Danie główne

Stresował się i to jak. Dłonie Kogane niemal nieustannie drżały, ciągle o czymś zapominał i wydawał się nieobecny. Nawet miliony misji w kosmosie czy najtrudniejsze zadanie - zaproszenie Lance na randkę - nic go tak nie przerażało jak to, co dopiero miało go czekać.

Z rezygnacją podszedł do ściennego kalendarza i oparł się o ścianę, spoglądając przed siebie. Na lekko zszarzałej karcie widniał napis, wymalowany czerwonym flamastrem.
Obiad u państwa McClain.

Jeszcze nie miał sposobności w tym uczestniczyć, a już coś podpowiadało mu, że może pójść nie tak. Cichy i złośliwy głosik w głowie szeptał do niego, podjudzając uśpione obawy. Co jeśli go nie polubią i uznają, iż ich syn zasługuje na kogoś lepszego? A jeśli zrobi coś złego i ośmieszy Lance? Nie chciałby sprawić mu nieprzyjemności lub być powodem do żartów.

Najchętniej w ogóle nie zjawiałby się w jego rodzinnym domu i nie miał pojęcia, dlaczego zgodził się na propozycję Latynosa.

Chociaż... Miękki szept, czułe ramiona, które oplatały jego pas i malinowe wargi, które muskały jego kark, w jakiś sposób mogły uciszyć asertywność Keith'a.

Uległ, zwodzony podstępem i teraz pozostał w punkcie bez wyjścia. Musiał się przemóc, wziąć w garść i zrobić tę przyjemność Lance'owi i wybrać się do jego rodziny.

Przekreślił dzień na kalendarzu i odstawił flamaster na półkę, która znajdowała się w jego pokoju. Miał wrażenie, iż tylko ją widać w pomieszczeniu, przynajmniej aktualnie.

Nigdy nie był strojnisiem, nie przykładał zbytniej wagi do swojego ubioru. Wcześniej nosił się ciut dziwacznie, w swoim niezbyt określonym stylu. Lubił to, było mu wygodnie, więc po dbać o coś niepotrzebnie przesadnie?

 Z czasem, to Lance zaczął dobierać mu ubrania. Odświeżył jego szafę, kupując schludne i atrakcyjne ubrania, które mogły podkreślić atuty doskonałej figury.

Jednak teraz nikt nie mógł mu pomóc w wyborze, co niemal przerażało chłopaka i wywołało u niego niemałą panikę. A właśnie przez nią i ciągłe niezdecydowanie, teraz w każdym zakątku pokoju, walały się porozrzucane ubrania. Koszula w kratę smętnie wisiała na krześle, niemal zsuwając się na podłogę. Również i czarne spodnie z przetarciami zostały odrzucone i leżały stłamszone, ledwo wystając spod łóżka. Nie chciał być przesadnie elegancki - choć przez moment przeszło mu to przez myśl i krawat, wiszący na szafce nocnej był dobrym dowodem.

Był już naprawdę zrezygnowany i nie wiedział co będzie dla niego gorszym doświadczeniem - składanie tego bałaganu czy też wybranie czegokolwiek odpowiedniego.

Również i pisanie do znajomych, z nadzieją o poradę nic nie pomagało. Allura stwierdziła, iż w końcu powinien zacząć sam decydować o sobie i wiedzieć co jest dobrą decyzją - w końcu jest paladynem i doskonałym chłopakiem. Hunk nie był pewien swojego gustu i wyczucia smaku, bał się pogorszyć sytuację. Shiro wyznał, iż gdyby nie jego partnerka, wciąż ubierałby tylko swój czarny bezrękawnik. A Pidge? Zwyczajnie go zignorowała.

Z desperacji wysłał sms do Latynosa, mając nadzieję, że jego perła szyku w czymś mu pomoże. Przeliczył się jednak, gdyż na pytanie w czym najlepiej by wyglądał, dostał zadziwiająco krótką odpowiedź, o aż nazbyt dosadnym znaczeniu.

" W niczym, Keithy ( ͡~ ͜ʖ ͡°) "

Gdy tylko odczytał wiadomość, zmarszczył brwi z zażenowaniem i odrzucił telefon gdzieś na bok. Odrobinę dziwiły go żarty chłopaka - w końcu, zaledwie niedawno przemógł się do pocałowania Latynosa, a ten i tak wplatał w ich rozmowy różne sprośności i zaczepki. Najwidoczniej taki już był, musiał to jakoś znieść i jedynie być wdzięcznym za to, iż na zaczepkach się to kończyło.

Szczerze mówiąc, chłopak nic od niego nie oczekiwał. Keith domyślał się, iż chłopak najpewniej ma jakieś plany, rozmyśla o ich relacjach w różnych kierunkach i nie pogardziłby tym, gdyby Kogane coś zaproponował. Właśnie - czekał na jego inicjatywę, praktycznie w każdym aspekcie. Nie był bierny czy też uległy, jednak za bardzo szanował ciemnowłosego, by zrobić coś wbrew niemu, by przymusić go do czegokolwiek. Może przez to, jak cudownym partnerem i przyjacielem okazał się być dla Kogane, ten tak bardzo chciał choć ten jeden raz wykazać się i zachwycić swoją osobą?

