Wioska
Późno dodaję, ale ważne, że jest 😁 Jestem aktualnie na wyjeździe, więc ciężko mi było cokolwiek napisać, ale ostatecznie wyszło ponad 2 tysiące słów, więc nie jest tak źle. Musicie mi niestety wybaczyć wszystkie błędy 😏 pisałam na telefonie, a wiecie, że autokorekta utrudnia życie 😅 jak tylko wrócę do domu to wszystko jeszcze raz przejrzę na spokojnie i poprawię, ale oczywiście będę też liczyć na Wasze pomocne komentarze 😁😍😘
Miłego czytania 😘😘😘
***
- Już czas. Musimy wejść w głąb lądu.
Zerkam jeszcze raz przez ramię. Morze puste. Jak zwykle.
Wzdycham i powtarzam sobie po raz pięćdziesiąty, że muszę się wziąć w garść.
- Nie martw się - pociesza mnie Mel. Szybko pociera moje ramię dłonią. - Jestem pewna, że nas znajdzie. Wie, gdzie leży zamek.
Kiwam głową, nie przerywając marszu.
- Zobaczysz, za kilka dni dotrzemy na miejsce, a on już tam będzie na nas czekał. Obiecuję - mówi jakby była pewna, że chłopak nadal żyje.
- Żebyś tylko miała rację - odpowiadam i zaciskam zęby, by powstrzymać się od kolejnego zerknięcia za siebie.
- Wiesz, czego nie rozumiem? - pyta, patrząc pod nogi, żeby się nie przewrócić. - Tego, że mu przebaczyłaś. - Przerywa, chyba czekając na moją odpowiedź, ale ja nie wiem, co powiedzieć. - Przecież zarzekałaś się, że nigdy mu nie wybaczysz. Nawet w oczy nie potrafiłaś mu spojrzeć, a co dopiero myśleć o przebaczeniu. Zastanawiam się, czy to, co tobą kieruje, nie jest tylko tęsknotą.
- Tak. Nie. Nie wiem - odpowiadam zawile, nie wiedząc, na co się zdecydować. - Chyba po prostu chciałabym, żeby tu był. Nie wiem jednak, czy już mu przebaczyłam. Ale jestem pewna, że byłabym w stanie. Gdyby tu był byłoby mi łatwiej, wiesz? Tak to przeważa u mnie poczucie tęsknoty i smutku, a w tym stanie jestem gotowa mu wszystko wybaczyć. Gdyby jednak z nami był, wciąż miałabym mu za złe to, co zrobił. W końcu pewnie bym mu wybaczyła, ale najpierw usłyszałabym od niego jakieś wytłumaczenie. A tak pewnie od razu padnę mu w ramiona, mówiąc "wybaczam ci", nie wiedząc dlaczego to zrobił. - Przerywam i zakładam kciuki za paski plecaka. - Pewnie nie powinnam go całować, tam na statku pirackim...
- Co?! - wrzeszczy Mel, przerywając mój monolog. - Jak to "całować"?
Wzdycham.
- Pocałowałam go, gdy mnie uratował - wyjaśniam, rumieniąc się. - Działałam chyba pod wpływem emocji...
- Nadal tego nie rozumiem. Albo jesteś straszną hipokrytką, albo o czymś nie wiem. Jeszcze ponad miesiąc temu mówiłaś, że nigdy mu nie wybaczysz, a teraz to.
- Kocham go - mówię po prostu. - Zranił mnie, okłamał. Tak, ale ja nadal go kocham. Nie mogę się od tak odkochać wiedząc, że naprawdę jest dobrym człowiekiem. Teraz dopiero zdaję sobie sprawę, że powinnam go wysłuchać i w jakiś sposób wytłumaczyć sobie jego uczynek. Jednak wtedy moje myśli zaprzątała jedna, denerwując myśl: "zabił kogoś, nie możesz go kochać". Ale to i tak nie zmieniło moich uczuć do niego. Wiedziałam, że nie mogę się z nim rozstać. Za dużo nas zaczęło łączyć, żeby to od tak skończyć.
- Jak to od tak?! On kogoś zabił! Z zimną krwią!
- Wiesz, próbuję to sobie tłumaczyć w ten sposób. "Co jeśli zabijając tego jednego człowieka, uratował kilka innych żyć?" - Przerywam. - Nigdy go tak naprawdę nie wysłuchałam. Nie żądałam wyjaśnień. Skreśliłam go.
- Każdy zrobiłby tak samo na twoim miejscu...
- Powinnam być rozsądniejsza.
- W tej sytuacji nikt nie myślałby rozsądnie. Kochałaś go... Najwyraźniej nadal go kochasz, więc ciężko by było kierować się rozumem, kiedy serce i uczucia zwyciężają. Nie powinnaś siebie obwiniać. Pamiętaj, że on nawet nie przyszedł z wyjaśnieniami. Nawet nie próbował ci wszystkiego wytłumaczyć.
