Goodbye...

Kolejny rozdział i nie zgadniecie. Dłuższy!!! 😁😁 Jestem z niego dumna i byłam pełna emocji, pisząc go i mam nadzieję, że wy także będziecie 😘

Nie przedłużam. Miłego czytania 😍

***********************

Maxim

Mężczyzna siedzi przy mahoniowym, potężnym biurku. Łokcie opiera na jego blacie, składa dłonie jak do modlitwy i opiera na nich swoje czoło. Wpatruje się bezsensownie w blat, jego powieki kilka razy ciężko opadają i tak samo ciężko się unoszą.

Z daleka widać, że jest mu... nielekko.

Widok ten jest niespotykany i zadziwiający. Przecież zawsze wygląda pewnie. Przybiera postawę silnego przywódcy, niewzruszonego na niczyje cierpienie. Przywódcy, który stawia sobie poprzeczkę coraz wyżej, wpada na nowsze pomysły, podbija świat.

Teraz wygląda zupełnie inaczej. Jakby już dłużej nie mógł znieść bycia przywódcą. Dwadzieścia lat na tym samym stanowisku; od dzieciństwa uczony do pełnienia swojej roli... Jednak nadal niemogący odejść ze swojej funkcji. Bez jego potomka Stowarzyszenie nie przetrwa – władza dostanie się w niepowołane ręce i rozpadnie się w przeciągu roku. Jest przytwierdzony do tego stołka do końca swoich dni.

Rozlega się pukanie do drzwi.

– Proszę – odpowiada i od razu przyjmuję postawę potężnego lidera. Siada prosto, a twarz staje się poważna.

Do pokoju wchodzi Fabien.

– Panie, przychodzę z informacjami, o które prosiłeś.

Gestem przywołuje go do siebie.

– Więc?

– Królo... Księżniczka jutro z samego rana wypływa z portu – oznajmia. – Płynie z obstawą i udało jej się zebrać sporą załogę.

– Zabiera ze sobą swojego księcia z bajki? – pyta ironicznie.

– Nie, panie. Płynie całkiem sama z dowódcą zbuntowanych wojsk.

– Jakaż szkoda, że młodzi jednak nie połączą dwóch królestw – mówi z wyczuwalnym sarkazmem.

– Czy mam zebrać nasze wojska? – pyta, ignorując złośliwą uwagę.

– Tak, wypływamy jeszcze dzisiaj wieczorem. Musimy ich wyprzedzić. Zaskoczymy ich już na miejscu. Nie lubię bitew morskich.

– Tak jest, panie. – Kłania się delikatnie. – Jeszcze jedna sprawa?

– Cóż takiego?

– Victor... odszedł ze Stowarzyszenia – wypowiada z trudem te słowa, gdyż już od jakiegoś czasu tracą sprzymierzeńców.

– Cholera!

Maxim oburzony wstaje z miejsca i uderza pięścią w blat.

– Straciliśmy jedynego łącznika z pałacem! Co w tego bachora wstąpiło?!

Fabien milczy.

– Jeśli zakochał się w tej służącej, to aż mi go żal!

Fabien szybko się wycofuje i opuszcza pokój – nie warto zadzierać z wkurzonym Maximem.

***

Jasmin

Ostatni dzień w tych murach, myślę przewracając się na drugi bok.

Odrzucam kołdrę i wstaję z łóżka. Chodzę po pokoju, dotykając mebli. Ten cały pokój jest teraz częścią mnie. Przeżyłam tutaj te lepsze i gorsze chwile; wspomnienia dobre i złe przesiąkły to miejsce.

A teraz muszę je opuścić. Od tak.

Zacząć od nowa. Od tak.

Otwarty kufer z ubraniami przypomina mi dobitnie, że to dziś jest ten dzień – dzień wyjazdu. Mel przygotowała już strój na wyprawę, która potrwa kilka tygodni, a przy dobrych wiatrach dotrzemy za kilka dni do portugalskiej prowincji, gdzie uzupełnimy zapasy i ruszymy dalej. Wszystko jest dokładnie przemyślane, a Mel pomyślała o każdym kolejnym dniu wyprawy i spakowała już całą walizkę ubrań. Te co są w kufrze to tylko suknie, a i tak nie wszystkie jeszcze wpakowała.

