Ostatnie starcie
Znowu się spóźniłam, ale tylko tydzień 😅 Wytłumaczeniem może być jedynie to, że jest to chyba jeden z dłuższych rozdziałów jakie napisałam w tej serii oraz to, że w ten weekend zdawałam egzamin CAE i musiałam się troszkę do niego przyłożyć 😏
Ale już jestem z powrotem z rozdziałem, w którym sporo się dzieje!
Życzę miłego czytania ❤️
**********************
Dwa dni.
Zostały nam tylko dwa dni.
Jak w tak krótkim czasie można przygotować się na wojnę? Zebrać armię do kupy i ją przetrenować? Wykuć broń dla tysiąca żołnierzy?
To mnie przerasta. A świadomość tego jak wiele możemy stracić, dodatkowo mnie przytłacza.
Nie chodzi tutaj tylko o mnie. Mieszkańcy królestwa, którym dałam nadzieję wraz z wejściem na tron, są moim jedynym zmartwieniem. Nie obchodzi mnie to, że mogę stracić koronę. Bardziej obawiam się tego, co się stanie z tymi ludźmi, którzy we mnie uwierzyli. Co zrobią, kiedy po raz kolejny ktoś ich zawiedzie.
Bez Arnara ciężko jest mi sobie poradzić ze sprawami związanymi z byciem przywódcą armii. Nic nie wiem o żadnych formacjach czy strategii. Czuję się jak dziecko, które dopiero zaczyna się uczyć chodzić. A żeby tego było mało, czas bardzo szybko płynie.
Już pozostaje tylko jeden dzień. Już trzeba ruszać w umówione miejsce bitwy.
Pole, na którym ma się odbyć bitwa, jest położone trochę ponad godzinę marszu od pałacu. W trakcie tego marszu panuje cisza. Nikt się nie odzywa, każdy zatopiony jest we własnych myślach. Nie wiem czemu, ale mam wrażenie, że większość rycerzy myśli jedynie o czekającej ich porażce. Widziałam jak większość z nich żegna się ze swoimi rodzinami jakby już nigdy nie mieli powrócić.
Wzdycham ciężko.
Nigdy nie chciałam, żeby to tak się skończyło. Nigdy nawet nie sądziłam, że dojdzie to jakiejkolwiek bitwy. Nigdy nie sądziłam, że Stowarzyszenie może być tak silne, by wypowiedzieć komukolwiek wojnę.
Bardzo się myliłam.
Docieramy na miejsce bitwy. Z oddali widzę, że przeciwnik już jest na miejscu. Rozłożone czerwone namioty niczym symbole władzy i królewskości tylko wprawiają mnie w złość. Z daleka nie jestem w stanie ocenić, ile namiotów jest rozłożonych i dzięki temu oszacować, ilu wojowników może posiadać Maxim. Mimo, że jesteśmy od nich daleko to jestem w stanie słyszeć cichy śmiech wielu osób. Jakby świętowali to, że idą na wojnę.
Jest zawiesiście i ponuro. Ciemne chmury powoli nadciągają nad polanę.
– Rozbijmy tutaj namioty.
Ironią losu jest to, że nasze namioty także mają kolor czerwony. Jedynie mój – osobisty, przeznaczony tylko dla władcy – jest śnieżno biały i dwukrotnie większy niż inne. W środku rozłożone są dywany, które blokują wilgoć trawy i ziemi. Jako łóżko robi mi kilka marnych, wysiedzianych poduszek. Pewnie z nich i tak nie skorzystam. Jestem przekonana, że nie będę w stanie zmrużyć oka.
W kącie leży rozłożona zbroja... Moja zbroja... Moja tarcza i miecz...
Nie jestem na to gotowa. Nikt nie byłby gotowy.
***
Tak jak przewidywałam, nie jestem w stanie zmrużyć oka. Do tego myśl spania w tym ogromnym namiocie samemu, przyprawia mnie o dreszcze. Świadomość braku Arnara u mojego boku, także nie pomaga mi zasnąć.
