Ostatnie nadzieje
Kolejny rozdzialik :* Krótki niestety, ale nie miałam na niego pomysłu. Długo go pisałam i niekoniecznie jestem z niego zadowolona, no ale zobaczę, co o nim sądzicie.
Trochę mi zeszło od poprzedniej publikacji, ale musiałam się uczyć na prawo jazdy i robić testy, ale na szczęście teoria już za mną ^^ Teraz będę miała więcej czasu na pisanie :)
Zaczęłam dodawać poprawione rozdziały do pierwszej część, więc jak coś się nie zgadza z dalszymi rozdziałami jeszcze nie poprawionymi to bardzo przepraszam, ale potrzebuję jeszcze dużo czasu.
Będę też zmieniać nazwy królestw, więc w pierwszej części będzie się pojawiać dużo nowości. Na początkach rozdziałów zawsze piszę, które są już poprawione.
Jeszcze te rozdziały – w tej części – będę utrzymywała w tych samych realiach, światach i w ogóle, żeby Wam niczego nie mieszać.
Jeśli jesteście ciekawi, co zmieniłam zapraszam do pierwszych dwóch rozdziałów :*
A teraz już bez przedłużania, życzę miłego czytania. :****
*************************
Już od rana siedzę w gabinecie.
Zerwałam się z łóżka o świcie. Nawet się nie przebierałam. W samej koszuli nocnej powędrowałam do gabinetu, uprzednio całując w policzek śpiącego Arnara. Jeśli tak ma wyglądać nasze przyszłe życie to nie wiem, czy w ogóle będziemy ze sobą spędzać czas...
Przecieram oczy, bo literki zlewają mi się ze sobą i ponownie wracam do czytania swoich notatek mając nadzieję, że pojawi się w nich coś nowego.
Nic takiego nie ma miejsca. Jedynie zaczynam się bardziej denerwować ograniczoną liczbą możliwości.
Tak bardzo nie chcę teraz polegać na pieniądzach Arnara, że próbuję wymyślić cokolwiek, co dałoby nam parę groszy. Powtarzam sobie, że gdyby chłopaka przy mnie nie było, musiałabym sobie poradzić sama. Bez niczyjej pomocy.
Ponownie oglądam mapę Królestwa. Przejeżdżam palcem po granicach.
Tak duży teren... Jakim cudem mam nad nim zapanować?
Całą powierzchnię zajmują lasy, a góry znajdują się głównie w centrum państwa. Kiedyś część powierzchni przeznaczona była na pola, jednak teraz one zarosły i trzeba najpierw wyciąć młode drzewa, by je na nowo stworzyć. Dzięki takim wycinkom będziemy mogli zbudować domy, mosty i podnieść z gruzów miasta. Drewna zostanie nam jeszcze na tyle, by je eksportować dalej.
W tym momencie to nasza jedyna szansa.
Podkreślam dwa razy zdanie, w którym jest o tym mowa.
Pocieram czoło, zerkając na kartkę.
To wciąż za mało.
***
– Siedzisz tu cały ranek? – pyta Arnar, obejmując mnie od tyłu.
– Mhm – mamroczę, nie odwracając wzroku od notatek ojca.
– Nie powinnaś się tak przemęczać...
– To moja praca – zauważam. – Poza tym nie mogłam spać.
Arnar opiera brodę na moim obojczyku i patrzy na to, co czytam.
– Co to jest?
– Jeszcze nie jestem do końca pewna, ale wydaje mi się, że ojciec szukał złota na naszych terenach. Był przekonany, że gdzieś muszą być złoża. Nawet sprawdził kilka miejsc, ale niczego nie znalazł – wyjaśniam.
– Skąd miał pewność, że akurat tutaj leżą złoża?
– Nie mam pojęcia. Intuicja? – Wzruszam ramionami i pokazuję mu mapę. – Ojciec zaznaczył kilka miejsc, w których nic nie znalazł. Patrz. – Pokazuję mu jedno miejsce na mapie. – Tutaj miał się wybrać na następną wyprawę. – Przyglądam się, zbliżając się do niej. – Chyba myślał, że tam na pewno coś znajdzie. Zakreślił to kilka razy.