Uśmiecham się delikatnie i postanawiam jej pomóc, gdyż i tak ma dużo obowiązków przed wyjazdem – nie potrzebne jej jeszcze przejmowanie się moimi ciuchami. W szafie zostało kilka sukni i dwie pary butów. Dziś i tak tego nie założę, bo śniadanie planuję zjeść u siebie, w ciszy. Bez przejmującej się Elizy, milczącego Ruperta, a już na pewno bez Arnara...

Kręcę szybko głową, próbując się pozbyć wspomnienia twarzy chłopaka.

Zdejmuję z wieszaka suknię zdenerwowana, że mój umysł nadal wariuje i nie pozwala mi o nim zapomnieć. Rzucam ją na łóżko i staram się złożyć jak najporządniej. W końcu zwijam ją w rulon i wkładam do kufra, nie przejmując się tym, że się pogniecie. Z drugą suknią robię dokładnie to samo. Buty wrzucam byle jak i siadam na kufrze, by go zamknąć.

Nerwowo grzebię przy zamku, starając przekręcić klucz. Warczę wściekła, że nie chce się zamknąć i uderzam dłońmi w wieko.

– Cholera!

– A cóż ten kufer tobie zrobił? – dziwi się Mel, wchodząc do pokoju. Niesie na rękach zawiniątka ubrań.

– Nie chce się zamknąć – oznajmiam nagle wyzuta z energii.

– Bo wepchnęłaś do niego źle złożone suknie – odpowiada jakby wiedząc co przed chwilą robiłam. – Czekaj. Zrobię to.

Odkłada ubrania na łóżku i mnie również na nim sadza.

Wyciąga obie suknie z kufra i rozkłada je na pościeli. Sprawnie składa je tak, że wyglądają jak równe prostokąty, a nie jak kulki materiału. Układa je na stosie innych sukni i zamyka z łatwością wieko.

– I już. Trzeba tylko zrobić to sposobem – mówiąc to odrywa wzrok od kufra i przenosi go na mnie. – Tylko mi nie mów, że tak się przejęłaś tymi ubraniami... Przecież to nic... – mówi, widząc mój grymas bliski płaczu.

– Ja po prostu...

Pociągam nosem i kilka łez spływa po moich policzkach. Przejęta dziewczyna siada obok mnie i otacza ramieniem. Moja głowa ląduje na jej ramieniu.

– Ja już nie mogę dłużej udawać, że jest w porządku i grać dobrą minę do złej gry... Nie jestem wcale silna. Jestem złamana. Na pół.

– Przecież nikt nie oczekuje od ciebie ogromnej siły...

– Ależ tak. Wszyscy tego ode mnie oczekują...

– Ja nie. – Uśmiecha się. – Przez ten tydzień nie widziałam, żebyś w ogóle płakała. Gromadzisz w sobie tyle emocji, że lepiej czasem popłakać, pokazać swoją słabość, by potem stanąć na równych nogach pełna mocy i gotowa do działania.

Znów pociągam nosem.

– Co ja bym bez ciebie zrobiła? Będziesz może moją poduszką do żalów?

Mel wybucha śmiechem.

– Mogę być twoją poduszką do żalów.

***

Arnar

– Ona mnie nienawidzi. A ja nienawidzę siebie.

– Ona cię nie nienawidzi... Po prostu nie toleruje – odpowiada Jack.

– Nie pomagasz, stary. I czym się różni nienawiść od nietolerancji? – Unoszę dłoń. – Nie tłumacz mi, bo nie mam na to siły.

Jack zamyka buzię i rozgląda się po pokoju, szukając sobie czegoś do roboty.

– Dzisiaj płakała...

Jack patrzy na mnie, nie wiedząc jak to skomentować.

– Przeze mnie... Słyszę też jak płacze we śnie...

– Cierpi... Gdyby nie płakała, nie byłaby sobą – dobrą, prostą dziewczyną o złamanym sercu...

– Nadal nie polepszasz mi humoru.

– Dobra! Musisz się wziąć w garść! – Jack ściąga ze mnie kołdrę. – Musisz jej wszystko wytłumaczyć!

– Nie rozkazuj mi – mówiąc to odbieram mu pościel z dłoni. – Nie jest gotowa na moje tłumaczenia.

– Może pozwolisz jej o tym zadecydować?!

Jack odbiera mi poduszkę spod głowy. Przenoszę się na drugą.

– Ona nie chce mnie nawet widzieć!

– To zrób coś, żeby z tobą porozmawiała! Nie wiem, goń ją, śledź... Cokolwiek!