Wściekła na natrętne myśli krążące po mojej głowie pełne złych przeczuć, wychodzę na zewnątrz. Słońce powoli już wschodzi. Czerwona łuna widnieje nad koronami drzew.
Za parę godzin wszyscy będziemy obezwładnieni szałem wojny.
Potrząsam głową, gdyż myślenie o tym przyprawia mnie o mdłości. Przemieszczam się na wschód, omijając namioty ze śpiącymi rycerzami. Słyszę ich spokojne oddechy i naprawdę im zazdroszczę tego, że potrafili zmrużyć oko.
Paru strażników podąża za mną wzrokiem, ale odwracam się i wyrazem twarzy ich uspokajam. Kiwają głowami i ignorują to, że się gdzieś wybieram bez eskorty.
Wiedząc, że szanse mojego królestwa są małe, jestem w stanie spróbować wszystkiego. Nawet możliwie najgłupszego – lub też nie – pomysłu.
Znikam za drzewami ciemnego lasu, do którego jeszcze nie docierają promienie wschodzącego słońca. Od razu przemieniam się w tygrysa bez większego problemu. Teraz przemiany są dla mnie bardzo łatwe, a czasy gdy musiałam się skupić by jej dokonać już dawno minęły.
Moje zmysły się wytężają i od razu jestem w stanie usłyszeć nawet najmniejsze stworzonka żyjące w tej części lasu. Wiem, że muszę iść dalej, aby znaleźć większe, potężniejsze zwierzęta.
Zaczynam biec, a bieg szybko zamienia się w sprint. Robię ogromne susy, a moje tylne łapy zapierają się na ziemi i brązowych, wilgotnych liściach. Przeskakuję przez wszystkie zwalone pnie i rozrośnięte krzaki bukszpanu.
Nie wiem jak długo już biegnę, ale wydaje mi się, że malutka polana, na której stoję jest idealna. Lekko dyszę, stroszę uszy i nasłuchuję jakiś ruchów w gęstwinie. Panuje dziwna cisza jakby wszystkie zwierzęta zlękły się mojego szaleńczego biegu.
Zapieram się tylnymi łapami i pochylam łeb. Kiedy jestem gotowa, zaczynam ryczeć. Jest to jeden długi ryk, który sprawia, że ziemia zaczyna się lekko drżeć, a korony drzew trząść. Ptaki zrywają się do lotu, z szelestem opuszczając swoje gniazda.
Mój ryk powoli cichnie. Teraz nasłuchuję jakiegokolwiek złamania gałązki.
W końcu zauważam, że z ciemności wychodzi wataha wilków. Na początku widać ich wrogie nastawienie. Mają zjeżoną sierść i warczą na mnie, spoglądając spode łba. Od razu widzę, że zawładnięcie alfą, która idzie na samym przodzie, będzie ciężkim zadaniem. Mam nadzieję, że tylko ryk wystarczy.
Kiedy zbliżają się do mnie bardziej, staję na tylnich łapach i pare razy cicho ryczę, przebierając łapami w powietrzu. Wilki zatrzymują się w miejscu. Patrzą na mnie błyszczącymi oczami i w końcu opuszczają łby, powoli się uspokajając. Ostatecznie alfa składa mi lekki pokłon. Za jego śladem idzie cała wataha.
Widzę, że zza drzew wyłaniają się jelenie z olbrzymimi porożami. Bez wahania wysuwają przednie kopyta i składają mi niski pokłon. Także się kłaniam z szacunkiem.
Zwierzęta różnych gatunków pojawiają się na polanie i wszystkie składają mi pokłony. Powoli zaczynam tworzyć nową armie.
Armię, która będzie w stanie pokonać Maxim'a.
Satysfakcja, która ze mnie wypływa zaczyna opadać, gdy słyszę ciche warczenie. Cała aż się spinam, gdyż wiem, że gdzieś tam za drzewami czycha coś, co jest bardzo niezadowolone z tego, że przejmuję władzę na jego terytorium.
Jestem gotowa na atak.