– Tylko mi nie mów, że zamierzasz się bawić w odkrywcę – mówi, prostując plecy.
Odwracam się do niego.
– Jeśli będę musiała...
– Jasmin, to nie zadanie dla przyszłej królowej! Jeszcze możesz zginąć w tych górach!
– Nie powiedziałam, że pojadę – mówię z naciskiem. – Wynajmę paru ludzi, żeby sprawdzili ten teren...
– I wydasz pieniądze, których nie masz?! – pyta, unosząc brwi. – Przepraszam, ale to śmieszne.
Obrzucam go gniewnym spojrzeniem.
– To może być moja jedyna szansa – oznajmiam z zaciśniętymi zębami.
– Masz moje pieniądze! Dlaczego nie chcesz ich wziąć?!
Wstaję z miejsca zdenerwowana.
– Jak sam właśnie zauważyłeś TWOJE pieniądze. Nie mogę polegać tylko na tobie. To państwo nie przetrwa, gdy będzie polegać wyłącznie na twojej pomocy. Na pewno nie zaoszczędziłeś tyle, by pokryć wszystkie koszty odbudowy. Twoich pieniędzy starczyłoby jedynie na drobne wydatki na starcie.
Chłopak zaciska zęby.
– Naprawdę doceniam twoją propozycję, ale zrozum, że musimy się usamodzielnić.
Podchodzę do niego i obejmuję w pasie. Patrzę jak jego wyraz twarzy łagodnieje.
– Rozumiem, ale pamiętaj, że wystarczy słowo...
– Wiem – odpowiadam i go przytulam.
***
Jeszcze przed południem sprawdzamy, czy służba ma jakiś związek ze Stowarzyszeniem. Oprócz kilku przypadków, w których ludzie zrezygnowali z udziału w walce po stronie wroga, nikt nie jest podejrzany o jakiekolwiek powiązania.
Przyznam, że kamień spadł mi z serca. Od razu czuję, że mogę swobodniej chodzić korytarzami, nie przejmując się tym, że ktoś doniesie Stowarzyszeniu o moich jakichkolwiek poczynaniach.
Jednak ten dzień nie mógł opierać się tylko i wyłącznie na pozytywach, gdyż od razu po obiedzie zostaję wezwana do sali tronowej. Już na wejściu spodziewam się najgorszego.
– Dlaczego mam wrażenie, że masz dla mnie złe wieści? – pytam, wkraczając do środka.
Sir George opiera się o blat stołu.
– Bo mam złe wieści.
Zbliżam się do niego.
– To znaczy?
– Ludzie się buntują. Zaprzestali prac i żądają pieniędzy.
– Co?! Przecież zaledwie dzień temu wszystko było w porządku! Myślałam, że moje obietnice, choć trochę temu wszystkiemu zaradzą. Mówiłam, że dostaną pieniądze.
Mężczyzna krzyżuje ramiona na piersi.
– Twoje słowo, pani, nic nie znaczy.
– Jak to nic nie znaczy?! – oburzam się.
Sir George wzdycha i mówi:
– Po pierwsze nie jesteś jeszcze Królową, a po drugie większość z nich nawet cię na oczy nie widziała i ma cię za kolejną magnatkę, która pragnie szybko przejąć władzę kosztem zwykłych ludzi. Myślą, że wykorzystujesz ich do niewolniczej pracy, gdy nie dajesz im ani grosza...
Niemal otwieram usta ze zdziwienia. Jednocześnie moje serce przyspiesza ze złości.
– Gdyby wiedzieli z kim mają do czynienia...
– Ale nie wiedzą – przerywa mi. Wzdycha ponownie. – Na twoim miejscu nie szedłbym od razu z odsieczą w stylu "pokażę wam, kto tu rządzi" tylko dałbym im pieniądze, których potrzebują. Uciszą się, zaczną pracować, a dopiero potem będziemy się przejmować twoim wizerunkiem wśród ludu.
Tłumię w sobie gniew. Wiem, że mężczyzna ma rację.
– Więc jak stoimy z pieniędzmi? – pyta, a ja naprawdę nie wiem, co mu odpowiedzieć.
