Kawa

☕    ☕    ☕   ☕   ☕

Keith od zawsze dawał sobie radę ze wszystkim.

Z samotnością, z wojnami, z bólem wywołanym przez ciągłe starcia i treningi.
Nosił na barkach ogromną odpowiedzialność i presję, jednak wszystko to dzielnie znosił.
Jednak miał jeden jedyny problem, który zdecydowanie go przerastał.

Był uznawany za silnego, wytrzymałego i jednego z najlepszych paladynów, więc co takiego potrafiło położyć upartego Keith'a Kogane na łopatki?

Odpowiedź jest zadziwiająco prosta; miłość.

To coś, czego nigdy się nie nauczył i nigdy nie miał okazji doznać. Brakowało mu tego w życiu. 

Fakt, podczas bycia częścią Voltron'u, dostawał uwielbienie i wdzięczność uratowanych istot. Również i z całą grupą tworzył niepowtarzalne więzi, które trwały nawet po wojnie.

Z każdym w jakimś stopniu dogadywał się, na swój dziwaczny, wręcz odrobinę upośledzony sposób. Taki już był i wielu to akceptowało.

Jednak jedynie niebieski paladyn od zawsze był dla niego zagadką, a rodzące się do niego uczucia, ciągle trwającym koszmarem.

Nie był nawet do końca pewien, kiedy to wszystko się zaczęło, w którym momencie aż tak strasznie wpadł po uszy. Może wcześniej nie zwracał na to zbytniej uwagi, gdy jego uczucia zaczęły kiełkować i piąć się w górę, prosto do Latynosa. Tak, to bardzo możliwe. Nigdy nie był w nich najlepszy, nie zaznał należytego ciepła, nawet od własnej rodziny. Mógł jedynie obserwować, pokracznie uczyć się krok po kroku, słowo po słowie. Chłonąć każdy gest, szukać swojego wzoru do naśladowania, by kiedyś móc traktować ukochaną osobę z odpowiednią dawką czułości. 

Nie spodziewał się jednak, że prędzej od swojego chodzącego przykładu, znajdzie swoja sympatię i właśnie przez to będzie uwięziony w przysłowiowej kropce. 

Myślał nad tym, jak i o absurdalności swojego planu, gdy siedział w pożyczonym od Shiro aucie. To właśnie jemu powiedział pierwszemu o swojej niedoli i tych irytujących motylach, które obijały się gdzieś o jego wnętrze, sprawiając, iż wszystko stawało się jeszcze bardziej nieznośne. Oh, o ile od tych okropnych i wyimaginowanych istot, wolałby dostać wiele jasnych odpowiedzi czy rad. Jednakże nie mógł narzekać, i tak dostał dość dużo wskazówek. 

Białogrzywy poradził mu rankiem, by wziął los w swoje ręce i zaczął działać, zanim będzie za późno. Nikt nie cofnie dla niego czasu i decyzji, których mógłby potem żałować. 

Koreańczyk jednak chyba aż nadto wziął do serca określenie czasowe, gdyż nikt się nie spodziewał, (nawet on) iż od razu ruszy do pracy McClain'a.

Chciał mieć to już za sobą, zrzucić ciężar z serca i zwyczajnie zaryzykować. 

Przez to teraz sterczał jak durny w przeogromnej kolejce, stukając palcami o kierownicę.

Żałował nieco swojego posunięcia, jednak już było za późno.

Ludzie powoli przesuwali się w swoich maszynach, składając i odbierając  zamówienia z popularnej restauracji, jaką był McDonald. Sam Kogane ze zdenerwowania nie wiedział co zrobić z rękoma, co moment wybijał rytm na swoim udzie czy elementach auta. Bawił się już nawet breloczkami czy zapachową choineczką. W końcu przeszedł go cień strachu, iż podczas tych nerwowych zajęć, może niechcący coś zniszczyć. A psucie czegokolwiek byłoby naprawdę bezczelnym posunięcie, zwłaszcza po tym, jak Takashi cierpliwie słuchał jego wywodów, a nawet sam zmusił go do działania i korzystania ze swojej ulotnej szansy.