Nagle zostaję zaatakowana od tyłu. Pazury wbijają mi się w boki i bezlitośnie rozcinają mi głęboko skórę. Zataczam się do przodu z powodu impetu. Próbuję zrzucić z grzbietu zwierzę, którego kły chcą się zatopić w mojej szyi. Z całej siły uderzam w pień drzewa ciałem, dzięki czemu zwierzę mnie puszcza i usuwa się na ziemię.
Czarna pantera otwiera oczy i na trzęsących się łapach próbuje się podnieść, by walczyć dalej. Odsuwam się lekko, ale tylko dlatego by móc się przygotować do skoku. Przeciwnik rusza na mnie i skacze, a ja staję na dwóch łapach i macham przednimi łapami tak, by pazury dosięgnęły panterę. Ostatecznie udaje mi się odepchnąć zwierzę i zaatakować. Moje kły zatapiają się w szyi pantery.
Już nie walczy.
Nie chcę panterze zrobić krzywdy, gdyż może mi być potrzebna. Odstępuję na krok i patrzę na nią z góry, a gdy widzę, że pragnie się ruszyć, ryczę ze złością. Od razu trochę się odsuwa zalękniona.
Siła mojego spojrzenia jest bezlitosna, gdyż ostatecznie zwierzę się podaje i jest pod moją władzą.
Teraz mogę walczyć. Teraz jestem gotowa.
***
Czując na sobie ciężar dopasowanej zbroi mam wrażenie, że dźwigam na swoich ramionach losy tysięcy ludzi. Dzierżąc w dłoni miecz czuję, że skażę na smierć niewinne osoby.
Siedząc na białym rumaku, widzę przeszłe pole bitwy chwilowo nienaruszone. Oczami wyobraźni już widzę krew wsiąkająca w ziemię oraz ciała leżące na jeszcze zielonej trawie.
Mocniej ściskam miecz w dłoni, próbując się otrząsnąć.
Widzę z daleka, że przeciwnik się szykuje. Rycerze ustawiają się na swoich miejscach, a ich ilość sprawia, że zaczyna mi się robić słabo.
– Czas uścisnąć sobie dłonie – informuje mnie Hassun i wyciąga ręce w moja stronę, by pomóc mi zejść z konia.
Wraz z małą eskortą, ruszam przed siebie... w stronę wroga. Widzę, że przeciwnicy również formują eskortę, na której czele idzie Maxim. Dystans pomiędzy nami jest na tyle duży, że co najmniej dziesięć minut zajmuje nam przejście tej odległości.
Kiedy wreszcie stajemy twarzą w twarz, przebiega mnie niekontrolowany dreszcz strachu.
Maxim uśmiecha się pod nosem.
– Jeszcze możesz się poddać – informuje mnie, patrząc na mnie z wyższością.
Odzyskuję odwagę i prycham.
– Po moim trupie – odpowiadam, marszcząc brwi.
– I tak też się stanie.
Odwracam głowę na chwilę, próbując uspokoić gniew.
– Chyba czas sobie uścisnąć dłonie – mówię, wyciągając rękę w jego stronę.
Mężczyzna ściska moją dłoń tak mocno jakby starał się mi połamać palce. Po chwili ja również wkładam całą swoją siłę w uścisk. Ostatecznie oboje opuszczamy dłonie. Widzę, że Maxim porusza placami, próbując walczyć z bólem.
– Połamania nóg – życzy ze złośliwym uśmiechem.
***
– Gotowa?
– Czy ktokolwiek mógłby być na to gotowy? – pytam, zerkając na Hassuna.
Oboje siedzimy na koniach na czele armii.
Hassuna kiwa głową.
– Wyjdziemy z tego cało – oznajmia jakby bardziej pocieszając siebie niż mnie.
Odwracam od niego wzrok i patrzę przed siebie, na rozciągającą się przede mną dolinę. Armia przeciwników jest również gotowa. Tylko kto zacznie pierwszy? Kto zaatakuje?
