Chaos jest moim przyjacielem*

*Bob Dylan

Witam ponownie :D Późno, ale cóż... ważne, że jest.

Trochę zajęło mi pisanie tego rozdziału, bo przy okazji poprawiam pierwszą część Tigre i zajmuje to naprawdę dużo czasu. Nawet nie wiedziałam, że w tej pierwszej części jest tyle niedopowiedzeń. Do każdego rozdziału dopisałam ponad 200 słów jak nie ponad 500.

Niestety nie udało nam się zakwalifikować do drugiego etapu Perły Wattpada 2017. Ale to nic.

Będę dalej pisać, nie martwcie się. Nie zniechęciłam się :*

Miłego czytania :*

**********************

Odrywam wzrok od blatu stołu.

– Nie przerywajcie prac. Powiedzcie ludziom, że dostaną pieniądze, nawet jeśli bym musiała sprzedać wyposażenie pałacu – mówię, prostując się. – Nie możemy stanąć w miejscu, bo inaczej nigdy się nie odbijemy od dna. Postaram się jak najszybciej znaleźć środki, ale mimo wszystko potrzebuję czasu. Jak widać, nie mamy go zbyt wiele, gdyż za chwilę pogrążymy się w takiej klęsce, że nikt nas z niej nie podniesie.

Odwracam się do wyjścia. Arnar chce coś powiedzieć, ale przerywam mu podniesieniem ręki.

– Nawet o tym nie myśl. Nie przyjmę pieniędzy.

Wychodzę z sali i od razu kieruję się do gabinetu, kiedyś należącego do mojego ojca. Muszę jak najszybciej przejrzeć dokumenty przez niego prowadzone. Może zostawił mi jakąś wskazówkę. Cokolwiek, co pomogłoby mi zrozumieć jak funkcjonowało to państwo przez tyle lat.

Gabinet jest przestronny z ogromnym oknem po lewej stronie. Biurko stoi pośrodku pokoju, a za nim rozciągają się regały pełne książek i kronik prowadzonych przez ojca. Mimo, że pomieszczenie jest minimalistycznie urządzone to czuję się przytłoczona. Przytłoczona odpowiedzialnością jaka na mnie spadła. Jeden błąd i koniec. Koniec mojego rządzenia, koniec tego królestwa.

Siadam za biurkiem i przez chwilę patrzę za okno.

Jakim cudem ja sobie poradzę? Bez żadnej wiedzy i doświadczenia... To się nigdy nie uda.

Wzdycham i zabieram się za przeszukiwanie biurka. Szuflady ciężko chodzą, a w środku nie ma nic przydatnego. Kilka pożółkłych ze starości kartek, nóż do otwierania korespondencji, pobrudzone atramentem pióra i dziennik, dopiero co rozpoczęty, więc nic ciekawego się z niego nie dowiaduję.

Wstaję od biurka i podchodzę do regałów. Każda kronika ma na brzegu napisany miesiąc i rok. Nie są one jakieś bardzo grube, ale też niezbyt cienkie. Staram się wybrać taką, która byłaby sprzed ataku Stowarzyszenia Kobry. Tak mniej więcej rok lub dwa przed.

Wyjmuję jedną ze stycznia, a drugą z czerwca. Uznaję, że to dobry pomysł nie tylko dlatego, że odstęp pomiędzy miesiącami jest dość duży, ale też dlatego, że zmieniają się pory roku, co może wpłynąć na eksportowane produkty. Potem jeszcze zerkam na wcześniejsze kroniki i po krótkim zastanowieniu wyciągam tą z miesiącem moich urodzin.

Siadam z powrotem przy biurku i rozkładam księgi. Zaczynam od tej ostatniej.

Otwieram ją; pojawia się zapach lawendy. Kurz wzbija się lekko w powietrze. Ostrożnie przeglądam strony, aż docieram do daty moich urodzin. Ojciec kilka razy ją pogrubił i podkreślił.

Data warta zapamiętania. Zmieniająca bieg historii.

 Marszczę brwi i czytam dalej, gdyż jestem ciekawa, co ojciec ma na myśli.

Dziś w nocy na świat przyszła Jasmin Rosalie Sophia, moja córeczka. Zarazem następczyni tronu i najpotężniejsza kobieta w  historii kraju. Po raz pierwszy od wieków pojawia się następca tronu.