Tak ułożył dłoń na samochodowym radiu i po przekręceniu gałki, podkręcając głośność, włączył jedną z płyt, które znajdowały się w schowku. Po chwilowym szumie, pierwsze dźwięki dotarły do jego uszu, a spokojna melodia zaczęła koić jego nerwy. Sam nie był pewien, kiedy zaczął cicho nucić słowa, których nigdy w życiu nie słyszał, ale tak cudownie pasowały do aktualnej chwili.

Oh baby

Oh man

You're making me crazy

Really driving me mad  

Od razu zaczął myśleć o tej jednej osobie, która i tak wiecznie bezczelnie wkradała się do jego umysłu i wyobraźni. Nawet gdy spoglądał przed siebie, utkwiwszy wzrok w poplamionych rejestracjach i tandetnych naklejkach typu "stop beeping, i'm trying to text", i tak nie mógł odgonić od siebie tego niemożliwie ciepłego wyobrażenia. Tych krótkich i miękkich pukli, błyszczących oczu czy najjaśniejszego uśmiechu. Był nawet niemal pewien, że czuje jego lawendowy płyn do kąpieli, a przez nuty utworu, do jego uszu wkrada się melodyjny śmiech. Czy to już szaleństwo? 

That's all right with me
It's really no fuss
As long as you're next to me
Just the two of us

Po upływie dwudziestu minut, w końcu i on mógł podjechać do miejsca, gdzie mógłby złożyć zamówienie.

Bez zastanowienia i większego planu działania, wychrypiał niepewne "Jeden McClain i kawa na wynos", po czym usłyszał w odpowiedzi melodyjny śmiech jednej z pracownic i krótki komunikat "Proszę poczekać, zamówienie jest realizowane". 

And it just don't make sense to me
I really don't know
Why you stick right next to me
wherever I go  

Podjechał więc dalej i po jakimś czasie, mógł dostrzec jak przez drzwi dla personelu wychodzi nikt inny, jak sam Lance.

Latynos zmarszczył brwi i podszedł do samochodu, opierając się ramieniem.

- Co, do kurwy, Mullet? - Zapytał, przyglądając się chłopakowi, który aktualnie umierał z zawstydzenia i stresu. - McClain na wynos, serio? 

- McClain i kawa. - Szatyn poprawił go, choć nie poprawiało to jego położenia i przełknął głośno ślinę. - Zapraszam cię na kawę.


You're my kind of man

 Lance od razu złagodniał i spojrzał na niego zdziwiony, jakby sprawdzając, czy ten nie żartuje. Jednak nie wyglądało na to, by Kogane miał nastrój do nabijania się z niego. Tak więc, po krótkiej chwili zawahania, skinął on głową.

- Kończę zmianę o szesnastej. Jak się spóźnisz, to napluję ci do tej kawy.

 Po tych słowach odszedł, wracając do pracy, a Keith wewnętrznie przeżywał swoje małe zwycięstwo i przyszłe pasmo miłych randek, które zdążył już dla nich zaplanować

  ☕   ☕   ☕   ☕   ☕   

Dzień-dobry-wieczór! Kolejna wakacyjna seria here, lżejsza od wszystkich. 

Zostawiam Was z nią i przepraszam za nieregularne dodawanie prac, ale ostatni czas był w moim wypadku zabiegany lub przechorowany, a teraz jeszcze szykuję się do wyjazdu, sooo. 

Uznajmy to za małe przeprosiny. W końcu, kto nie lubi dostać jakiegoś smakowitego kąska?~~
A co do McClaina na wynos, z ręką na sercu mogłabym porównać naszego Latynoska do mojego ukochanego karmelowego latte. Charakterny, słodziutki i rozgrzewający od środka swym własnym ciepłem. Cały Lancey, aż nie ma co się dziwić dlaczego Keith wpadł dla niego po uszy. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top