Don't cry

No i pół godziny przed 20, czyli planowanym czasem, jest nowy rozdzialik. :) :D

Miłego czytania.

******************************

Spadam.

Czuję opór powietrza na całym ciele. Jakbym była ptakiem.

Ptakiem wolnym i pełnym energii.

Ptakiem lekkim o nieograniczonej sile.

Ptakiem patrzącym z góry na świat.

Ptakiem potrafiącym latać...

Wtedy czuję, że zamiast spadać unoszę się w górę.

Wyżej i wyżej.

Ponad chmury...

***

Moje oczy poruszają się pod powiekami. Czuję, że chcę jeszcze trochę pospać. Przykryć się pod brodę puchową kołdrą i czuć ciepło, które jest najprzyjemniejszą rzeczą na świecie.

Biorę głęboki wdech przy okazji przeciągając się delikatnie, by rozprostować i rozluźnić kręgosłup. Dopiero wtedy powoli otwieram oczy.

Mrużę je natychmiastowo, gdyż słońce padające przez niezasłonięte okna mnie oślepia. Przetaczam się na drugi bok i wtedy czuję ból w lewym ramieniu.

Podnoszę się do pozycji siedzącej najszybciej jak tylko potrafię. Odchylam koszulkę i widzę bandarz, biegnący przez cały mój obojczyk. Poruszając lewą ręką czuję ból i szwy.

I wtedy przypominają mi się ostatnie wydarzenia...

***

Otwieram drzwi balkonowe, a moją twarz owiewa rześkie powietrze, które sprawia, że staję się przytomniejsza niż jeszcze chwilę temu. Wychodzę na balkon i opieram się dłońmi o balustradę. Patrzę na rozciągający się krajobraz.

Jestem w komnacie na ostatnim piętrze, przez co z łatwością widzę horyzont ponad koronami drzew. Słońce wstało chwilę temu i teraz rozświetla swoimi promieniami całą okolicę.

Wzdycham i siadam w kącie. Zerkam w dół pomiędzy szczeblami balustrady.

Podsumujmy wszystko co się działo... Właśnie, ile dni już minęło? Dwa, cztery, tydzień? Jak długo spałam?

Znów wzdycham. Podsumujmy.

Jestem królową Środkowego Królestwa... A przynajmniej się nią mianowałam... Ale przodkowie nie mieli nic przeciwko, więc chyba nią jestem.

Kiedy ogłosiłam to całemu włoskiemu ludowi, próbowano mnie zgładzić. Na szczęście zostałam tylko ranna. Na szczęście...

Ale przecież nie mam pewności, czy to się nie powtórzy. A co jeśli następnym razem będą skuteczniejsi? Co jeśli naprawdę zginę?

Ja się na to nie pisałam zostając królową, myślę zrozpaczona.

Boże, co ja teraz zrobię?

Przecież Stowarzyszenie Kobry się nie podda. Już myśleli, że mają całe Królestwo dla siebie, a tu pojawiła się jakaś małolata uznająca się za królową – praktycznie rzecz biorąc – ich ziemi. Są na mnie wściekli. Moje wystąpienie jako prawowitej władczyni ziemi Środkowego Królestwa ustawiło ich w złym świetle. Pokazało, że tak naprawdę nie są potężni i każdy może ot tak odebrać im to, co zagarnęli. Każdy może odebrać im władzę.

A tym kimś tym razem jestem ja.

Mam przechlapane. Jestem pewna, że już szykują zemstę i kolejny zamach.

Nie jestem bezpieczna.

Już nigdy nie będę.

***

Jakimś cudem zaczynam płakać.

Nie wiem czy to przyczyna bólu, który rozsadza moją lewą rękę, czy z powodu bezradności.

Samotne łzy kapią na moje gołe kolana. Pociągam smętnie nosem i wybucham śmiechem. Nie jest to radosny śmiech tylko nerwowy, pełen rozpaczy.

Co ja mam teraz zrobić? Jak odzyskać Królestwo?

Gdyby moi rodzice żyli, wiedzieliby jak działać. Pomogliby mi; na spokojnie wytłumaczyliby jak rządzić państwem... rozbitym państwem.

Bez ich pomocy nie dam sobie rady.

Pociągam nosem.

Potrzebuję was...

Z bezradności uderzam ranną ręką w posadzkę. Ból przechodzi przez całe ramię.

Ale to ból mnie otrzeźwia. Przestaję się mazgaić.

I wtedy ktoś wchodzi do pokoju.

