Jestem blisko

Arnar

Kocham cię.

Tak kończy się długi monolog Jasmin. W trakcie niego nie potrafiłem nic powiedzieć. Nie potrafiłem jej przerwać i powiedzieć, że jestem. Że ją słyszę. Tak mnie pochłonęła szczerość w jej słowach, że nawet nie myślałem o tym, by wydać z siebie jakikolwiek dźwięk. Słuchałem jak oczarowany...

Jednak słysząc jej zmartwiony, tęskny głos... I fakt jaki był cichy... jakby nie miała już siły mówić sprawia, że przerażam się nie na żarty. Przecież kiedy ją ostatni raz widziałem była silna, pełna energii i... wyglądała naprawdę dobrze. Czy wszystko się tak bardzo posypało po tym jak się oddaliliśmy?

Najwyraźniej. Straciliśmy ze sobą kontakt, a ona przez cały ten czas martwiła się o mnie. Mimo, że próbowałem z nią porozmawiać, była za daleko, żeby mnie usłyszeć. Ona pewnie czyniła to samo.

Tylko, że ja wiedziałem, że jest bezpieczna. Załoga walczyłaby o jej przetrwanie na śmierć i życie. Zrobiłaby wszystko, żeby nic jej się nie stało. Ona jednak nie ma pewności, co do mojego bezpieczeństwa. Przecież jestem na pirackim statku. Tutaj wszystko może się wydarzyć. Nawet ja nie jestem w stanie powiedzieć co i jak będzie wyglądać za godzinę. Z sekundy na sekundę zastanawiam się, czy kapitan nie zmieni zdania i nie wyrzuci nas za burtę na pożarcie rekinom.

Po jej wszystkich słowach wiem, jak bardzo jej na mnie zależy. Kocha mnie bezgranicznie. Może po jakimś czasie wybaczy mi moje wszystkie błędy i głupoty. Nie łudzę się, że już mi przebaczyła. Do tego trzeba czasu, a ja nie chcę jej popychać do żadnych decyzji, których by potem żałowała.

Zerkam na bezchmurne niebo.

Muszę się wydostać z tego statku. Niby jesteśmy blisko wybrzeża, ale ciągle wokół niego krążymy niczym drapieżniki polujące na swoje ofiary. Nie wiem, co chce osiągnąć kapitan, kręcąc się w miejscu. Mam wrażenie jakby czegoś szukał albo na kogoś czekał. Jednak kto wie, co mu siedzi w tej głowie.

Trochę niegrzecznie byłoby poprosić mężczyznę o cumowanie w najbliższym porcie, patrząc na to, że już i tak robi mi przysługę, zabierając mnie ze sobą. Niegrzecznym i wzbudzającym podejrzenia byłoby również wyskoczenie ze statku i płynięcie wpław do plaży. Pewnie sądziliby, że coś im zwędziłem. Chwilowo nie chcę mieć na pieńku z piratami, a już na pewno nie chcę być przez nich ścigany do końca życia. Podziękuję za takie rozrywki.

Jeszcze przez jakiś czas Jasmin musi sobie radzić sama. Wierzę, że sobie poradzi. Jest silna, a przynajmniej musi być.

Nagle na statku pojawia się lekkie poruszenie. Załoga szepcze do siebie. Przekazują sobie jakąś informację, biegając od jednego mężczyzny do drugiego. Rozchodzi się lekki tupot stóp, gdy każdy każdemu stara się opowiedzieć wszystko w jak najkrótszym czasie.

– Co się dzieje?– pytam, wstając ze swojego miejsca.

Wszystkie lampy z dopalającymi się białymi świecami zostają zgaszone. Na statku zapada półmrok. W końcu ktoś do mnie podbiega i mówi:

– Będziemy się pławić w złocie.

– Co?– wyrywa mi się, bo nie mam pojęcia, o co dokładnie chodzi.

– Kapitan dostał cynk jeszcze we Włoszech, że w tym czasie będzie tędy przepływał statek wyładowany złotem.

Marszczę brwi.

– Będziemy walczyć – jest to bardziej stwierdzenie niż pytanie.

– Oczywiście, że będziemy – mówi, patrząc na mnie jak na idiotę.

Zaciskam szczęki, podczas gdy mężczyzna odchodzi.

Nie pisałem się na bitwy morskie. Chciałem po prostu bezpiecznie dotrzeć na ląd. Jestem przecież tak blisko... a mogę jeszcze zginąć.

Opieram się z trudem o słup. Staram się rozważyć swoje możliwości.

