Będę musiała ich zabić?
Dzisiaj wcześniej 😘😘😘
Wiecie jaki długi jest ten rozdział?! Nie uwierzycie! 1800 słów! ^.^ Dawno nie widzieliście takiego rozdziału, co? :D
Jestem z niego bardzo dumna i długo nad nim siedziałam, żeby było idealnie.
Miłego czytania :*
************************
Drzwi są otwarte.
Ciemne, proste deski zbite ze sobą tworzą wrota. Zawiasy są mosiężne i zaniedbane. Skrzypią i już dawno przeżarła je rdza.
Przypominają one drzwi do prostej chaty gdzieś na obrzeżach miasta, o którą nikt już nie dba. Jakim cudem może to być jedna z siedzib tak potężnego Stowarzyszenia?
Mam wrażenie, że pomyliłam adresy. Albo to Mel się przejęzyczyła. Albo jest to pułapka.
Jednak pragnę sprawdzić co kryją za sobą prymitywne drzwi.
Nie jestem jednak głupia. Wolę nie ryzykować swoją pewnością siebie i być nieostrożna.
Napinam mięśnie i umacniam uścisk na sztylecie. Sprawia, że czuję się bezpieczniej, a następne kilka pochowanych we wszystkich możliwych miejscach – w rękawach, butach czy za pasem – nadaje mi poczucie równowagi i swobody. Jednak tym samym czuję się niepokonana. Takie myślenie może się źle skończyć...
Na ugiętych kolanach, w każdej chwili gotowa do skoku czy uniku, powoli wkraczam w ciemność korytarza. Czuję jak przez moje ciało przepływa dreszcz niepokoju. Zaciskam zęby, żeby nie szczękały z zimna panującego w budynku. Wytężam wzrok, starając się dostrzec cokolwiek w mroku.
Zamykam na chwilę oczy, by po chwili je otworzyć i ujrzeć więcej niż wcześniej. Tygrysie oczy pozwalają mi zobaczyć zarys korytarza, jego ściany, podłogę i niski sufit. Ściany są gołe, nic na nich nie wisi, nie ma ani jednej pochodni czy świecy.
Czuję się jakbym wkroczyła do grobu.
Korytarz nie ma żadnych odnóg, nie ma innych drzwi. Po prostu ciągnie się przed siebie w nieskończoność.
Postanawiam zostawić drzwi otwarte... Tak na wszelki wypadek. Ruszam przed siebie, ostrożnie stawiając kroki, by się nie przewrócić, bo kamienna podłoga nie jest równa. Staram się nie dotykać dłońmi ścian, ponieważ jest zimna i wilgotna. Czuję stęchliznę i zapach mokrego drewna. Wdycham wilgotne i gorzkie zarazem powietrze, a wydycham biały obłoczek pary.
Jak ktokolwiek może mieszkać w takim miejscu? Można się przecież łatwo nabawić przeziębienia.
Docieram do końca korytarza. Tym razem mam dwie możliwości – w prawo albo w lewo. W prawym korytarzy zapalone są pochodnie, a w lewym jest ciemno. Wybieram prawy korytarz, gdyż czuję w nim obecność ludzi.
Jeszcze na chwilę się zatrzymuję. Przez tą chwilę waham się nad swoją decyzją. Jednak zwątpienie szybko mija.
Wsłuchuję się w odgłosy domu. Słyszę wiatr wdzierający się gdzieś przez okna i okiennice. Nie słychać niczyich kroków ani przyciszonych rozmów. Jakby tu nikogo nie było. Jakby nagle, wraz z moim wejściem, wszystko zamarło w bezruchu.
Zastanawiam się, czy jest to cisza przed burzą. Czy przypadkiem za chwilę zza rogu ktoś niewyskoczy i nie wbije mi noża w plecy.
Sprawdzam, czy wszystkie moje sztylety są łatwo dostępne i pozwolą mi na szybką reakcję. Ruszam przed siebie.
I mam nadzieję, że nie idę na pewną śmierć.
***
Poruszam się bardzo powoli i mam wrażenie jakbym w ogóle nie przesuwała się dalej. Korytarz jest tak samo długi jak poprzedni. Jednak teraz jestem bardziej zdenerwowana, bo wiem, że jestem coraz bliżej...
Robi się cieplej jakby ktoś rozpalił ogień. Czuję palone drewno i dym. Gorąco bucha korytarzem. Odrazu robi mi się przyjemniej. Moje zimne palce powoli się rozgrzewają i dzięki temu lepiej panuję nad sztyletem w dłoni.
Zbliżając się do końca korytarza słyszę ciche szepty. Przywieram do ściany i powoli przysuwam się do jej końca. Staram się uspokoić swój przyspieszony oddech, by się nie wydać – obawiam się, że oddycham za głośno, prawie świszcząco. Wstrzymuję na chwilę wydech i wyglądam jednym okiem na korytarz, ciągnący się dalej w prawą stronę.