W końcu wziął się w garść i wybrał ostateczny zarys swojego stroju na ten ważny posiłek - lawendową koszulę oraz jasne spodnie, które z pewnością mogły spodobać się jego chłopakowi z różnych względów. Związał włosy, uperfumował ciało i z sercem w gardle wyszedł do kwiaciarni oraz cukierni. Za żadne skarby nie chciał przychodzić z pustymi rękami, nawet jeśli jego portfel nie pękał aktualnie w szwach.

Choć nie miał za wiele wspólnego z kulturą swojego kraju, wiedział, że jego ojczysta azjatycka kultura wymagała takiego gestu. Zdawał sobie również sprawę z symboliki różnych kwiatów i chciał to jak najlepiej wykorzystać, chcąc zyskać chociaż minimalną przychylność rodziny McClain.

Tak więc kupił czekoladki dla rodzicielki, słodkości dla licznego rodzeństwa i kuzynostwa oraz niewielki kosz kwiatów. Nie byle jaki, w końcu złożony z białych hiacyntów, wyrażających subtelność, szacunek i wdzięczność. Znalazły się tam również lilie, które miały cicho szeptać swym kolorytem i zapachem o poważnych uczuciach wobec syna pani McClain. Nie szczędził również i oficjalnych goździków, które pięknie współgrały z delikatną wiązanką. Poprosił nawet sprzedawczynię o kilka perłowych i błękitnych gwiazdek, które wpięła pomiędzy kielichy czy listki. Być może nie pasowały już tak dobrze, nie był tego pewien.

 Za to ich znaczenie, które zresztą sam wymyślił, znał aż zbyt doskonale. W końcu Lance wrócił do swej rodziny wprost z gwiazd i sam stał się jedną z nich na jego osobistym niebie. Rozświetlał jego codzienność i dzielił się z innymi swoim blaskiem. Tak bardzo chciał to podkreślić, iż nie mógł się powstrzymać nawet przed dopłaceniem tych kilku przysłowiowych groszy. Kupił również samotny, ale równie piękny kwiat, który - jak reszta upominków - miał swe znaczenie. Potem tylko zostało mu się wybrać metrem do odpowiedniej okolicy i z ciężko bijącym sercem, zapukać do mahoniowych drzwi.

Otworzyła mu je krągła kobieta o najjaśniejszym uśmiechu, jaki kiedykolwiek mógł zobaczyć. Przyjęła od niego kwiaty, dając mu w zamian czuły uścisk, który przyjemnie komponował się z melodyjnym śmiechem, który zabrzmiał tuż przy jego uchu.

- Ten twój czaruś ma gest, Lance. Mam nadzieję, że jesteś dla niego miły. - Rosa odezwała się, gdy w przedpokoju znalazł się jej jeden z najmłodszych synów. Również i on uśmiechnął się, gdy mógł zobaczyć swojego partnera w nowej sytuacji, otulonego mgiełką nieśmiałości i wchodzącego cicho w kolejne zakamarki życia prywatnego. Wydawało się to być tak zwyczajne, jednak zdecydowanie była to magiczna chwila, zwłaszcza dla tej onieśmielonej dwójki.

- Bywam, mamuś. Keith może to przyznać. - Odparł z szerokim uśmiechem i podszedł bliżej, by w końcu objąć ciemnowłosego, gdy zostali sami w niezbyt dużym pomieszczeniu. W końcu mógł przywitać go należycie i bez skrępowania - przelotnym całusem, który skradł z malinowych warg, które mimo stresu, wciąż rozciągały się w uśmiechu.

A gdy Lance wstawił do flakonu swoją błękitną różę, zaprowadził swojego chłopaka do jadalni, w której to znajdowała się reszta zgromadzonych. To właśnie tam rodzina McClain miała pokochać wybranka Lance, równie mocnym uczuciem, jakie żywił do niego sam Latynos.

Czas mijał, kolejne dania znikały ze smakiem, a dzieci bawiły się ze śmiechem i piskami, czasem wciągając obu chłopców w swe zabawy. Przez to obaj czuli się tak swojsko, jakby to wcale nie była pierwsza wizyta. Jakby Keith zaglądał do nich od lat, a może był tam już od zawsze. W przytulnym pomieszczeniu unosiła się tak słodka atmosfera i aura rodzinnego spokoju, ciepła. Czuł, że tam pasuje, jest chciany i co najważniejsze - został zaakceptowany. Tylko to miało dla niego znaczenie, uznanie rodziny, niezburzony wewnętrzny spokój i szeroki uśmiech Lance, który mówił wszystko. Był szczęśliwy i już wcale nie żałował swojej uległości, wręcz przeciwnie. Był wdzięczny, iż Latynos wprowadził go w swój ostatni etap prywatności i nieśmiało dawał znać, iż i on powolnie wchodzi w to rodzinne grono. Teraz wszystko malowało się przed nimi w tak ciepłych barwach, równie ciepłych co bliscy jego ukochanego czy same wszystkie dania główne. 

-------------

  Trochę zaniedbuję pisanie, ale mogę wybronić się powodami osobistymi. Zwyczajnie teraz jestem w mało przyjemnej sytuacji, gdzie muszę zadbać o zdrowie i ostatnie o czym myślę to pisanie. Jednak czasem znajduję czas i nawet w tak szare i zimne dni mogę podzielić się z wami uroczym i ciepłym Klance. A przynajmniej staram się, by takie było.   

Na pożegnanie, dedykuję ten cieplutki kawałek voltronu

wookami menteur_ i mojej Nekoyaaaa

Do następnego~~

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top