thunderclouds
AFTER ALL THIS TIME...
Avengersi, a raczej ich resztka, zebrali się przy stole. Niektórzy siedzieli na krzesłach, zakładając nogę na nogę, inni stali, oparci o ściany, a przedstawiciele nieznanych gatunków przypominających szopy, stali na nim, nie przejmując się niczym. Oczywiście jedynym szczuropodobnym osobnikiem w towarzystwie był Rocket, który nerwowo przechadzał się po blacie. Ant Man, stojący z boku, wyglądał, jakby zobaczył ducha, za to Bruce był wyjątkowo wyluzowany. Tak wiele różnych charakterów. I jeden cel.
Minęło pięć lat od pstryknięcia, a oni po raz kolejny wyrazili inicjatywę przywrócenia wszystkich z powrotem. Już drugie podejście, które wraz z idealnym planem Kapitana Ameryki, Bruce'a i Iron Mana miało tym razem zakończyć się szczęśliwie. Choć wszyscy, po owej nieudanej próbie trzy tygodnie po pstryknięciu, nieco stracili nadzieję na odzyskanie najbliższych, zgodnie uznali, że warto spróbować ponownie. W końcu i tak nie mieli nic do stracenia.
Natasha była pogrążona w myślach. Wodziła wzrokiem po zebranych, przyglądając im się dokładnie. Czy któryś z nich zdołał zapomnieć o tamtym zdarzeniu i pójść naprzód po tym, co zaszło przed laty? Zdawało się, że uczynił to Tony Stark, któremu urodziła się córka. W rzeczywistości jednak bardzo tęsknił za Peterem, choć nie dawał tego po sobie poznać. On chyba zniósł to najlepiej. Gorzej było na przykład z Thorem, który z niepokonanego władcy piorunów przerodził się w spasionego alkoholika. Za to Clint po stracie żony i dzieci popadł w morderczy szał. W porównaniu z nimi Czarna Wdowa radziła sobie całkiem nieźle. Może i chodziła przygnębiona i zadręczała się myślami, ale przynajmniej nie zapijała smutków ani nie pustoszyła, już i tak mniej zaludnionego, miasta.
Uwaga wszystkich skupiała się na Stevie Rogersie, który, korzystając z zaawansowanej technologii, tworzył grafiki sprzyjające lepszemu przyswojeniu sobie skomplikowanego planu. Romanoff przyłapała się na niesłuchaniu. Zdążyła już odzwyczaić się od wysłuchiwania poleceń i wykonywania niebezpiecznych misji. Ta była wyjątkowo ważna, w końcu dotyczyła przywróceniu życia połowie wszechświata, a ona nie potrafiła się skupić. Steve Rogers i jego niepodważalny profesjonalizm skutecznie ją dekoncentrowały.
Sądziła, że ma to już za sobą, że zapomniała już o dawnym zauroczeniu. Tak jednak nie było. Choć bardzo nie chciała, Steve wzbudzał w niej uczucia, o których nawet nie miała pojęcia. Wmawiała sobie, że nic do niego nie czuje, ale zawsze, gdy go widziała, jej serce przyspieszało. Ale przecież on miał ją tylko za przyjaciółkę, od zawsze. Pogodziła się już z faktem, że nigdy nie będzie dla niego kimś więcej.
Przyglądała się mu, a jego słowa zlewały się w jedną całość. Sunęła wzrokiem po jego sylwetce i przystojnej twarzy, podczas gdy on dzielił obecnych na grupy. Choć Rosjanka nie słuchała, znała cel. Zdobyć Kamień Nieskończoności. Ta jedna informacja jej wystarczała.
— Thor i Rocket wyruszą do Asgardu, a ja z Natashą na Vormir — oznajmił Kapitan, a ona momentalnie się podniosła. Sądziła, że Rogers wybierze się do Nowego Jorku, ale najwyraźniej postanowił odkryć nieznane ze swoją kumpelą. Taki obrót spraw jej się podobał. Odchrząknęła, przybierając pokerową minę. Na szczęście ukrywanie emocji miała w małym paluszku.