Zauważam dwóch mężczyzn, rozmawiających ze sobą i odwróconych twarzą do siebie. Mają na sobie ciemne spodnie i białe koszule, których rękawy podciągnięte mają do łokci przez co widać ich umięśnione przedramiona i duże dłonie. W taliach przepasani są brązowym pasem, za które włożone mają szpady z ostrymi jak szpilki końcówkami. Opierają jedną dłoń na jej rękojeści.
Chowam się znów za ścianą, nie chcąc zostać zauważoną... Choć rozmowa, którą przeprowadzają między sobą strażnicy jest dla nich na tyle interesująca, że raczej sporo czasu minie aż zrozumieją, że nie są tu sami.
Muszę ich w jakiś sposób obezwładnić, by nie narobić hałasu. Nie mogą krzyknąć, nikt nie może usłyszeć odgłosu padających na ziemię ciał ani szpad wypadających im z dłoni.
Muszę ich ściągnąć na siebie. Muszę im poderżnąć gardła i delikatnie, bez hałasu ułożyć ich ciała na ziemi.
Wraz z tą myślą zaczynam panikować. Boję się, że nie dam rady tego zrobić. Jak mogłabym zabić człowieka? Może i jest naszym wrogiem, ale to nie oznacza, że właśnie siłą zdołamy ich pokonać.
Nie zabiję ich nawet jeśli wyrządzili tyle krzywd, że powinni pokutować przez najbliższe dziesięć lat. Nie jestem drapieżnikiem, tylko człowiekiem.
Musi istnieć inny sposób. Wiem, że po dobroci na pewno mnie nie przepuszczą.
Mogłabym ich tylko ogłuszyć, ale czy posiadam tyle siły by powalić dwóch, wielkich jak dęby mężczyzn?
Innej opcji nie ma. Jeśli nie dam rady ich ogłuszyć posunę się do ostateczności...
Będę musiała ich zabić.
***
Zbieram w sobie całą odwagę i wyciągam sztylet. Z wydechem przykładam go do ściany i zaczynam iść przed siebie, a sztylet przesuwający się ostrzem po kamiennym murze wydaje nieprzyjemny dźwięk. Po chwili udaje mi się usłyszeć nerwową rozmowę, już głośniejszą niż wcześniej.
– Idź sprawdzić, co się dzieje.
– Sam idź.
– Teraz twoja kolej. Nie bądź mięczakiem.
– Sam jesteś mięczakiem.
Słyszę kroki zmierzające w moją stronę. Przygotowuję się do wymierzenia ciosu. Strażnik pojawia się dość szybko. Na początku w ogóle mnie nie zauważa i idzie w głąb korytarza. Nagle patrzy mi w oczy i widzę jak powoli otwiera usta, by zawołać kompana. Reaguję nadzwyczaj szybko. Zakrywam mu usta dłonią i z całej siły uderzam go rękojeścią sztyletu w tył głowy. Jeszcze przez chwilę jest przytomny, ale zaraz potem osuwa się na mnie.
Jest tak ciężki, że prawie przewracam się pod jego ciężarem. Szybko i z małym łupnięciem kładę go na ziemi. Na szczęście drugi strażnik niczego nie słyszy, bo dopiero po chwili pyta:
– Stary, żyjesz ty tam?
Brak odpowiedzi.
– Robisz se jaja czy co?
Słyszę jak decyduje się podejść w moją stronę. Powtarzam to samo co zrobiłam z jego poprzednikiem. Znów męczę się z ciałem mężczyzny, ale wreszcie mogę przejść dalej.
Docieram do końca kolejnego korytarza. Adrenalina we mnie buzuje, kiedy natrafiam na drewniane drzwi. Są zniszczone i w wielu miejscach termity dawno temu wyżarły dziury. Zerkam przez jedną z nich.
Tym razem następnym pomieszczeniem jest pokój. Nie jest zbyt duży, oświetlony przez świece i ogromny ogień w kominku. W środku znajduje się czterech mężczyzn. Zadanie jest o wiele trudniejsze.
Jakim cudem mam wypędzić z pokoju tyle osób? I to żeby nikt niczego nie podejrzewał?
Już mam ochotę się poddać i uznać sprawę za przegraną, kiedy nagle słyszę jak jeden z nich mówi:
– Sprawdzę co u Chada i Harry'ego.
Szybko uciekam pod ścianę. Drzwi się otwierają i prawie trafiają mnie w nos. Widzę kątem oka jak mężczyzna wychodzi. Drzwi zamykają się za nim niemal automatycznie, gdyż są pewnie źle wywarzone i same z siebie wracają na swoje miejsce.
Zbieram w sobie siły i podbiegam bezszelestnie do przeciwnika. Biorę zamach i uderzam go w głowę. Mężczyzna chwieje się na nogach, zatacza kręgi. Udaje mi się go złapać w ostatniej chwili. Sadzam go na ziemi przy ścianie.
Adrenalina tak we mnie wzbiera, że nawet nie kontroluję tego co robię potem.
A mogę tego naprawdę pożałować.
***
Arnar
– Wiedziałem, że nie pozwolisz jej samej tu przyjść.
Śmieje się.
