Rozdział XX - Nadzieja
Ludwig przechadzał się bez celu po budynku. Od pamiętnych odwiedzin Włocha minęło kilka tygodni. Przez ten czas Niemiec odzyskał siły. Po ranie została jedynie blizna. Cieszył się, że przeżył, ale wiedział też o możliwych zagrożeniach. W końcu wojna nadal trwała, a Hitler zdążył powrócić do najbliższego otoczenia zakochanych. Prawdę mówiąc kłopotów nie trzeba było szukać daleko. Kiedy Ludwig przechodził obok drzwi do biura Hitlera, usłyszał krzyk dyktatora:
- Nie obchodzi mnie to, jak ją zdobędziesz! Ma być gotowa na kolację!
Ludwig nie ukrywał, że zaniepokoiło go to bardzo. Hitler chyba coś knuł. Niemiec to czuł. Przyłożył ucho do drzwi i zaczął nasłuchiwać. Już po chwili dało się słyszeć krzyk zdenerwowanego Himmlera:
- To będzie trudne, mein Führer!
Ludwig zaniepokoił się jeszcze bardziej. W głowie ukazało mu się tysiąc czarnych scenariuszy. Potem usłyszał już tylko kilka słów: "kolacja", "dodać", " pasta" i "trucizna". Hitler mówił po prostu zbyt cicho, żeby uchwycić wszystko. Jednak Ludwigowi wystarczyło tylko tyle. Szybko poukładał to w jedną całość. Tak, Hitler chciał otruć jego ukochanego Włocha, a Himmler miał zdobyć truciznę. Niemiec szybko popędził korytarzem w stronę miejsca, gdzie Feliciano zwykle spędzał wolny czas na malowaniu. Gwałtownie wpadł do pomieszczenia, ale zastał tam tylko farbę i kilka nieumytych pędzli.
- Gdzie on może być? - zaczął zastanawiać się na głos.
Szybko wpadł na pomysł, że Feliciano może przebywać w lesie. W końcu często przechadzał się gdzieś lub po prostu siedział na miękkim mchu i śpiewał włoskie piosenki. Ludwigowi nie pozostało nic innego, jak sprawdzić poprawność swoich domyśleń. Tym razem miał rację! Feliciano siedział sobie pod drzewem z pasją kreśląc coś w swoim notatniku. Ludwig kucnął, a potem szturchnął go lekko w ramię.
- Ej, Feli. Musimy uciekać - powiedział Ludwig.
Włoch spojrzał na Niemca zaniepokojony. Pobladł.
- Dlaczego? - zapytał po chwili.
Nie miał zielonego pojęcia o zagrożeniu, które miało czychać na niego w zwyczajnym spaghetti.
- Hitler chce Cię otruć. Tu nie jest bezpiecznie. Nikt nie wie, do czego może się jeszcze posunąć. Zaufaj mi - powiedział Ludwig obejmując Włocha ramieniem.
Feliciano mocno go przytulił.
- Boję się - szepnął.
- Nie bój się... Ufasz mi? - zapytał po pewnej chwili Ludwig.
- Tak - odpowiedział szybko Feliciano nie przestając tulić ukochanego.
Włoszek czuł się naprawdę kochany. Wiedział, że ktoś się o niego troszczy, martwi. Był za to Niemcowi niezmiernie wdzięczny. Próbował okazać swoją miłość z całych sił. On go kochał, potrzebował. Bał się podróży, ale wiedział, że może liczyć na Niemca. Zawsze. Oczywiście uczucie, którym Ludwig darzył Włocha też nie było małe! Czuł potrzebę troski o personifikację. Wszędzie i mimo wszystko. Nie mógł jednak przytulać go wiecznie, bo jako rozsądny człowiek nie wyruszy w podróż jedynie z miłością życia pod ręką. Ludwig odepchnął więc Włocha lekko i powiedział:
- Muszę iść po kilka potrzebnych rzeczy. Zostań tu.
Feliciano skinął głową. Po pewnym czasie Ludwig wrócił z dwoma całkiem sporymi tobołkami. Włoszek wziął jeden z nich i uśmiechnął się. Wyruszyli. W sercu zakochanych narodziła się nadzieja na życie bez strachu, ale też wiele obaw. Ruszali bowiem w nieznane. Nikt nie wiedział, co tak naprawdę może ich spotkać. Jednak Ludwig wierzył, że Hitler ich nie znajdzie. Czy te nadzieje okażą się prawdą?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top