Kłamać, że coś wymyślę czy powiedzieć prawdę.
Opieram dłonie na stole.
– Nadal ani gorsza.
– Więc lepiej szybko coś wymyśl, bo w naszej historii zapisze się drugi upadek.
***
Siadam w ogrodzie na niskim murku i chowam twarz w dłoniach.
Już byłam tak blisko... Myślałam, że się uda...
Opieram głowę na dłoni i patrzę w przestrzeń.
Najbardziej– oprócz pieniędzy– boli mnie to, co sądzi na mój temat lud. Zdawałam sobie sprawę, że nie będzie łatwo zdobyć ich zaufanie. Przecież przez ponad dekadę nie mieli swojego państwa ani przywódcy, który by ich poprowadził. W tym czasie stali się nieufni w stosunku do innych ludzi, gdyż na każdym kroku mogli spotkać wrogów.
Ja jestem tym innym człowiekiem. Nieznanym, przybywającym zza oceanu i roszczącym sobie prawa do tronu. Nie wiedzą jak wyglądam i kim tak naprawdę jestem. Nie znają mojej historii i nie chcą poznać – chcą się mnie pozbyć jak najszybciej.
Nie dziwię im się, ale mimo wszystko czuję w piersi ukłucie bólu.
– Szukałem ciebie– słyszę za sobą głos Arnara.
Zerkam na niego kątem oka jak siada obok mnie.
– Co się stało?– pyta, patrząc w moją stronę.
– Oprócz tego, że nie mam pieniędzy? – Uśmiecham się smutno. – Lud uważa mnie za bogacza bez serca.
Chłopak obejmuje mnie ramieniem. Kładę głowę między jego obojczykiem a szyją.
– Ludzie zawsze będą gadać – mówi cicho, bawiąc się moimi włosami. – Zawsze będą krążyć niestworzone plotki. Ja kiedyś na przykład przez rok byłem dziewczynką.
Śmieję się cicho.
– Pewnie się zdziwili, kiedy zobaczyli u ciebie zarost – odpowiadam, chichocząc.
Uśmiecha się rozbawiony.
– Zrobili wielkie oczy i już myśleli, że mnie podmienili.
Znów się śmieję. Jego ramię zaciska się, przytulając mnie mocniej.
– Będzie dobrze. Zobaczysz, wszystko się ułoży.
Obejmuję go w pasie.
– Mam nadzieję, bo dopiero tutaj przyjechałam, a już jestem wykończona.
Arnar całuje mnie w czoło.
– Gdybyś tylko potrzebowała pomocy, jestem do twojej dyspozycji. W końcu siedzimy w tym razem.
– Dziękuję – szepczę, wtulając się bardziej.
Przez chwilę pomiędzy nami panuje cisza aż w końcu zbieram się w sobie, by spytać:
– Chciałbyś kupić ode mnie drewno?
Chłopak patrzy na mnie zdziwiony.
– Co? Dlaczego?
Uśmiecham się i unoszę głowę, aby na niego spojrzeć.
– Za połowę twoich pieniędzy wyślę do ciebie drewno – wyjaśniam.
Patrzy na mnie zmieszany.
– Przecież możesz je dostać od tak. Nie musisz mi nic dawać w zamian.
– Wiem, ale chcę. Będę się z tym czuła lepiej. Ostatecznie oddam ci pieniądze, a drewno będzie tak naprawdę prezentem.
– Nie musisz...
– Ale chcę. Przynajmniej tak mogę ci się odwdzięczyć za to, że tu ze mną jesteś.
– Nie oczekiwałbym nic...
Przerywam mu, całując go delikatnie.
– Muszę... przekazać... że mam... pieniądze – udaje mi się wypowiedzieć, pomiędzy jego pocałunkami.
– Za chwilę...
***********************
Obiecuję, że następny rozdział będzie lepszy i mniej przegadany :*
Dziękuję za 37 tysięcy wyświetleń, prawie 6 tysięcy gwiazdek (znów bardzo mało nam brakuje) i tyle komentarzy :** Dzięki Wam długo utrzymujemy się w pierwszej 10 :D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top