- Wiedział, że potrzebowałam przestrzeni. I tak pewnie bym go nie wysłuchała...
- Ale mimo wszystko nie próbował, więc nie obwiniaj się.
- Będę się obwiniać, jeśli zginie.
Słowa odbijają się echem od drzew. Nagle zaczyna panować cisza. Jakby wszyscy umilkli akurat w momencie, kiedy wypowiadałam te słowa. Odwracają się w moją stronę i wlepiają we mnie swoje ciekawskie ślepia. Oblewam się rumieńcem i ze spuszczoną głową ruszam przed siebie, mijając wszystkich. Teraz idę na przedzie mając nadzieję, że jakimś cudem zapadnę się pod ziemię.
W ciszy wszyscy ruszają za mną.
Nie mam pojęcia, w którym kierunku idziemy, więc bez słowa wyprzedza mnie Hassun. Widzę, że ramiona ma spięte, a krok sztywny.
Wzdycham i zwalniam trochę kroku, by zrobić między nami większą przestrzeń. Te następne kilka dni będzie trudne.
***
Wieczorem docieramy do małej wioski. Wielkie namioty porozkładane są między drzewami i na polanie. Na samym środku ułożone jest duże palenisko, które właśnie zostaje zapalane wielką pochodnią. Dzieci biegają wokół ogniska i namiotów. Matki wołają je niezbyt przekonująco - pewnie robią to już od jakiegoś czasu i nie mają siły ganiać za synami i córkami. Przysiadają na kamieniach niedaleko ogniska i tylko podążają wzrokiem za swoimi pociechami. Pilnują, żeby nigdzie się nie oddalały. Zauważam, że nie ma mężczyzn. Czy tylko kobiety i dzieci pozostały...?
Jeden chłopczyk podbiega do mnie, omijając Hassuna szerokim łukiem. Dziecko przyczepia się do mojej nogi niczym małpka i nie pozwala mi iść dalej. Uśmiecham się na widok jego uniesionej główki i radosnych oczu. Patrzy na mnie intensywnie, z zaciekawieniem.
- Och, Robert! - krzyczy jego matka i przerażona podbiega do syna. Odrywa go od mojego kolana i unosi na mnie przepraszające spojrzenie. - Robert, nie wolno tak! Ile razy mam ci powtarzać?! Wiesz, kim jest ta pani?
Chłopczyk kręci głową.
- To twoja królowa. Nie powinieneś tak się zachowywać. To niegrzecznie - tłumaczy mu spokojnie i bierze go na ramiona, bo jego mina wyraża ogromny smutek. Mam wrażenie, że za chwilę się rozpłacze.
Uśmiecham się do niego i delikatnie dotykam jego policzka.
- Nic się nie stało, mały urwisie. - Mierzwię jego złotą czuprynę. Na jego ustach pojawia się ogromny uśmiech. Wyciąga do mnie obie rączki.
Zerkam pytająco na jego matkę, a ona z radością oddaje mi w ramiona synka. Mimo, że jestem zmęczona podróżą i dźwiganiem ciężkiego plecaka, chłopiec w ogóle mi nie przeszkadza. Wreszcie się uśmiecham. Kto by pomyślał, że jeden uśmiech dziecka sprawia, że cały twój okropny dzień staje się daleką przeszłością?
Z radością przenoszę ciężar ciała na jedną nogę, na jednym biodrze opierając dziecko. Chłopczyk zaczyna ssać kciuk, co dla jego wieku jest rzadko spotykane.
- On tak ciągle - mówi matka widząc, że patrzę na zachowanie jej dziecka. - Nie potrafię go oduczyć. Nie słucha mnie, kiedy go upominam.
Uśmiecham się delikatnie.
- Kto tu jest niegrzeczny? - pytam dziecka. - Tych którzy nie słuchają się mam, trafiają w łapy smoka - zauważam poważnym tonem.
Mądre oczy chłopca patrzą na mnie, a po chwili wyciąga kciuk z ust. Z radością zaczynam go łaskotać. Dziecko zaczyna wierzgać i zanosi się śmiechem.
Matka patrzy na to wszystko z zadowoleniem.
- Masz dobrą rękę do dzieci - zauważa.
- To pewnie przez sierociniec - odpowiadam, wzruszając ramionami.
Matka dotyka policzka dziecka, które wtula się w jej dłoń.
- Mężczyzn ciągnie do ciebie jak pszczoły do miodu - mówi ze śmiechem.
Wtóruję jej.
- Od tego małego mężczyzny na pewno już się nie uwolnisz. Od innych pewnie też nie.