– Jeszcze bardziej ją przerażę – odpowiadam, układając się wygodniej w łóżku.

– To jedź za nią! Nie pozwól jej od tak odejść!

Mruczę coś pod nosem, żeby się odpieprzył. Jack jakby nie słyszy mojego niezadowolenia i staje przede mną.

– Kochasz ją?

– Tak – mruczę.

– Chcesz ją odzyskać?

– Tak.

– Poświęciłbyś dla niej życie?

– Tak.

– To, kurka wodna, na co jeszcze czekasz?!

***

Jasmin

Na moje oficjalne pożegnanie zjechało się multum ludzi. Stoją ściśnięci w małej przestrzeni między domami i na placu przed portem. Strażnicy robią specjalnie dla mnie przejazd – odpędzają ludzi i stają przed nimi, rozkładając ręce, by nikt się do mnie nie przedostał. Jestem oszołomiona ilością osób – nie byłam na to przygotowana. Planowałam cichy wyjazd, a tu proszę – całe miasto się zeszło.

Jadąc na koniu czuję się dziwnie. Przecież do niedawna także stałabym w tym tłumie witając i żegnając władców.

Po jakimś czasie udaje nam się przedrzeć do wydzielonego miejsca dla władców państwa i nie tylko – na wielkim podeście siedzą także moi sojusznicy, który jeszcze nie wyjechali z kraju. Nagle czuję, że ten dzień nie będzie aż tak straszny.

Mięknie mi serce, gdy widzę tyle osób stojących po mojej stronie. Osób trzymających za mnie kciuki. Osób wierzących, że podołam wyzwaniu. Że pozostanę silna.

Teraz kiedy widzę takie zgromadzenie ludzi czuję się trochę dziwnie w dość prostych ubraniach, przygotowanych na długą podróż. Mam na sobie skórzane spodnie, czarne, wysokie buty, tunikę, która od bioder wygląda jak mini spódniczka z falbankami, na to mam zarzuconą długą marynarkę. Wyglądam trochę jak pirat w połączeniu z kapitanem. Brakuje mi tylko kapelusza!

Uśmiecham się na to porównanie. Ja i pirat, a to dobre!

W dobrym humorze wchodzę na platformę i żegnam każdego władcę. Otrzymuję od nich pełne życzliwości uściski i dużo słów otuchy. Mam ochotę się rozpłakać, słysząc te wszystkie miłe słowa i uśmiechy.

– Moja mała! – Eliza wpada mi w ramiona cała rozemocjonowana. – Jak ty tam sobie sama poradzisz?

– Jakoś dam radę – wykrztuszam.

Puszcza mnie na chwilę, by spojrzeć mi w twarz.

– Pamiętaj, że zawsze możesz się do nas zwrócić o cokolwiek. Dobrą radę, pomoc, posiłki. Po prostu cokolwiek, co ci przyjdzie na myśl. Będziesz o tym pamiętać?

– Oczywiście, że będę.

– Czuję jakbym żegnała własną córkę – oznajmia i znów mnie przytula, a z jej policzków płyną łzy rozpierającej jej dumy.

– To dla mnie zaszczyt.

Puszcza mnie, ocierając łzy.

– Mimo, że nie mieliśmy okazji się lepiej poznać, pokochałem cię za twe czyny. – Dotyka mojego policzka dłonią. – Byłaś dla mnie jak córka, której nigdy nie miałem.

Nie wiem co powiedzieć, więc stoję tylko z otwartą buzią w półuśmiechu. W końcu król śmieje się pod nosem i przyciąga mnie do siebie w niedźwiedzim uścisku. Nie mogę oddychać przez dobre kilka sekund.

– To najmilsze słowa jakie od króla usłyszałam – odpowiadam, kiedy wreszcie mnie puszcza. – A nie było ich wiele... – szepczę, a on wybucha śmiechem.

Mruga do mnie jednym okiem na pożegnanie – nie sądziłam, że król jest taki... zabawowy.

Przychodzi kolej Aarona. Przygotowuję się na sarkazm lub krytykę.

– Mam coś dla ciebie – oznajmia na początek. Zdziwiona patrzę co wyciąga zza pasa. – Powinienem ci go już wcześniej dać... Należy do ciebie.

Podaje mi... mój sztylet. Ten sam sztylet z głową tygrysa. Ten, który mi z premedytacją wyrwał twierdząc, że należy do niego.