— Okej, czy wszyscy wiedzą, co mają robić? — upewnił się po raz ostatni Steve. Pozostali odpowiedzieli mu skinieniami głowy.
— Dobra, ruszać te tyłki — zarządził Tony.
■
Podekscytowanie, ale i lekkie przerażenie sięgało zenitu, gdy wszyscy, ubrani w, jak to określił Scott, niezłe skafanderki, szykowali się do rozpoczęcia akcji. Bruce stukał coś na klawiaturze, podczas gdy inni ustawiali się na okręgu, gotowi odbyć skok w przeszłość. Podróże w czasie niedawno były tylko fikcją, a tymczasem okazały się prawdą. Natasha miała tylko nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze. Ostatnim razem im się nie udało, lecz tym razem nie mogli zawieść. Po prostu nie mogli.
— Gotowi? — zapytał Banner, nie czekając na odpowiedź. Przygotował się do naciśnięcia guzika, który miał rozpocząć operację.
— Do zobaczenia za minutę — rzuciła Nat, zanim na jej głowie pojawił się kask. Zacisnęła powieki. Bruce odpalił tunel i wszystko zaczęło wirować. Poczuła skurcz w brzuchu.
Szarpnęło nimi porządnie i wciągnął ich tunel, zaprzeczając grawitacji. Poprzewracało im trochę w żołądkach, pokręciło w głowach. Uczucie, które im towarzyszyło, było delikatnie mówiąc, dziwaczne. Jakby jednocześnie latali, ale i coś ciągnęło ich w dół. Przez chwilę nie mieli czucia w kończynach oraz trudno było złapać oddech.
Przyszedł czas się rozdzielić. Każda grupa wylądowała w pożądanym miejscu, by wyruszyć na poszukiwania. Właśnie ważyły się losy wszechświata. To od nich zależało, czy miliony ludzi wrócą na Ziemię. Ryzyko, które podejmowali, było niczym w porównaniu z ogromem ludzi, których mogli ocalić. Wszystko było w ich rękach.
Natasha zignorowała piekący ból w skroni. Na wstępie musiała przyznać, że ten skok czasowy zdecydowanie nie należał do przyjemnych, mimo że trwał zaledwie kilka sekund. Od razu jednak zapomniała o tym okropnym tunelu, gdy rozejrzała się dookoła. Widok zapierał dech w piersiach. Krajobraz ciągnący się w dal i fioletowe niebo wyglądały magicznie. Ziąb szczypał ją w uszy, ale nie przeszkadzało jej to.
— W porządku? — usłyszała za sobą, więc odwróciła się. Na moment zapatrzyła się na piękno planety i niemal zapomniała, że jest z nią Steve. Potwierdziła skinieniem. — Tak więc to jest Vormir.
— Pięknie — szepnęła bardziej do siebie, niż do niego. — Zdaje się, że musimy iść w tamtą stronę. — odzyskała rezon i wskazała na wysoką górę, odznaczającą się na tle zupełnie płaskiego terenu. — To tam musi być Kamień. Nie ma innej opcji.
Otrzepała spodnie i pewnym krokiem ruszyła w tamtą stronę. Steve nie pozostawał w tyle. Szli przez chwilę w milczeniu, podziwiając scenerię. Natasha wsłuchiwała się w jego miarowy oddech, który, nie wiedzieć czemu, uspokajał ją. Postanowiła zabrać głos.
— Dlaczego nie wybrałeś Nowego Jorku? — zapytała wprost. To ją męczyło. Chciała wiedzieć, dlaczego wysłał tam Clinta, a sam postanowił wybrać się na tajemniczą planetę. W końcu znał Nowy Jork jak własną kieszeń. — Przecież to twoje miasto.