Uśmiecham się uprzejmie. Przy ostatnim zdaniu spoglądam na Hassuna, który z rozmachem rozsuwa poły swojego namiotu i wchodzi do środka nawet z nikim się nie witając. Uśmiech schodzi mi z twarzy i odnajduję prawdę w słowach kobiety. Od innych też się nie uwolnię. Jak od Hassuna...
Stawiam chłopczyka na nogach i mówię:
- Idź się pobawić.
Zachęcam go, pchając do przodu.
- To był zaszczyt cię poznać, królowo - mówi matka. - Pozwolę ci teraz odpocząć.
Oddala się.
Mel, która już zdążyła odnaleźć nasz namiot, ciągnie mnie w jego stronę za rękę. Nie wyróżnia się niczym spośród innych, co mnie cieszy. W środku jest zaskakująco dużo miejsca. Poduszki z kurzym piórem - jedyne czym można tutaj było wypełnić poduszki - porozrzucane są po całej podłodze, która przykryta jest materiałami i kocami. Pod nimi można wyrzuć trawę i runo leśne. Prowizoryczne materace zrobione z wypchanej także kurzym piórem ogromnej poszewki leżą po obu stronach namiotu. Nie spodziewałam się nawet tego. Myślałam, że następną noc także spędzimy pod gwiazdami na twardej ziemi.
Z westchnieniem ulgi zdejmuję plecak i kładę go niedaleko materaca. Siadam na jednej z poduszek. Pragnę się wykąpać i zasnąć jak dziecko.
- Myślisz, że mają tu gdzieś strumyk? - pytam Mel, która rozpakowuje swoje rzeczy. - Z chęcią bym się wykąpała, po tylu dniach chodzenia.
Dziewczyna kiwa głową i od razu wybiega z namiotu.
Przeczesuję splątane i tłuste włosy. Od razu na moich ustach pojawia się grymas. Królowa nie powinna tak wyglądać. Pewnie się ośmieszyłam przed tymi wszystkimi ludźmi...
Mel ponownie pojawia się w namiocie.
- Nieopodal stąd jest małe jeziorko. Kobieta powiedziała, że nie mają luksusów na standardy rodzin królewskich - mówiąc to śmieje się.
- Nawet to mi w tym momencie wystarczy. Marzę tylko o czystej wodzie.
W namiocie mamy przygotowane białe materiały, które mają nam służyć za ręczniki. Bierzemy je i czyste rzeczy.
- Nie masz nic przeciwko, jeśli również się wykąpię? - pyta Mel, choć chyba domyśla się odpowiedzi.
- Nie mam nic przeciwko - odpowiadam z uśmiechem.
Po kilku minutach docieramy do jeziorka. Otoczone jest zaroślami i drzewami z każdej strony. Chłodne światło księżyca przedziera się przez korony drzew i rzuca plamy światła na taflę wody. Jest to bardzo ustronne miejsce, gdzie raczej nikt nie będzie podglądać. Okolica jest pusta. Tylko zwierzęta od czasu do czasu czmychają do krzaków.
- Pewnie woda jest lodowata - zauważa Mel, zostawiając swoje czyste rzeczy tuż przy brzegu. Wkłada dłoń do środka. - Można dostać hipotermii - śmieje się.
Uśmiecham się i odkładam swoje ubrania. Rozplątuję włosy i zaczynam się szybko rozbierać, rozglądając się na boki. Mam wrażenie jakbym była wystawiona naga przed całym Bożym światem. Tak naprawdę nikogo nie ma, ale wstydliwa część mnie nie pozwala mi się uspokoić i zachowywać tak naturalnie jak Mel.
Nie zważając na łupienie w kostkach i szczękanie zębów, zanurzam się po szyję. Tłumię w sobie pragnienie wynurzenia się z lodowatej wody. Odchylam głowę, by przepłukać włosy. Od razu czuję się lepiej. Cały pot i brud wypłukuje się w wodzie, pozostawiając moją skórę świeżą z zapachem mokrej ziemi i roślin.
Mel porusza się z gracją jakby ta kąpiel była najlepszą rzeczą w życiu. W sumie czułabym to samo, gdyby woda nie byłaby tak zimna i gdybym nie miała wrażenia, że ktoś nas podgląda.
Nie mamy mydła, ale sama woda to też coś. Kilka razy przemywam ciało i twarz. Masuję skórę głowy palcami. Nienawidzę brudnych włosów, więc mam nadzieję, że takie przepłukanie choć trochę pomoże.
Delikatnie się wynurzam z wody i wyżynam włosy niczym mokrą ścierkę. Wtedy słyszę szelest i trzask kilku gałązek. Odwracam się zasłaniając łokciami piersi. Nikogo nie widać. Albo się dobrze ukrywa, albo naprawdę jesteśmy tu same.
