś pracę – oznajmia. – Dobranoc.

– Dobranoc – mówię, wstając z łóżka.

***

Po powrocie do pokoju uznaję, że mogę sobie pozwolić na dłuższą kąpiel niż zwykle. Zasłużyłam sobie. Przeżyłam dzień w towarzystwie królowej. I zrobiłam tyle głupich rzeczy, że powinni mnie już dawno wywalić. Najwyraźniej królowa mnie lubi. To chyba dobrze.

W łazience napełniam wannę wodą i czekam aż się naleje siedząc na jej brzegu. Wsypuję do środka liście lawendy i płatki róż.

Skąd je wzięłam? Ukradłam, to chyba oczywiste.

Podczas gdy królowa powoli odpływała w sen zgasiłam jedną lampkę i poszłam do jej łazienki. Ze słoiczka stojącego przy jej wielkiej, ozdobnej wannie wzięłam garść wysuszonych roślin, schowałam do kieszeni i przy okazji, by to wszystko nie wyglądało dziwnie, zabrałam szlafrok królowej, który „przez przypadek" zostawiłam. Zawiesiłam go potem w pokoju na fotelu, a królowa uśmiechnęła się, widząc mnie pomagającą jej „po godzinach". Po cichu zgasiłam wszystkie światła i wyszłam ze zdobyczą.

Zdejmuję spoconą sukienkę i wchodzę do środka. Woda jest ciepła i dzięki roślinom pięknie pachnie. Zanurzam się po samą szyję.

Kiedy woda już wystyga, biorę kostkę szarego mydła. Nie ma tu gąbek, choć widziałam takie w królewskiej łazience. Były w różnych kolorach i było ich mnóstwo. Jednak nie ukradłam ani jednej. Tak więc muszę sobie radzić tak jak zwykle, dłonią.

Kiedy myję plecy nagle czuję szczypanie i pieczenie. Przerażona dotykam miejsca palcami. Nie zdrapałam ani jednego strupa, ale czuję cztery podłużne rany. Potem zauważam krew kapiącą do wanny. Zrywam się na równe nogi, rozchlapując przy tym wodę. Ostrożnie zmywam z siebie resztkę mydła i krew, która mimo wszystko leci dalej. Staję przed lustrem cała mokra.

Woda kapie na podłogę, tak samo jak krew. Spanikowana obracam się lekko, by widzieć swoje plecy. Od barku przez łopatkę biegną cztery równoległe rany. Są głębokie, a krew sączy się z nich strumieniami. Patrzę na to wszystko rozwartymi oczami, które na chwilę przybrały kolor jaskrawej zieleni. Dopasowuję rany do moich paznokci.

Pasują.

Szybko wycieram się ręcznikiem omijając zranione miejsce. Co robić? Co robić? Powinnam zatamować krwawienie, ale czym? Rozglądam się po łazience. Ręcznika nie użyję. Wpadam do swojego pokoju całkiem naga przeszukując każdy skrawek pokoju. Gdzieś zostawiłam resztki sukienki, którą podarłam by zrobić sobie spodnie. Otwieram szafę, leżą na półce. Szukam odpowiedniego kawałka, którym przytrzymam opatrunek, a potem kilkunastu kwadratowych.

Przykładam mniejsze kawałki do rany. Ciężko jest to wszystko robić samemu, ale nie poproszę Mel, bo ta spanikuje i będzie kazała wszystko wyjaśniać. A nawet ja nie wiem co się stało. Kiedy wszystkie kawałki tkaniny przykrywają ranę zaczynam się obwiązywać dłuższymi kawałkami. Mocno je wszystkie zaciskam, sycząc przy tym z bólu.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top