Unoszę wzrok znad księgi. Czy to znaczy, że... wcześniej wybierano królów elekcyjnych? Jakim cudem? Myślałam, że nasza linia rodzinna sięga co najmniej dwa wieki wstecz.

Od teraz nie musimy przejmować się wyborami, zamieszkami i niezadowoleniem wśród ludu. Córka będzie wychowywana już od najmłodszych lat na niezależnego władcę. Będzie dobra, a zarazem stanowcza. Piękna, ale także mądra.

Mam wrażenie, że coś przeoczyłam. Wracam wzrokiem do tekstu.

"Niezależny władca". Czy to znaczy...? Nie, nie może być...

Muszę przeczytać ostatnią wolę rodziców, zdaję sobie sprawę. Musi tutaj gdzieś być.

Przeszukuję wszystkie możliwe kroniki od dnia moich urodzin. Kiedy poszukiwania nic nie dają, rzucam książkę na powoli tworzący się stos na biurku i podłodze oraz sięgam po następną. W końcu rezygnuję z przeszukiwania tak wczesnych kronik. Dopadam ostatniej, spisanej przez ojca księgi.

Szybko przeszukuję strony, niemal rwąc je na pół.

W końcu zauważam, że jedna strona sklejona jest żywicą z drugą. Pomiędzy nimi wyczuwam wypukłość wielkości złożonej na pół kartki.

Patrzę na datę ostatniego wpisu.

Tydzień przed upadkiem Królestwa. Już wtedy ojciec wiedział, że przegra tą walkę...

Delikatnie odrywam od siebie kartki. Wiadomość jest nienaruszona i śnieżnobiała. Atrament nie przebija na drugą stronę, więc zaczynam się bać, że tam tak naprawdę nic nie ma.

Otwieram go z zapartym tchem. Wypuszczam powietrze, kiedy widzę królewską pieczęć i nazwiska moich rodziców. To naprawdę jest ich ostatnia wola.

Siadam na podłodze przy stercie książek. Podekscytowana omijam prawie większość tekstu. Zatrzymuję się tylko przy najważniejszych kwestiach.

"Nasza córka zostanie prawowitą następczynią tronu."

"Zasiądzie na tronie nie jako Królowa. Zostanie Królem, niezależnym od mężczyzny zasiadającego u jej boku."

Przełykam głośno ślinę przerażona słowami mojego ojca.

Jak to Królem? Kobieta nie może... To przecież wykracza poza granice prawa. Tak nie można...

"Ręka naszej córki została powierzona synowi dowódcy gwardii, Hassunowi. Jednak zważając na okoliczności, ich drogi się rozejdą, a nasza córka może samodzielnie wybrać godnego jej kandydata. Jeśli będzie to mężczyzna o nieznaczącej pozycji, będzie mogła go ogłosić księciem, ale nigdy Królem. Jeśli córka zgodzi się na małżeństwo zapewniające sojusz, ma nasze błogosławieństwo tak jak i w przypadku pierwszej opcji. Jednak jako rodzice pragnęlibyśmy najlepszego dla naszego jedynego dziecka, więc chcemy, żeby wyszła za mężczyznę, którego kocha."

A co jeśli mogę kochać mężczyznę, który zapewni nam sojusz?! – niemal wykrzykuję na głos. Czy też mam wasze błogosławieństwo?!

Ze wszystkich emocji zaczynam prawie płakać. Staram się szybko opanować.

Zdaję sobie sprawę, że nikt tak naprawdę nie wie jak wygląda ostatnia wola moich rodziców. Każdy tylko gdyba. Nie zdziwiłabym się, gdyby możni próbowali mi wmówić coś, co nigdy nie było zawarte na papierze.

Tak jak Hassun.

Staram się doprowadzić do porządku. Odgarniam z czoła kosmyki włosów i wygładzam suknię.

Czas brać się do pracy.

***

Nadchodzi późny wieczór, a ja mam wrażenie jakby wszystkie godziny przeleciały mi przez palce. Nadgarstek boli mnie od ciągłego robienia notatek. Kręgosłup od siedzenia, a kark od nachylania się nad papierami.