Nie pozwalam sobie na dłuższą kąpiel. Szybko wychodzę na brzeg i krzywo owijam się ręcznikiem, byle by było. Rozglądam się ponownie. Woda z włosów kapie na trawę. Słyszę każdą kroplę, ale żadnego poruszenia czy oddechu w zaroślach.
- Mel, chodźmy już - ponaglam przyjaciółkę.
Mam wrażenie, że cisza, która teraz zapada jest jak cisza przed burzą.
- Już idę - odpowiada dziewczyna, przerywając przeraźliwą ciszę.
Nigdy wcześniej nie ubrałam się w takim tempie. W niektórych miejscach na plecach nadal jestem mokra, ale mimo wszystko zakładam koszulę. Wiem, że potem będzie mi zimno, ale nie mogę zostać tu ani chwili dłużej.
Mel nie marudzi, kiedy ją ponaglam. Jak ja jest jeszcze mokra. Z włosów kapie nam woda, ale nie obchodzi mnie to. Chcę jak najszybciej dotrzeć do wioski.
Kiedy widzę już światło z ogniska, oddycham z ulgą. Teraz to przerażenie, które czułam w głębi lasu, znika i pojawia się myśl, że to musiało być zwierzę, a nie człowiek.
Wracamy z Mel do namiotu, nie wspominając nawet słowem o naszej kąpieli. Na ramiona zarzuca koc i wychodzę znów na zewnątrz. Zasiadam przy ognisku, które pozwala mi się trochę rozgrzać i wysuszyć mokre włosy.
Wpatruję się w płomienie jak zahipnotyzowana. Nawet nie zauważam na początku poruszenia wśród ludzi z wioski. Dzieci nagle wybiegają ze swoich namiotów, a za nimi matki krzyczące, by natychmiast do nich wracały, że pora spać. Dopiero po chwili odrywam wzrok od płomieni.
Młodzi i starsi mężczyźni wkraczają do wioski. Wyglądają na zmęczonych, ale szczęśliwych. Dzieci podbiegają do swoich ojców, którzy ściskają je w swoich wielkich ramionach. Potem docierają do nich żony, które witane są łagodnymi uśmiechami i delikatnymi pocałunkami. Widzę, że broń trzymają w dłoniach lub przy pasie. Łuki przełożone mają przez ramię. Kilku rosłych mężczyzn niesie na plecach zabite zwierzęta - sarny, króliki, ptaki. Z przerażeniem patrzę w ich puste oczy.
Szczelniej otaczam się kocem. Mel dołącza do mnie z grzebieniem w dłoni. Jej włosy są już rozczesane i zaplecione w warkocz. Moje nadal są wilgotne i poplątane, delikatnie się falują.
- Proszę - mówiąc to podaje mi grzebień. Przyjmuję go i zaczynam mozolnie rozczesywać ogromne kołtuny na swoich już za długich włosach. - Pomogę Ci - deklaruje się dziewczyna, wyrywając mi przyrząd z dłoni.
Mel jest delikatna, delikatniejsza ode mnie. W kilka minut rozczesuje mi włosy. Nie zapłata ich; pozostawia, by wpierw wyschły.
W milczeniu obie przyglądamy się poczynaniom mieszkańców wioski. Mężczyźni rozchodzą się do swoich namiotów, a kobiety zaczynają patroszyć ptaki i zdejmować skóry z królików i sarn. Nie mogę na to patrzeć. Odwracam wzrok.
Ostatecznie nawet wstaję z miejsca, bo sam dźwięk noża oddzielającego skórę od mięsa sprawia, że zbiera mi się na wymioty.
- Idę się położyć. Jestem zmęczona - informuję Mel i zmierzam do namiotu.
Przed wejściem zatrzymuję się i jeszcze raz spoglądam na wioskę. Mężczyźni zasiadają przy ognisku i pomagają kobietom nabić gotowe mięso na grube patyki. Hassun także opuszcza swój namiot. Wita się z mężczyznami i siada obok nich. Uśmiecha się i rozmawia. Dostaje w dłoń swoją porcję mięsa, szybko ją nabija i zaczyna smażyć nad ogniem.
Obejmuję się ramionami.
Chłopak bawi się innym patykiem, wkładając go do ziemi i rysując różne kształty. Chyba wyczuwa, że ktoś mu się przygląda, bo unosi wzrok. Jego oczy napotykają moje. Zaciskam zęby. Widząc to, chłopak wrzuca patyk do ogniska ze złością.
Nie uwolnię się...
Schylam głowę i wchodzę do namiotu.
Dobranoc, Arnarze.
****************
Dziękuję za 29 tysięcy wyświetleń, 4 tysiące gwiazdek i wszystkie komentarze 😘😘😘😘😘
Trochę luźniejszy rozdział. Poznajemy trochę poddanych Jasmin, żyjących wśród natury. Za niedługo podróż dobiegnie końca 😊
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top