Zastanawiam się, czy to powinnam być ja. Tylko co by to wtedy oznaczało? Że to ja pragnę tej wojny bardziej?
A jeśli się powstrzymam i to Maxim zaatakuje pierwszy? Będzie to oznaczać, że Maxim jest silniejszy i pewniejszy swojej wygranej ode mnie.
Kiedy ja rozważam wszystkie za i przeciw, Maxim nie zastanawia się długo. Najpierw słyszę tętent kopyt i dopiero potem zdaję sobie sprawę, że Maxim korzysta z moich wahań i pierwszy atakuje.
Nie namyślając się dłużej, przyciskam pięty do boków konia i popędzam go do galopu. Cała armia rusza za mną.
Nie słyszę nic. Jedynie czuję jak kopyta konia dotykają ziemi, a następnie się unoszą. Czuję jak wiatr smaga mi twarz. Wzrok ze strachu płata mi figle i cała armia idąca na nas wydaje się być tylko niewyraźną plamą.
Weź się w garść. Weź się w garść, powtarzam sobie parę razy.
Mocniej zaciskam dłoń na mieczu, kiedy wiedzę, że zderzenie się dwóch wojsk jest bliskie. Sekundy ciągną się jak minuty. Mam ochotę zamknąć oczy, czując zderzenie z przeciwnikami.
Zmuszam się do uniesienia miecza, pierwszego cięcia i patrzenia w oczy umierającej osobie.
Zdaję sobie sprawę jak łatwo jest kogoś pozbawić życia. Szybko, bez wahania. Wyrzuty sumienia pojawią się później. Później...
***
Nie wiem jak długo już walczę. Nie pamietam, kiedy spadłam z konia, który pogalopował gdzieś wgłąb lasu. Nie wiem, kiedy na moich dłoniach pojawiło się tyle krwi.
Widząc moich umierających rycerzy czuję, że przegrywam.
Zaciskam pięść i uderzeniem klingi powalam napastnika. Udaje mi się odejść na bok pola walki, starając się unikać mieczy i pięści wojowników. Wbijam swój miecz w ziemię i koncentruję się na mojej mocy. W końcu z moich ust wydobywa się ryk. Jest długi i potężny.
Unoszę wzrok. Widzę, że Maxim przerywa swoją walkę. Inni rycerze także zostają wytrąceni z równowagi. Maxim szuka mnie wzrokiem, a gdy wreszcie jego oczy spotykają się z moimi, unoszę lewy kącik ust. Uśmiecham się pod nosem wiedząc, że teraz jest moja kolej na przewagę.
Słyszę, że moja druga armia nadciąga.
Pantera wybiega z lasu jako pierwsza, potem nadciągają wilki i jelenie. Wszystkie zwierzęta, które zwołałam rano na polanę, przybywają z pomocą.
Widzę, że w oczach Maxim'a pojawia się lęk.
Teraz ja wygrywam.
***
Nawet ze wsparciem... przegrywamy.
Z przerażeniem patrzę jak moi wojownicy są powalani na ziemię i przebijani mieczami. Rozglądam się po polu bitwy i tylko coraz mocniej zaciskam pieści, starając się opanować gniew i strach.
Maxim z uśmiechem na twarzy uśmierca kolejnego rycerza. Przeszywam go wściekłym wzrokiem i ruszam w jego stronę.
Trzeba to skończyć.
Nancy, która idealnie włada mieczem i porusza się zwinnie niczym wąż, nawiązuje ze mną kontakt wzrokowy. Kiwam na nią głową, upewniając ją, że dam sobie radę.
Zręcznie wymachuję mieczem, czując się pewnie i silnie. Maxim odpycha swojego przeciwnika z taka siłą, że ten zatacza się i upada. Ociera pot z czoła i uśmiecha się obrzydliwie.
– Skończmy to – mówię, przyjmując pozycję gotową do walki.
Jako pierwszy napiera na mnie Maxim. Mimo zmęczenia nie stracił na sile, gdyż jego uderzenia mieczem są mocne i celne. Po upływie paru minut opadam powoli z sił, czego się w ogóle nie spodziewałam.