Nie mogę się schować pod pokład i przeczekać wszystkiego. Mimo, że będzie większa szansa na przetrwanie to wyjdę na tchórza. Poza tym jak się dowiedzą, że zamiast pomóc wycofałem się wyrzucą mnie od razu ze statku, gdyż tak naprawdę powinienem walczyć razem z nimi – wraz z wejściem na pokład stałem się częścią załogi; dezerterów się pozbywają i to jak najszybciej.

Zostałbym. Jestem przekonany, że piraci rozbroją nawet największy statek. Jednak nie jestem do końca przekonany, czy przeżyję.

Może w tej sytuacji dobrą opcją byłoby opuszczenie załogi. Zostałbym okrzyknięty tchórzem, ale przynajmniej nikt o nic by mnie nie oskarżał. Wszyscy uznaliby, że po prostu strach mnie obleciał i nie chciałem zginąć.

Jednak zacznę wcielać mój plan, gdy rozpocznie się bitwa. Wtedy nikt nie będzie zwracać na mnie uwagi. Wtedy ucieknę.

– Panie, co tu się dzieje?– pyta mnie Jack, pojawiający się nagle obok mnie.

– Szykuje się bitwa, ot co. Zwiewamy jak tylko zrobi się zamieszanie– dopowiadam szeptem.

– Tchórzymy?

– Ratujemy się– mówię z przekonaniem.–Nie będę walczyć po stronie piratów.

Kiwa głową.

– Poza tym zamierzam wrócić do domu cały. Nie po to pchałem się tyle tysięcy kilometrów, żeby teraz zginąć. Nie mogę zginąć. Nie, póki nie zobaczę Jasmin.

Jack przygląda mi się przez chwilę i ponownie kiwa głową.

– Daj tylko sygnał i się stąd zwijamy – mówi i wraca do załogi, by w czymś pomóc i nie wzbudzać żadnych podejrzeń.

Robię to samo.

***

Statek jest niedaleko naszego.

Załoga cicho przyczaja się na pokładzie. Jest ciemno, żadna świeca nie jest zapalona. Idealnie się kamuflujemy pod osłoną nocy. Tamci pewnie w ogóle nas nie widzą.

Kiedy "wrogowie" zbliżają się na tyle, że są na linii ognia kapitan daje sygnał dłonią. Klapy zakrywające działa się unoszą prawie bezszelestnie. Tamci jeszcze nie wiedzą jakie piekło się szykuje.

Słyszę jak pod pokładem toczą kule armatnie. Po chwili słychać wybuch. Potem kolejny i kolejny.

Patrzę na statek. Jego burtę rozrywają na strzępy ciężkie kule. Resztki drewna wylatują w powietrze i spadają z pluskiem do wody. Rozlega się dzwon ostrzegający – chaotyczny, powtarzający się wiele razy – i cała ich załoga staje na równych nogach, choć jest późno w nocy i z chęcią by sobie pospali. Nie jest to bojowy statek. Nie jest przystosowany do bitew, bardziej do przewożenia towaru. Jakimś cudem odnajdują trzy armaty i pospiesznie starają się je odpalić.

Czuję panikę bijącą od marynarzy, którzy nie spodziewali się takiego obrotu sprawy – myśleli, że spokojnie dotrą do swojego celu. Nie są przygotowani ani wyszkoleni do walki na morzu. Pewnie nawet nigdy nie myśleli, że znajdą się w tej sytuacji. Sam byłbym przerażony na ich miejscu.

Jednak znajdują łuki i miecze.

Będą walczyć do końca.

Udaje mi się przedostać do Jacka. W tym całym zamieszaniu ciężko go znaleźć. Załoga skanduje i wymachuje bronią, gdy statek zbliża się do drugiego. Za chwilę piraci przejmą drugi statek, a jak już zabiorą całe złoto zatopią łajbę, marynarzy zarżną na miejscu lub zostawią, by się utopili.

Trzeba wiać.

– Jack! Teraz!

Chłopak kiwa głową i zostawia swoje stanowisko. Żaden mężczyzna nie zwraca na nas uwagi. Strzały świszczą nam nad głowami, podczas gdy oddalamy się do lewej burty. Ostatni raz zerkam za siebie.

Widzę flagę powiewającą na wietrze. Mimo, że jest daleko i dym unoszący się ze statku ją zasłania to wiem, że znam tę flagę. Ale nie dlatego, że się o niej uczyłem na lekcjach w pałacu.