***

Zrywam się na równe nogi. Wycieram łzy wierzchem dłoni choć wiem, że to i tak nic nie da – na pewno mam czerwony nos i policzki, a oczy napuchnięte.

– Kto tam? – pytam, nie fatygując się nawet do środka.

– Jasmin?

Poznaję ten głos.

Arnar.    

Odwracam się do niego plecami.

– Wszystko w porządku? – pyta, podchodząc do mnie. – Martwiłem się...

– Nic nie jest w porządku – oznajmiam sucho.

Arnar kładzie dłonie na moich ramionach. Odtrącam go i chowam twarz w dłoniach.

– Co się stało?

– I ty się jeszcze pytasz, co się stało?! – krzyczę, odwracając się do niego. Mam łzy w oczach. – Prawie zostałam zabita. To się stało! – Nie pozwalam mu sobie przerwać. – A teraz... nie wiem, co mam robić. Pragnę odzyskać państwo moich rodziców, ale nie wiem jak... Czuję się bezradna. Gdyby moi rodzice tu byli, byłoby mi łatwiej...

– Hej! – Arnar rozciera mi ramiona, starając się mnie pocieszyć. – Dasz sobie radę bez nich. – Mam niepewną minę. – Ja to wiem. – Uśmiecham się półgębkiem. – Poza tym przeżyłaś zamach. Ja nigdy nie miałem z niczym takim do czynienia. To oznacza, że jesteś silna. Silniejsza od nich. Jesteś dla nich trudnym przeciwnikiem.

Wzdycham z uśmiechem.

– Wiesz co ci powiem? Musisz popracować nad pocieszaniem. Nie jesteś w tym wcale taki dobry.

– A kto twierdził, że jestem?

Kręcę głową szeroko się szczerząc.   

– Martwiłem się o ciebie – mówi, uśmiechając się smutno. – Myślałem... że cię stracę...

– Jestem tu, przeżyłam. Nic mi nie jest – oznajmiam pocieszająco.

– Wiem, ale... Kiedy zobaczyłem krew... Dużo krwi... I kiedy straciłaś przytomność... Straciłem nadzieję – mówi z trudem. – Jesteś dla mnie ważna. Nie mógłbym cię stracić.

Widzę jak w jego oczach pojawiają łzy. Jest to szokujący widok. Nigdy nie spotkałam płaczącego i tak wrażliwego mężczyzny. Nie wiem co robić.

– Hej, hej! – Przytulam go mocno. – Nie płaczemy. Nic mi się nie stało. Oprócz chwilowo kontuzjowanego ramienia bolącego jak skurczybyk – Arnar śmieję się przez łzy – to jestem cała.

Całuje mnie w czoło, a pojedyncza łza spada na mój nos. Odsuwa się ode mnie.

– Wiesz co?

– Co? – pytam podejrzliwie.

– Dość tych smętów. Zabawmy się – oznajmia pełen energii, a cały jego smutek wyparowuje w jednej chwili.

– Co masz na myśli? – Unoszę brwi.

– Nie wiem. – Wzrusza ramionami. – Możemy coś zjeść, puszczać latawce...

– Puszczać latawce? – powtarzam z jeszcze wyżej uniesionymi brwiami. Mam wrażenie, że albo żartuje, albo mam zły słuch.

– Czemu nie? – Znów wzrusza ramionami, a jego usta układają się w delikatnym uśmiechu. – Robiłaś to kiedyś?

– Tak, jak byłam dzieckiem – odpowiadam, śmiejąc się.

– Cóż... Ja też, ale możemy powtórzyć to doświadczenie. Na pewno będzie inaczej.

Przekrzywiam głowę.

– Niech ci będzie – zgadzam się. – Ale najpierw muszę coś zjeść. Umieram z głodu.

– Słyszę – oznajmię z szerokim uśmiechem. – Twój burczący brzuch mógłby zbudzić niedźwiedzia ze snu zimowego.

Uderzam go pięścią w klatkę piersiową. Rozmasowuje bolące miejsce, ale mimo wszystko nadal jest radosny.

**************************

Już mamy tysiąc odsłon, a to dopiero 3 rozdział. Dziękuję wam kochani :* i wszystkie komentarze są świetne :******

No i jak się podobało?

Nie wiem czemu, ale z jakiegoś powodu nie jestem z całości zadowolona, ale może to tylko moje dziwne przeczucie :D bo z jednej strony czytając po raz któryś ten rozdział wydaje mi się całkiem fajny, ale z drugiej strony czuję, że czegoś tu brakuje. No, ale może to nie prawda... :'D

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top