Najgorsze jest to, że tyle godzin pracy poszło na marne. Nie mam nic. Żadnego punktu zaczepienia. Żadnej nadziei.

Ukrywam twarz w dłoniach.

Wiem, że powinnam myśleć pozytywnie. Przecież zawsze jest jakieś wyjście.

Teraz chyba go nie ma...

Ktoś wchodzi do pokoju. Unoszę głowę i zauważam Arnara. Uśmiecham się do niego zmęczona.

– Powinnaś coś zjeść. Nie zeszłaś nawet na kolację – mówi.

Wzruszam ramionami.

– Tak mnie pochłonęła praca, że nawet nie zauważyłam, że jestem głodna – wyznaję, próbując rozluźnić kark.

Chłopak podchodzi do mnie i odgarnia z szyi moje włosy. Zaczyna delikatnie masować spięte mięśnie.

– Jak ci idzie? – pyta szeptem do ucha.

Wzdycham.

– Kiepsko. – Zamykam oczy i odchylam głowę do tyłu. – Jesteśmy w kropce. Państwo kwitło te kilkanaście lat temu. Rozprowadzaliśmy bawełnę, len, drewno, warzywa i owoce, zboże, broń i drogie materiały. Teraz mimo, że mamy co rozprowadzać, nie możemy sobie na to pozwolić, bo nie ma dróg. A dróg nie będzie, bo nie mamy pieniędzy, żeby płacić ludziom. Nie będę od nich wymagać pracy za darmo. Nawet nie zawrę umowy, która będzie im gwarantować pieniądze po zakończeniu prac. Większość się nie zgodzi, a część będzie potrzebowała pieniędzy już w pierwszym tygodniu. – Biorę wdech. – Nie mam pojęcia, co robić. Z chęcią zaczęłabym handlować z innymi państwami, ale ci nie dadzą mi pieniędzy przed przypłynięciem towaru. Jestem przyparta do muru. Nie sądziłam, że będzie tak trudno...

Arnar przestaje mnie masować, a ja niemal wydaję z siebie pomruk niezadowolenia. Podchodzi do mnie i opiera się o biurko tuż obok mnie. Krzyżuje stopy w kostkach i patrzy mi w oczy.

– Mam pieniądze.

– Arnar, nie... – przerywam mu.

– Posłuchaj mnie. To są moje pieniądze. Nie moich rodziców, czy nawet królestwa. Tylko i wyłącznie moje. Mogę z nimi robić, co tylko zechcę. I chcę ci je podarować.

– Nie, nie mogę ich przyjąć.

– Moje pieniądze to także twoje pieniądze – mówi cicho. – Jeśli kiedykolwiek rozważałaś małżeństwo ze mną to nie ma wątpliwości, że są to nasze wspólne pieniądze – szepcze.

Patrzę na niego szeroko otwartymi oczami. Rozchylam lekko usta i przysuwam się do niego.

– Oczywiście, że rozważałam...

– W takim razie obiecaj, że przemyślisz moją propozycję.

Kiwam głową i obejmuję go w pasie ramionami. Głowę układam na jego brzuchu. Arnar dotyka dłonią czubka mojej głowy. Potem podnosi ją, trzymając w palcach podbródek i składa pocałunek na czole.

– Każę przygotować ci kąpiel. Musisz trochę odpocząć.

Uśmiecham się z wdzięcznością. 

Wychodzi szybko z pokoju, a ja porządkuję wszystkie kroniki. Odkładam je w odpowiednie miejsca, a ostatnią wolę rodziców chowam w inne miejsce niż poprzednio. Otwieram nową, niezapisaną kronikę na ostatniej stronie. Wykorzystuję tą samą metodę, co ojciec.

W końcu siadam przed biurkiem i wyciągam pióro, które maczam w atramencie.

22.09.1456

Król zasiada na tronie. A na imię mu Jasmin Rosalie Sophia Tablita.

Mamy miesiąc do koronacji.

***

W łazience jest gorąco. Jest cała zaparowana, przez gorącą wodę wlaną do drewnianej wanny, okrytej białym materiałem. Wielkie okno jest delikatnie uchylone, przez co do środka wpada chłodne wieczorne powietrze i cykanie polnych cykad.