— Cóż, chciałem poszerzyć horyzonty — odparł z uśmiechem. Taka odpowiedź musiała ją wystarczyć. Taki właśnie był Steve. Często musiała się sama wszystkiego domyślać, ale to właśnie najbardziej ją intrygowało. Czasami odpowiadał jej wymijająco, dając jej pole do własnych spekulacji. Zdążyła już do tego przywyknąć. Steve był zagadką. Nie zawsze wiedziała, co mu siedzi w tej stuletniej łepetynie. Brakowało jej czasu, by się nad tym zastanawiać.
Kroczyli przed siebie, napawając się idealną ciszą przerywaną tylko szuraniem butów. Nietrudno było odgadnąć, że Vormir jest niezamieszkały. Wokoło było prawie zupełnie pusto. Żaden organizm nie mógłby żyć w takim miejscu. A szkoda, bo widoki robiły wrażenie.
Im bardziej zbliżali się do góry, tym większy niepokój ogarniał Natashę. Było tu coś, co jej się nie podobało, coś wisiało w powietrzu. Niewytłumaczalne uczucie wywołało lekki dreszcz, który nieczęsto jej się zdarzał. Była wojowniczką, nie przywykła do strachu. A mimo to teraz odczuwała go bardzo wyraźnie, choć przenigdy by się do tego nie przyznała.
Stanęli u stóp wzniesienia i wysłali sobie porozumiewawcze spojrzenia.
— Chodź. Chyba się nie boisz? — zagadała z uśmiechem, chcąc rozluźnić nieco napiętą atmosferę. Nie musiał odpowiadać jej na to pytanie. Ona dobrze wiedziała. Przecież był nieustraszonym Kapitanem Ameryką, przerażenie czy strach były mu obce. Albo po prostu dobrze to krył, zakładając obojętną maskę. Tak jak ona.
— Panie przodem — odparł Steve i gestem zachęcił ją do pójścia na czele ich dwuosobowego pochodu. Romanoff prychnęła pod nosem i weszła do środka. Zmrużyła oczy, próbując dostrzec coś w półmroku. Zobaczyła wąskie, kamienne schody. Podeszła do nich, rozglądając się czujnie. Powoli stawiała stopy na stromych stopniach niemal na oślep. Słyszała za sobą kroki Steve'a, co nieco poprawiało jej humor. Naprawdę to robili. Byli już tak blisko naprawienia starych błędów. A on był tutaj z nią. Z wyboru.
Szła w górę, nasłuchując. Spodziewała się bandy wyszkolonych morderców czyhających na zakręcie czy masy śmiertelnych pułapek, które utrudniłyby im trafienie we właściwe miejsce. Tymczasem wokoło panowała idealna cisza. Nat trzymała pistolet w pogotowiu, przygotowana na każdą niemiłą niespodziankę. Ale na schodach nie było żywej duszy.
Skręcili za rogiem, gdzie dostrzegli delikatny snop światła. Oznaczało to, że dotarli na szczyt, i to bez spotkania jakichkolwiek przeszkód po drodze. Z powrotem uderzył w nich lekki wiatr, a także ten dziwny zapach, który unosił się w powietrzu. Prószył także śnieg, który osiadł na ziemi i dużych głazach.
— Witajcie — odezwał się jakiś głos, a oni natychmiast odwrócili się w jego stronę, gotowi do ataku. Przed nimi stała, a właściwie unosiła się, wysoka postać w czarnej, postrzępionej pelerynie. Gdy opuściła spiczasty kaptur, zobaczyli czerwoną, wykrzywioną w grymasie twarz i ciemne oczy, połyskujące chytrze.
— Kim jesteś? — rzuciła Natasha, nie przestając mierzyć do nieznajomego z pistoletu. Już na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że to jakieś nieludzkie stworzenie. Nie znała jego intencji, więc nie przestawała w niego celować. Zerknęła na Steve'a, który zrobił tę swoją poważną, profesjonalną minę. Coś w niej jednak było innego niż zwykle. Patrzył na zjawę, jakby już kiedyś ją widział. W oczach mężczyzny błyszczała nieufność i niechęć. — Znasz tego dziwaka?