Patrzę najpierw na sztylet, potem na niego.

– Dziękuję – odpowiadam zdziwiona.

Lekko schyla głowę w geście szacunku. Jestem tak zdziwiona, że nie wiem co powiedzieć.

Chowam nóż za pasek spodni i się odwracam...

Mam ochotę zakryć twarz dłońmi i zniknąć.

Dlaczego to on musi być ostatnim kogo muszę pożegnać?

W piersi pojawia się uczucie jakby moje serce spadło kilka pięter niżej. Przez chwilę mam wrażenie, że nie mogę oddychać.

Zaciskam mocno pięści i uspokajam oddech. Dasz radę, dasz radę. Tylko to przetrwaj i będzie lepiej.

Ruszam w jego stronę. Muszę zrobić tylko parę kroków. Przymykam na chwilę oczy, a potem się odwracam w jego stronę.

Otwieram oczy i napotykam jego.

Tak ciężko jest patrzeć w oczy osoby, którą kiedyś się kochało. Dla której... na dnie serca jeszcze jest malutkie miejsce.

Mrugam kilka razy, starając się odpędzić napływające łzy.

Stoimy w krępującej ciszy. Mam wrażenie, że wszyscy nagle zamilkli. Że teraz jesteśmy tylko my.

Czekam aż chłopak coś powie. Cokolwiek, co przerwie tą ciszę.

– Ja... – Chrząka, a ja mam ochotę się rozpłakać. Ściągam brwi i marszczę oczy, by jeszcze choć przez chwilę wytrzymać bez płaczu. – Życzę ci bezpiecznej podróży i szczęścia w nowym życiu. Stwórz królestwo, z którego twoi rodzice byliby dumni.

W tym momencie moje serce rozpada się na milion kawałków. Mam ochotę wyć.

"Szczęścia w nowym życiu"... W nowym życiu.

Tak mocno hamuję swoje łzy, że aż cała się trzęsę.

Widzę, że nie jestem jedyną, która powstrzymuje łzy. On też się ledwo trzyma. Nie wiem jakim cudem wydobył z siebie te wszystkie słowa... Ale jestem wdzięczna, że to nie ja musiałam zaczynać naszą rozmowę.

Z trudem wyciąga do mnie rękę. Układam na niej swoją – zimną, trzęsącą się od emocji. Nachyla się i całuje moją dłoń...

Jedna łza spływa po moim policzku. Zamykam oczy, prawie szlochając pod nosem.

Wyrywam dłoń z jego uścisku i się odwracam. Idę parę kroków.

Nadal czuję na dłoni cień jego dłoni. Cień jego pocałunku. Ciepło jego ust.

Z oczami pełnymi łez z trudem odwracam się i biegnę w jego stronę. Szlochając wpadam w jego ramiona. Stojąc na palcach, obejmuję dłońmi jego szyję. Mocno zaciskam ręce, starając się uzyskać z tego uścisku jak najwięcej jego ciepła. Opieram brodę na jego barku.

Przez chwilę chłopak jest na tyle zdziwiony, że nie potrafi wykonać żadnego ruchu. W końcu otrząsa się i otacza moją szczupłą talię swoimi dłońmi. Jeszcze mocniej mnie do siebie przyciąga.

Tak bardzo tego potrzebowałam... Nie ważne co myślę. Moje serce tego potrzebowało.

Łzy płyną z naszych oczu strumieniami.

– Skradłeś moje serce – szepczę w spazmach płaczu. – Pamiętaj, że nadal w nim jesteś...

Zaciskając zęby, puszczam go. Odchodzę, a jego dłoń nadal trzyma moją, by po chwili ją puścić.

Daje mi wybór. To jest mój wybór. Wybór, by odejść lub zostać.

Zakrywam dłońmi twarz i uciekam. Tak po prostu... uciekam.

Przedzieram się na statek, już nie patrząc za siebie.

Nadal cię kocham...

Więc dlaczego uciekasz?

************************

Dziękuję za 20 tysięcy wyświetleń, trzy tysiące geiazdeczek i tyle komentarzy, które ostatnio mocno mnie zmotywowały do roboty 😘😘😘😘😘😘😘😘

No i jak? Były emocje? Czy tylko dla mnie był to bardzo poruszający moment (prawie ryczałam, próbując sobie wyobrazić całą tą scenę)?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top