Cofając się do tyłu, zahaczam piętą o wyciągniętą stopę Maxim'a. Upadam na ziemię i zanim zdaję sobie sprawę ze swojego położenia, Maxim kopie mnie w twarz tak mocno, że odrzuca mi głowę w tył. Hełm spada na ziemię. Jestem zamroczona i nie wiem, co się dzieje dalej. Wiem jedynie, że opadam z sił na tyle by się położyć na ziemi.
Dopiero po jakimś czasie czuję, że Maxim obsypuje mnie kopniakami z każdej możliwej strony, całą swoją uwagę skupiając na moim brzuchu. Dzięki zbroi jestem w jakiś sposób ochroniona, jednak mimo wszystko czuję siłę, która przedostaje się przez metal.
Jakimś cudem udaje mi się przetoczyć na drugi bok i wstać. Ręce mi się trzęsą, ale przełykam ślinę i napieram na Maxim'a z całą siłą. Mężczyzna z łatwością mnie odpycha.
– Jasmin! Uważaj! – krzyczy z całej siły Nancy.
Czuję, że wszystko dzieje się teraz w zwolnionym tempie. Odwracam się powoli w stronę Nancy. Widzę jej przerażony wzrok i otwarte usta. Kobieta zaczyna biec w moją stronę, ciągle coś wykrzykując. Jej palec wskazuje coś po mojej lewej stronie. Odwracam wzrok od kobiety i przenoszę spojrzenie w miejsce, które wskazuje. Dopiero teraz zauważam ukrytego łucznika, który mierzy w odsłonięte miejsce w mojej zbroi. Stoję jak sparaliżowana, nie mogąc wykonać żadnego ruchu. Czuję, że całe moje życie przelatuje mi przed oczami, gdy łucznik wypuszcza strzałę.
Reszta dzieje się szybko. Czuję czyjś ciężar na klatce piersiowej. Słyszę świst strzały i głuchy odgłos. Strzała dosięgnęła celu. Jednak nie czuję bólu.
Strzała nie trafiła we mnie.
Nancy osuwa się na ziemię, a jej obejmujące mnie wcześniej ramiona opadają. Udaje mi się ją złapać, by załagodzić upadek.
Nie wiem, co robić. Ręce mi się trzęsą bardziej niż pare minut wcześniej. Patrzę w oczy Nancy roztrzęsiona.
– Nie... – udaje mi się wyszeptać.
Moje dłonie są nieporadne. Staram się jakoś pomóc, zrobić cokolwiek...
– Złap mnie za rękę – mówi cicho Nancy.
Od razu chwytam jej dłoń i patrzę w oczy kobiety.
– Jestem z ciebie dumna – oznajmia, uśmiechając się delikatnie. – Nigdy tego nie mówiłam, ale jestem szczęśliwa, że zdecydowałam się ciebie wychować i poświecić tobie cały mój czas. – Łza spływa po moim policzku. – Moją decyzją było, żeby cię teraz uratować. Nigdy siebie za to nie obwiniaj. Nie mogłabym znieść tego, że to ty byś zginęła, gdy mogłam temu zapobiec. – Na jej twarzy maluje się błogi uśmiech. – Od teraz będę cię obserwować z nieba razem z twoimi rodzicami. Podążaj za swoim sercem, a nigdy cię ono nie zawiedzie...
Czuję jak z ostatnim oddechem duch Nancy opuszcza jej ciało. Mam wrażenie, że moje serce po raz kolejny zostaje rozszarpane na tysiąc kawałków. Z moich ust wydobywa się szloch. Dreszcz wstrząsa całym moim ciałem.
– Nie! Nie... Nie możesz mnie tutaj zostawić...
Obejmuję jej martwe ciało i łkam jeszcze głośniej.
Nie wiem jak długo tak trwam przy jej ciele. Kiedy wreszcie podnoszę się do klęczek, moje łzy już wyschły. Drżącymi palcami zamykam oczy Nancy i po raz ostatni ściskam jej zimną dłoń.