Zauważam, że w pokoju znajduje się służka.

Uśmiecham się do niej i pozwalam zdjąć z siebie suknię.

– Gdzie jest Mel? – pytam, sprawdzając wodę dłonią.

– Jest zajęta. Szyje suknię, pani.

Unoszę kąciki ust. Ta dziewczyna jest dla mnie za dobra.

Wchodzę do wanny i pozwalam spiąć sobie włosy, żeby się nie umoczyły.

– Dziękuję, moja droga.

Uśmiecha się.

Oddala się w głąb pomieszczenia i wraca z flakonikiem z przezroczystym płynem.

– To na rozluźnienie mięśni – informuje i nawet nie czekając na moją zgodę, wlewa zawartość do środka.

Kiwam delikatnie głową w podziękowaniu, choć jej zachowanie wydaje mi się nie mniej dziwne.

Zamykam oczy, starając się rozluźnić. Cały dzień pracy i stresu mocno na mnie wpłynął. Głowa zaczyna mi powoli pulsować z nadmiaru informacji i emocji. Z chęcią pożegnałabym ten przykry dzień głębokim snem.

Gorąca woda rozluźnia moje mięśnie, ale jednocześnie sprawia, że jest mi bardzo duszno. Podciągam się delikatnie, żeby nocny wiatr trochę mnie ochłodził.

Otwieram oczy, kiedy słyszę w łazience jakiś ruch.

Nagle przy mojej szyi pojawia się mały nóż. Jego lodowaty chłód sprawia, że po moim ciele przechodzi niekontrolowany dreszcz. Staram się wyrwać, ale ktoś mocniej przyciska nóż do szyi i jeszcze dodatkowo zaciska ramię na gardle. Lekko mnie przydusza, ale mogę z trudem oddychać.

Zerkam przed siebie i serce omal nie wylatuje mi z piersi.

– Ty! – syczę wściekła.

Maxim siedzi niedaleko mnie, unosząc kącik ust.

– Dawno się nie widzieliśmy. Mogę nawet przyznać, że trochę tęskniłem za naszymi małymi pogawędkami.

Mierzę go groźnym spojrzeniem.

– Widzę, że nie podzielasz mojego entuzjazmu – mówi, zawiedziony... albo tylko udaje. – Ale nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo nie mogłem się doczekać tego spotkania.

– Czego, do cholery, chcesz?!

Mój wybuch wywołuje na jego twarzy szeroki uśmiech.

– Tak najbardziej na świecie? – pyta, nie oczekując na moją odpowiedź. – Żebyś zginęła na moich oczach.

– Rozczaruję cię, ale jeszcze nigdzie się nie wybieram – odpowiadam niemal plując jadem.

– Jeszcze... To się zmieni za kilka minutek... może wcześniej.

Cała się spinam.

– Domyślasz się? Nie... Pewnie nie. – Przerywa, napawając się moim przerażeniem. – Widzisz, służka wlała ci ekstrakt z pewnych ziół do wanny. Usypiają, pozbawiają sił... Krótko mówiąc, idziesz na dno.

Zaczynam się szarpać. Wyciągam dłonie z wody i staram się złapać za krawędź wanny. Dziewczyna stojąca za mną, skutecznie zanurza mnie głębiej, bym jej nie dosięgnęła.

– Nawet nie wiesz, jak bardzo będzie mnie cieszyć twój widok pod wodą.

Czuję jak powoli moje powieki zaczynają opadać. Próbuję to powstrzymać, ale zioła są silniejsze ode mnie.

– No i się zaczyna – komentuje, rozbawiony przywódca.

Zaciskam zęby, starając się pozostać przytomna. Otwieram usta, żeby zawołać o pomoc, ale szybko zostaję uprzedzona. Dziewczyna zaczyna mnie podduszać.

– A, a, a! – krzyczy Maxim, grożąc mi palcem. – Nie wolno. Inaczej poderżniemy ci gardło. Zginiesz szybciej, a chyba tego nie chcesz.

Porzucam myśl wołania o pomoc. Lepsze te kilka dodatkowych minut niż momentalna śmierć... Może do tego czasu ktoś się zorientuje, że coś jest nie tak.