— Jestem przewodnikiem — odparł stwór, kierując te słowa bardziej do Steve'a. Rosjanka zorientowała się, co jest grane. Ci dwaj się definitywnie znali. Ale na pewno nie była to przyjacielska relacja. Czerwony facet-duch pewnie był częścią bogatej i zawiłej historii Kapitana. Ale to nie był moment na pranie starych brudów. — Dla tych, którzy szukają Kamienia Duszy. Chodźcie za mną.
Odwrócił się i ruszył w tamtym kierunku. Kobieta schowała pistolet. Zdawało się, że zjawa nie jest dla nich zagrożeniem. Romanoff spojrzała na swojego towarzysza. Zacisnął wargi ze zdenerwowania i zamyślił się. Cóż, Red Skull zapewne nie był osobą, którą chciał jeszcze kiedyś spotykać w swoim życiu, a jednak. Pech chciał, że tak się stało. A teraz musiał zachowywać się spokojnie. Porachunki z tym typem miał już dawno za sobą. Musiał skupić się na zadaniu.
Stwór zatrzymał się z boku, czekając na nich. Rogi jego szaty przerażająco powiewały, dodając mu jeszcze więcej grozy. Nat zaparło dech w piersiach, gdy ponownie mogła spojrzeć na piękny Vormir, tym razem z góry. Ale zdawała sobie sprawę, że to nie był najlepszy moment na komplementowanie wspaniałego krajobrazu. Znajdowali się na samym zboczu olbrzymiego wzniesienia. Przed nimi rozciągała się przepaść. To nie wróżyło niczego dobrego. Natashę ogarnęło złe przeczucie. Rozejrzała się wokoło, ale nigdzie nie mogła dostrzec emitującego żółte światło Kamienia. Nie mieli wiele czasu, a celu ich wyprawy wciąż nie było widać.
— Kamień Duszy — zaczął Red Skull, splatając dłonie. — to najbardziej kruchy i osobisty z Kamieni. Zdobycie go opiera się tylko na jednej zasadzie. Jest tuż przed wami, wraz z tym, czego najbardziej się obawiacie. — przerwał, spoglądając na tamtą dwójkę. Natasha wbiła wzrok w jakiś punkt w oddali, za to Steve nie spuszczał przewodnika z oka. — Należy poświęcić to, co się najbardziej kocha. Uczciwa wymiana. Dusza za duszę.
Rosjanka przysiadła na głazie, przyciągając dłonie do ust. Zrozumiała. Powinna była się tego już dawno domyślić. Thanos również tutaj był ze swoją córką. Wrócił bez niej, ale z Kamieniem. Reguła była jasna i prosta. Tylko jedno z nich mogło szczęśliwie wrócić do domu, podczas gdy drugie musiało poświęcić się dla dobra ogółu. Jedno życie za miliony istnień. To bardzo niska cena.
Spojrzała na Steve'a, który, oparty o ścianę, zatracił się w rozmyślaniach. Natasha potrafiła zgadnąć, o czym myśli. Tak jakby przejrzała go na wylot. Bohaterski Kapitan Ameryka z pewnością chciał się poświęcić, zresztą miał ku temu dobre argumenty, między innymi swój stuletni żywot. Ale tym razem miało być inaczej. Podjęła już decyzję.
Wstała i podeszła do przyjaciela, stając po jego prawej stronie. Cofnęła się o krok, by poczuć za plecami chłodny mur. Założyła ręce na piersi. Wiedziała, że to nie będzie łatwa rozmowa.
— Steve — odezwała się, obserwując go kątem oka. Uniósł głowę tak, że mogła teraz dokładnie przyjrzeć się każdemu detalowi jego twarzy. Cieniom pod oczami, zmarszczkom na czole, małym skazom. Znajdowali się blisko siebie. Gdyby trochę się pochyliła, mogłaby dotknąć nosem jego policzka. — Steve — mruknęła znowu, nie będąc do końca pewna, jak sformułować to, co miała mu do powiedzenia. A chciała przekazać mu tak wiele.
— Nie zgadzam się — oświadczył mężczyzna twardo, patrząc jej w oczy. — Nie zgadzam się.