Nie. To była moja flaga. Mój statek!

Moje złoto...

Przystaję w miejscu. Nie mogę się ruszyć. Jestem rozdarty.

Nie mogę pozwolić, by zatopili mój statek i mnie obrabowali. Nie mogę pozwolić, żeby moi ludzie walczyli beze mnie. Mam ochotę wybiec. Mam ochotę się nawet ujawnić, by ich uratować. Ten mały impuls prawie pcha mnie z powrotem. Prawie zabijam wszystkich piratów. Prawie ratuję każdego na moim statku.

Prawie...

Bo mam wrażenie, że i tak przegram. Mimo mojej przewagi i wykorzystania zaskoczenia, obawiam się, że i tak byłbym pojmany. Może nawet zabity.

Nie mogę się kierować furią. Muszę myśleć racjonalnie.

Co jeśli by się nie udało?

Patrzę raz w jedną, raz w drugą stronę. Widzę wyczekiwanie w oczach Jacka. Widzę przerażenie w oczach marynarzy.

Zaciskam zęby i pięści.

Co robić? Co robić? Co...?

Nagle słyszę kolejny świst strzały. Nie przejmuję się tym zbytnio. Najważniejsze jest teraz wybranie odpowiedniej drogi.

– Arnar?– słyszę cichy głos Jacka. Prawie go nie słyszę w tym całym gwarze.

Odwracam głowę w jego stronę przekonany, że chce się dowiedzieć, czy zmieniłem zdanie.

Mylę się. Tak bardzo się mylę.

Z lękiem patrzę na strzałę utkwioną w boku chłopaka. Zaczyna krwawić. Z przerażenia nie panuje nad swoim ciałem i osuwa się do wody.

Widzę to jakby w zwolnionym tempie. Jack powoli spada do morza. Już wtedy wiem, co wybieram. Ratuję przyjaciela zamiast swojego złota, statku i marynarzy. Wybieram przyjaciela.

Nikt nawet nie zauważa, że nieobecności chłopaka, więc szybko wyskakuję za nim, korzystając z nieuwagi załogi.

Woda jest zimna. Widzę jak Jack idzie na dno. Bez zastanowienia nurkuję. Szybko macham nogami i wyciągam przed siebie ręce, by złapać Jacka za poły koszuli. Wynurzam najpierw jego na powierzchnię, potem sam do niego dołączam. Klepię go kilka razy w policzki, by go ocucić.

– Nie waż się umierać, młody!

Chłopak otwiera oczy, ale widać, że jest słaby.

– Płyniemy do brzegu!– informuję go, przekrzykując roztaczającą się obok bitwę.– Przemienię się, a ty będziesz się mnie trzymać najmocniej jak potrafisz! Rozumiesz?!

– Nie wiem, czy dam radę...– mówi ledwo słyszalnie.

– Dasz radę! Nie gadaj bzdur!

Szybko przemieniam się w Tygrysa. Teraz przebieram w wodzie łapami jak pies.

Jack obraca się na brzuch i obejmuje mnie mocno rękami za szyję.

Damy radę. Przetrwamy. 

***

Jack kilka razy kaszle i wypluwa wodę, która nalała mu się do ust podczas naszej przeprawy. O własnych siłach czołga się na suchy piasek. Trzyma się mocno za ranę, starając się tamować krwotok.

Chłopak sam rozdziera kawałek koszuli, obwiązuje go wokół grotu i łamie strzałę na pół, żeby nie przeszkadzała mu jej długość i go nie drażniła przy każdym nieostrożnym ruchu.

Zaciska powieki.

– Wahałeś się– mówi, otwierając oczy i spoglądając na mnie.– Widziałem flagę. To był twój statek. Uratowałeś mnie, a mogłeś ratować swoich. Dziękuję.

Kiwam łbem.

Chwilę później schylam się i trącam go łbem, by wsiadł mi na grzbiet.

– Pójdę sam – mówi Jack i wstaje stękając.

Kilka razy rzucam łbem, nie zgadzając się na taką opcję.

– W porządku, ale jak będzie ci ciężko to od razu schodzę.

Chłopak nie jest lekki, ale nie pozwolę, by zginął z wycieńczenia.

Razem dotrzemy do mojej najbliższej kryjówki.

Przetrwamy.

*****************************

Dziękuję za 28 tysięcy wyświetleń, 4 tysiące gwiazdek i tyle komentarzy 😘😘😘

Teraz już mniej smutny rozdział 😁 trochę się też podziało 😁😁😘

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top