– Miłość jest beznadziejna.
Staram się wyszarpać z uścisku trzech strażników. Są silniejsi ode mnie oraz uniemożliwiają mi przemianę. Jestem w potrzasku.
Nie wierzę, że wpadłem w takie bagno... A przez co? Przez Jasmin, bo to jej zachciało się ratować tą jej opiekunkę. Jakby nie mogła poczekać dzień lub dwa?!
Jestem zły na siebie, że dałem się złapać niemal od razu.
– Teraz Jasmin rozprawia się pewnie z moimi strażnikami – oznajmia. – Ale kiedy przyjdzie co do czego i trafi tutaj – zatacza dłonią koło – na pewno się podda. Czego nie robi się dla swojej pierwszej miłości?! – wykrzykuje.
– Mówisz to jakbyś cokolwiek na ten temat wiedział – syczę przez zęby.
– Moja pierwsza miłość właśnie siedzi związana w jednym z pokoi – oznajmia dumnie.
Prycham śmiechem.
– To chyba bardzo o nią dbasz skoro trzymasz ją na uwięzi, dosłownie.
Za tę pyskówkę dostaję pięścią w twarz.
– Lepiej już nic nie mów. Nie chcemy przecież okaleczyć tej pięknej buźki – mówi, ściskając mój podbródek. Wyrywam się skutecznie.
– Pożałujesz tego – syczę.
–Nie, to wy pożałujecie.
***
Jasmin
Moje oczy zaświecają się jaskrawą zielenią. Moje kły wydłużają się i powiększają. Moje pazury stają się długie i zaostrzone.
W takim stanie, potężna jak nigdy wcześniej, wchodzę do pokoju.
– Przepuścicie mnie czy sama mam to zrobić? – pytam, przekrzywiając głowę w prawo.
Widzę przerażenie w ich oczach, ale mimo wszystko napierają na mnie całą siłą. Atakuję szybko. Przecinam pazurami skórę na ich przedramionach i łydkach, zmuszając ich tym samym do padnięcia na ziemię. Nie udaje im się już podnieść na nogi. Leżą i jęczą, starając się zatamować krwawienia i ponownie na mnie ruszyć.
– Miło było poznać – mówię na odchodne i wychodzę następnymi drzwiami.
Jestem zdziwiona, że tylko te drzwi dzielą mnie od pokoju, w którym przetrzymują Nancy. A tam czeka na mnie jeszcze jeden wróg.
Mężczyzna wyglądający na bardzo groźnego przeciwnika... Jego czarne ubrania skrywają pod sobą ogromne mięśnie, a w dłoni trzyma mały sztylet.
Zauważam związaną Nancy. Ma zakrwawione nadgarstki i kostki. Poza tym ma tylko siny policzek. Patrzy na mnie przerażona.
Nie wiem, czy boi się mojej małej przemiany, czy tego co zrobiłam tym strażnikom. Pragnę do niej podbiec i wyjaśnić wszystko, ale czeka na mnie przeciwnik.
Ruszam na niego, ale krzyk Nancy mi przerywa:
– On jest z nami!
Zatrzymuję się pełna zdumienia. Marszczę brwi.
– Uwierz mi na słowo.
Przełykam w sobie chęć zemsty i uwalniam Nancy jednym ruchem pazurów.
– Czy są tu inne drzwi? – pytam mężczyzny.
Choć wciąż mu nie ufam, on jedyny zna ten budynek jak własną kieszeń.
– Tak – oznajmia i zmierza do nich.
Pomagam wstać Nancy.
– Dziecko, nie jestem aż taką staruszką, żebyś musiała mi służyć ramieniem.
Ale mimo wszystko przyjmuje z wdzięcznością mój gest.
Wychodzimy drzwiami, przedzieramy się przez niezliczoną ilość korytarzy, nie napotykając ani jednego strażnika. Przez myśl przechodzi mi pytanie: „Gdzie się oni wszyscy podziali? Czy to pułapka?". Nie wiem, czy ten mężczyzna nie prowadzi nas w paszczę lwa.
Czuję powiew zimnego powietrza. Jesteśmy już blisko. Za chwilę wyjdziemy na zewnątrz. Może ten mężczyzna jednak jest z nami.
Wybiegamy z budynku, a ja staję w pół kroku.
Czuję jakby ktoś odebrał mi dech w piersiach. Czuję jakby ktoś odbierał mi siły i całą adrenalinę, która pchała mnie do przodu przez cały ten czas. Słyszę krew huczącą mi w uszach. Czuję jak do oczu napływają mi łzy.
– ARNAR!
*************************
Dziękuję za 6 tysięcy wyświetleń, prawie tysiąc gwiazdek ^.^ i tyle komentarzy, które pchają mnie do dalszej pracy :*******
Mam nadzieję, że wzbudziłam w Was napięcie i zaciekawienie.
Co się stanie z Arnarem? Czy Jasmin odda się w ręce Stowarzyszenia Kobry, żeby go ratować? Czy w następnym rozdziale pojawią się ich ostatnie słowa?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top