— Steve... — powtórzyła. Nie chciała dopuścić go do słowa, dopóki nie powie mu wszystkiego. On już odgadł, co planowała zrobić. Wyczytał to z jej twarzy. Tym razem to on ją przejrzał.
Intuicja jej coś podpowiedziała. Steve mógł otrzymać drugie życie, gdy będzie już po wszystkim. Te długie lata były dla niego naprawdę zakręcone, a on zasługiwał na coś lepszego dużo bardziej niż ona. Tylko tyle dla niego chciała. By dostał drugą szansę.
— Nie mogę na to pozwolić. — powiedział Kapitan, prostując się. — To ja muszę to zrobić.
— Moja przygoda dobiega końca, twoja dopiero się rozpoczyna. Masz przed sobą jeszcze jedną misję. — odparła, podchodząc bliżej. — Słuchaj, nie wygram wyścigu z tobą, oboje to wiemy. Liczę więc, że pozwolisz mi to zrobić. Muszę zrobić coś dobrego. Po raz ostatni.
Choć bardzo tego nie chciał, w głębi serca wiedział, że musi jej pozwolić. Faktycznie zdawał sobie sprawę, że ma jeszcze szansę dla siebie samego, już to sobie wyobrażał. Ale szansa ta nie istniała, jeśli nie wykonaliby misji. Musieli zdobyć Kamień, a to oznaczało, że któreś z nich musiało zginąć. Nie było innej możliwości.
Nagle zaczął kręcić przecząco głową, jakby dopiero zdał sobie sprawę z powagi sytuacji. Nat była jedną z najważniejszych dla niego osób. Nie mógł pozwolić jej na poświęcenie dla własnego egoizmu.
— Ja muszę to zrobić — rzekł ponownie. Śmierć była mu niestraszna, w końcu powinien był odejść już dawno temu. Teraz jej wizja wydawała się bardziej bliska. Natasha spojrzała na niego, a jej mina zdradzała jej uczucia. Zaszklone oczy i smutny uśmiech jakby głosiły, że ona pogodziła się już ze swoim losem. Że zgadzała się na to, że zgłaszała się na ochotnika, by oszczędzić przyjaciela. Miała wymalowane na twarzy cierpienie, wzruszenie, ale także wielki spokój.
— Pozwól mi. — poprosiła cicho. — Odpuść. Proszę.
Stanęła na palcach, zakładając mu ręce na ramionach. Przybliżyła się, by zaraz złożyć mu na ustach zimny pocałunek. Smakowała goryczą, ale i słodkością wspomnień. Miał wrażenie, że poczuł na brodzie kilka jej łez. Chłód, który po sobie zostawiła na jego wargach, dobijał go. Natasha Romanoff, którą znał tak długo, która zawsze stała u jego boku, robiła dla niego najbardziej szlachetną rzecz, jaką można zrobić drugiej osobie: poświęcała się.
Patrzył za nią, jak biegnie ku przepaści, a serce mu się krajało. Przez chwilę chciał pobiec za nią, zatrzymać ją, w końcu był w stanie. Ale nie zrobił tego. Wypełnił jej ostatnią wolę: odpuścił. Gdy jej sylwetka zniknęła, spadając w dół, ona czuła spokój. Za to Steve Grant Rogers żałował tylko jednej rzeczy: że nie powiedział jej o swoich prawdziwych uczuciach. Ale nie musiał. Ona wiedziała.
...I'M STILL INTO YOU.
■
tak więc oto pierwszy one shot w mojej karierze. próbuję udowodnić samej sobie, że oprócz luźnych historyjek o nastolatkach potrafię także napisać wzruszające opowiadanie o dojrzałym uczuciu. jakie zakończenie miałoby endgame, co by się zmieniło, gdyby zamiast Clinta na Vormir udałby się Steve? ja właśnie tak to sobie wyobraziłam tę wyprawę. mam nadzieję, że jest okej. jestem ciekawa, jak się przyjmie taka forma. bo kto wie, może kiedyś napiszę jeszcze więcej one shotów?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top