Wstaję z ziemi, czując jakbym na barkach niosła co najmniej dziesięć kilogramów. Biorę głęboki wdech.
Musisz wziąć się w garść. Jeszcze nie wszystko stracone. Nancy nie może umrzeć na nic. Ta wojna nie może się skończyć porażką.
Maxim klęczy niedaleko mnie, wpatrując się w ciało Nancy.
Zaciskam zęby. Nie zamierzam być łagodna.
– Zobacz do czego doprowadziłeś! Jesteś potworem, nikim więcej.
Maxim nie podnosi na mnie spojrzenia. Jakby w ogóle mnie nie słyszał, wciąż wpatruje się w Nancy.
Już mam ochotę skorzystać z okazji i dobić tego mordercę prostym cięciem miecza... jednak zatrzymuję się w pół kroku. Nie bynajmniej z powodu żalu.
Czuję okropny ból w brzuchu. Takiego bólu jeszcze w życiu nie czułam. Robi mi się niedobrze i pragnę się zwinąć w kłębek. Nogi prawie załamują się pode mną.
– Jaśmin!
Ktoś pojawia się obok mnie, udaje mi się zaprzeć o ramię mężczyzny i wbić palce w jego zbroję, by ulżyć sobie w bólu. Jednak nic nie pomaga.
– Co się dzieje?
Dopiero po jakimś czasie zdaję sobie sprawę, że to Hassun stara się mi pomóc. Teraz jest mi obojętne jak wyboista jest nasza przeszłość. Teraz potrzebuję jego jak nigdy wcześniej.
– Do... namiotu... – udaje mi się wykrztusić.
Hassun rusza od razu, starając się zwalniać kroku, gdy nie nadążam. Co jakiś czas muszę przystanąć, by głęboko odetchnąć.
– Co się dzieje? – ponawia pytania Hassun, gdy docieramy do namiotu.
Udaje mi się położyć, jednak ból nie ustępuje.
– Tracę dziecko...
Samotna łza spływa po moim policzku.
***
Omija mnie co najmniej połowa bitwy, a i tak gdy wychodzę z namiotu czuję, że nie jestem tak silna jak na początku walki. Pragnę odpocząć. Czuję, że jeśli bym teraz zasnęła to obudziłabym się co najmniej dzień później.
Mimo, że jestem wykończona jeszcze nie mogę się poddać. Nie, kiedy Nancy oddała za mnie życie. Nie, kiedy Arnar jest ciągle w rękach Maxim'a.
Zmiana przepoconych ubrań i odświeżenie się w namiocie trochę pomogło. Czuję, że jestem gotowa do walki.
Stając na lekkim wzniesieniu, staram się rozeznać w sytuacji. Z przerażeniem zauważam, że moich rycerzy jest o wiele mniej niż przeciwników.
Jednak jeszcze większy lęk pojawia się, gdy zauważam ruch z prawej strony. Widzę Maxim'a i dwóch jego pobratymców ciągnących za sobą... Arnara.
Strach i wściekłość rozpierają moje ciało. Z mocno zaciśniętymi pięściami ruszam pewnym krokiem w stronę Maxim'a. Kiedy jestem już bliżej nich, widzę wyraźnie, że Arnar ledwo żyje.
– Coś mu zrobił?! – wykrzykuję.
– Chyba nie mam zobowiązania, by odpowiadać na twoje pytania – odpowiada, zakładając ramiona na piersi.
Mam ochotę rzucić się na niego z pięściami.
– Wypuść go – żądam.
– Chyba do tego też nie jestem zobowiązany – mówi, uśmiechając się złośliwie.
– Przestań się ze mną drażnić, bo inaczej będziemy rozmawiać...
– Twoje groźby są tak naiwne – przerywa mi, kręcąc głową z politowaniem. – Wypuszczę go, jeśli się poddasz i uklękniesz przed nowym władcą.
Prycham.
– Chyba śnisz.
Mężczyzna uśmiecha się.