Ponownie moje powieki opadają.

– Oj, nie zasypiaj jeszcze. Nie skończyłem swojego wywodu – oznajmia jak małe dziecko, które nie dostało zabawki.

Otwieram ponownie oczy, choć nie dlatego, że chcę słuchać tego, co ma mi do powiedzenia. Próbuję przetrwać.

– No i proszę. Od razu lepiej – mówi, uśmiechając się. – Ale muszę przyznać, że jednego będzie mi szkoda, kiedy już umrzesz. – Zaciskam zęby. – Masz naprawdę niezłe ciało. Ten twój księżulek musi być zadowolony.

Nawet przez myśl mi nie przychodzi, żeby się zawstydzić. Wstyd to teraz moje najmniejsze zmartwienie.

– Nic? Żadnej reakcji? 

Szczęka boli mnie od ciągłego zaciskania zębów.

– Nie to nie.

Mężczyzna wzrusza ramionami.

Dziewczyna zanurza mnie głębiej. Teraz wodę mam tuż pod podbródkiem.

Czuję, że dłużej nie mogę wytrzymać. Nie mogę dłużej walczyć.

Zamykam powieki, które tak mocno mi ciążą.

– Tak. Śpij, kochana. Pozdrów ode mnie swoich rodziców.

Wiem, że idę powoli pod wodę. Uścisk dziewczyny się rozluźnia i pozwala mi zsunąć się bezsilnie do wody. W ostatniej chwili udaje mi się pomyśleć:

Arnar...

Czuję okalającą mnie wodę. Staram się jak najwolniej wypuszczać powietrze. Liczę sekundy w głowie.

Mija pierwsze pięć.

Powietrza w płucach mam coraz mniej, a utrzymanie go jeszcze przez jakiś czas jest dla mnie trudne. Powoli zaczynają mnie palić płuca.

Pod taflą wody słyszę zniekształcone głosy. Ktoś mówi coś nerwowo.

Mija kolejne pięć sekund, a z moich ust wydobywają się ostatnie bąbelki powietrza.

Ktoś wkłada ręce do wody. Dłonie zaciskają się pod moimi pachami i ktoś szybko wyciąga mnie z wody. Potem dłonie zaciskają się pod moimi kolanami i wynosi z wanny.

Kaszlę i mocno wciągam powietrze w płuca. Zostaję delikatnie postawiona na ziemi. Ktoś okrywa mnie białym materiałem i przyciska sobie do piersi.

Otwieram oczy.

Arnar patrzy na mnie przerażony.

– Jesteś cała... Jesteś cała... – szepcze z ulgą jakby przekonując siebie samego, że to co widzi jest prawdą.

Roztrzęsiona trzymam materiał w łączeniu i pozwalam się mocniej uścisnąć.

– Co tak stoicie?!– pyta zdenerwowany chłopak. – Szukajcie ich!

 Kłaniają się tylko raz spoglądając w moim kierunku. Nie wiem, czy czuję się zawstydzona tym, że widzieli mnie nagą, czy mam to gdzieś.

Mimo wszystko jestem wdzięczna Arnarowi, że tak szybko mnie okrył, oszczędzając mi zażenowania i wstydu.

– Dziękuję – szepczę w poły jego koszuli.

Jeszcze bardziej podciągam materiał, by otoczyć się nim ciaśniej. Drżące palce kładę na piersi 
Arnara, starając się jakoś uspokoić.

– Złapią ich– pociesza mnie.

– Jakim cudem ta służka dostała się do środka?– pytam nadal przerażona. – Nie sprawdzałam służby, ale nie sądziłam, że coś takiego może się stać.

– Zrobimy to. Jutro z rana. Teraz zabierzemy cię do łóżka – mówiąc to bierze mnie w ramiona.

– Nie zasnę.

– Spokojnie. Będę przy tobie.

********************************** 

Dziękuję za 34 tysiące wyświetleń, 5 tysięcy gwiazdek i tyle komentarzy :D :*****

Mam nadzieję, że teraz wszyscy są zadowoleni. Jest trochę akcji i trochę Arnara – dla każdego coś dobrego ^^ 

PS. Utrzymujemy się na 3 miejscu i mam nadzieję, że tak zostanie ^^

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top