– Twoja armia to marne ostatki, z którymi rozprawimy się w parę minut. Nie masz już, po co walczyć. Przegrasz, a do tego twój chłoptaś straci przez ciebie życie. Ile osób chcesz mieć na sumieniu, hm? Najpierw Nancy, a teraz narzeczony...
– Jak śmiesz?!
– Uklęknij, a Arnar przeżyje.
– Nigdy!
Maxim macha ręka na dwóch mężczyzn, którzy rzucają Arnara na kolana. Chłopak ledwo się utrzymuje w pionie, chwieje się na prawo i lewo. Ze strachem patrzę na jego bladą cerę i wychudzoną sylwetkę. Nie wiem, co się z nim działo przez te dwa dni, ale na pewno nie może być to sprawka tylko ludzkich rąk.
– Masz ostatnią szansę – oznajmia Maxim.
– Rozszarpię cię na miejscu, jeśli tylko go tkniesz! – grożę.
Mężczyzna unosi kącik ust i daje sygnał swoim rycerzom. Nie jestem nawet w stanie zareagować, gdyż wszystko dzieje się tak szybko. Zauważam jedynie błysk ostrza. Potem słyszę jak nóż zatapia się w sercu Arnara. Widzę jak wygina plecy do przodu i jak otwiera oczy. Nasze spojrzenia się krzyżują. Potem chłopak upada na bok.
– NIE!
Nie panuję już nad swoim gniewem i rozpaczą.
– Zabiję cię!
Z tymi słowami zamieniam się w tygrysa. Nie zamierzam już się powstrzymywać. Z szaleńczą satysfacją rozgryzam Maxom'owi gardło, przy okazji orając pazurami jego klatkę piersiową. Potem rzucam się na jego rycerzy i z łatwością odbieram im życie.
Zmieniam się w powrotem w człowieka, a mocą iluzji stwarzam na sobie cienką, białą koszulę. Klękam nad Arnarem. Zrywam z jego szyi sznur z jakimś kamieniem, który nie ma teraz dla mnie większego znaczenia. Trzęsącymi się dłońmi naciskam na jego ranę.
Łzy powoli zaczynają mi napływać do oczu.
– Nie pozwolę ci umrzeć. Nie mogę stracić też i ciebie...
Arnar jakby na chwilę odzyskuje siły i otwiera oczy. Unosi dłoń i dotyka mojego policzka.
– Nie musisz mnie ratować... Stracisz dziecko, jeśli mnie uratujesz... A tego bym nie zniósł... Wolę zginąć...
Łzy spływają strumieniami z moich policzków i kapią na jego koszulę.
Nie jestem w stanie mu powiedzieć, że dziecka już nie ma. Nie, kiedy może umrzeć...
– Nie pozwolę ci umrzeć.
Zamykam oczy i obie dłonie kładę na ranie. Koncentruję się i gromadzę moc w moim ciele. Staram się stworzyć ją jak najpotężniejszą. Wkładam w ten proces wszystkie swoje emocje, które czułam od kiedy poznałam Arnara. Miłość, szczęście, zaciekawienie, smutek, tęsknotę i wiele, wiele innych.
Kiedy jestem gotowa wypuszczam moc przez moje dłonie, prosząc przy tym przodków, by mi pomogli. Czuję, że moc powoli opuszcza moje ciało, tym samym kreując lekką poświatę wokół rany Arnara.
Przeżyjesz. Przeżyjesz...
Kiedy moc już się wyczerpuje czuję tak wielkie zmęczenie, że ledwo utrzymuję się na klęczkach. Z nadzieją patrzę w zamknięte oczy Arnara.
Obudź się. Obudź się... Proszę...
Zmęczenie jest ode mnie silniejsze. Opadam na klatkę piersiową Arnara. Z przerażeniem stwierdzam, że nie oddycha, a serce mu nie bije. Ostatnia łza spływa po moim policzku.
Pełna lęku zasypiam.
******************************
Dziękuję, że nadal jesteście ze mną ❤️❤️❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top