Rozdział 3
Kiedy Lindir otworzył przed nami drzwi do wielkiej sali, zaniemówiłam. Pomieszczenie było ogromne i pięknie ozdobione. Na ścianach i suficie wisiały girlandy z białych kwiatów, a stół -długi na całą salę - udekorowany był pięknymi różami o przeróżnych kolorach.
Usiedliśmy na samym końcu stołu przy nieznajomych mi elfach. Mogłam szczerze stwierdzić, że jeszcze nigdy nie widziałam tylu przedstawicieli mojej rasy naraz. A była to zaledwie garstka z tych zaproszonych na bal. Z tego co było mi wiadomo to większość miała przyjechać dopiero w dzień samej uroczystości.
Kiedy skończyłam lustrować zgromadzonych wzrokiem, moje spojrzenie powędrowało na bogato zastawiony stół. Ku mojemu zadowoleniu dostrzegłam na nim pełno przepysznie wyglądających dań oraz wypieków, które wprost wylewały się zza pięknie wyszywanego obrusu. Stwierdziłam, że na stole jest dosłownie wszystko. Oczywiście oprócz mięsa.
Na widok tych wszystkich pyszności, jak na zawołanie zaburczało mi w brzuchu. Nie chcąc ignorować zdenerwowania mojego organizmu, od razu zajęłam się konsumpcją najlepiej wyglądającej sałatki. W trakcie jedzenia postanowiłam jeszcze raz porozglądać się po pomieszczeniu. Pośród wielu nieznajomych mi twarzy dostrzegłam też takie, które dopasowałam do ich właścicieli. Na samym końcu stołu siedział zapewne Lord Elrond oraz Lady Galadriela z mężem. Musiałam przyznać, że plotki co do jej urody były całkowicie prawdziwie. Koło nich dostrzegłam też młodą elfkę, która wyglądem łudząco przypominała Panią Lothlórien.
Już chciałam podzielić się z przyjaciółką spostrzeżeniami, ale stwierdziłam, że byłoby to bez sensu. Była tak zajęta rozmową z Lindirem, że pewnie zapomniała, że tu jestem. Nie miałam jej tego jednak za złe. W końcu musiała się nacieszyć towarzystwem elfa, którego ku jej niezadowoleniu nie widywała na co dzień.
Kiedy skończyłam jeść, zrobiłam się zadziwiająco śpiąca. Stwierdziłam, że to najpewniej jeden ze skutków ubocznych długiej podróży. Oznajmiwszy uprzednio Anet o tym, że wychodzę, ruszyłam w stronę mojej komnaty, która prezentowała się świetnie w blasku zachodzącego słońca.
Szybko przebrałam się w luźną koszulę nocną, a następnie rzuciłam się na łóżko. Szczelnie otuliłam się kołdrą, a moje powieki zaczęły robić się coraz cięższe. Już po paru sekundach znalazłam się w objęciach Morfeusza.
Obudziły mnie piękne śpiewy ptaków, które zaczęły dawać o sobie znać o wschodzie słońca. Przeciągnęłam się obszernie, a na moja twarz wpłynął delikatny uśmiech. Wyspałam się lepiej niż przez ostatnie parę lat. W świetnym humorze zwinnie zeskoczyłam z łóżka, które nawet delikatnie nie zaskrzypiało. Chcąc zaczerpnąć trochę świeżego powietrza postanowiłam udać się na balkon, na którym mogłam delektować się ciszą oraz śpiewem słowików... To własnie dlatego zamknęłam na moment oczy. Chciałam wsłuchać się w dźwięki przyrody tak rzadko słyszalne w Dale.
Błogą ciszę przerwał jednak odgłos rogu przez, który jak poparzona odskoczyłam od barierki. Wychyliłam się lekko za balkon, aby dostrzec źródło tego nietypowego dźwięku. Już po chwili dostrzegłam jednak orszak. Ogromny orszak pośrodku którego jechał monstrualnych rozmiarów jeleń. Moje zaskoczenie znacznie się jednak zwiększyło, kiedy zobaczyłam, że na tym z pozoru dzikim zwierzęciu ktoś jedzie.
Nie był to jednak byle kto. Dodając dwa do dwóch stwierdziłam, że jeździec nie jest przeciętną osobą. Jest królem, na którego głowie spoczywa korona zrobiona z gałązek oraz świeżych liści. Z relacji Lindira doszłam do wniosku, że jest on władcą jakiegoś lasu. Jednak to nie mówiło mi zbyt wiele, ponieważ lasów czy puszcz było w Śródziemiu na pęczki. Uważnie przyjrzałam się elfowi, który dumnie wyprostowany siedział w siodle. Miał on długie, blond włosy oraz ostre rysy twarzy. Nawet z takiej odległości musiałam przyznać, że jest przystojny. Szybko jednak skarciłam się za tę myśl, którą szybko wyrzuciłam z głowy.
Kiedy orszak się zatrzymał na chwilę zamarłam. Stało się tak z jednej prostej przyczyny. W trakcie rozglądania się wokół siebie, blondwłosy król natrafił na moje ciekawskie spojrzenie. Przełknęłam ślinę nie wiedząc jak powinnam się zachować. W dodatkowe zakłopotanie wpędził mnie też drobny gest ze strony nieznajomego elfa. Mowa tutaj o delikatnym uśmiechu, który posłał w moją stronę.
Widziałam parę opcji. Po pierwsze mogłam jak każda normalna elfka odwzajemnić uśmiech, a następnie powoli wrócić do komnaty. Po drugie mogłam delikatnie do niego pomachać mając nadzieje, że nie poczuje się urażony czy lekko zmieszany. Została też trzecia opcja, którą niemal od razu odrzuciłam. Uwzględniała ona wykonanie jakiejś zniewalającej pozy.
Jeśli chodzi o mnie najlepszą opcją byłaby ucieczka, od której jednak zrezygnowałam. Koniec końców postanowiłam odwzajemnić uśmiech króla, a następnie wrócić do komnaty.
Jak pomyślałam tak też zrobiłam. Leciutko odwzajemniłam uśmiech, a następnie taktycznie zaczęłam się wycofywać. Tak jak to sobie zaplanowałam.
Kiedy znalazłam się na powrót w komnacie od razu oparłam się o jedną ze ścian oraz wypuściłam z ulgą powietrze. Z dworu dobiegały mnie jedynie głośne powitania i śmiechy. Słysząc to uśmiechnęłam się sama do siebie.
Szybko jednak się ogarnęłam, ponieważ postanowiłam, że czas na śniadanie. Wyciągnęłam z kufra swoją ulubioną, niebieską suknię na szerokich ramiączkach, a następnie udałam się do łazienki.
To co tam zobaczyłam było jednym słowem straszne...
Po pierwsze zobaczyłam swoje odbicie w lustrze, a po drugie wielkiego pająka, który jakby nigdy nic siedział sobie na umywalce. Kwestia mojego wyglądu w tym momencie nie grała żadnej roli. Będąc w wielkim jak na mój gust niebezpieczeństwie, wybiegłam z pokoju, po czym zaczęłam dobijać się do drzwi Anet.
Zaspana brunetka otworzyła mi drzwi dopiero po chwili. Mętnym spojrzeniem zlustrowała mnie wzrokiem posyłając mi niezrozumiałe spojrzenie.
- Co się dzieje? - zapytała pół przytomnym głosem.
- Nic nie mów tylko mnie wpuść - powiedziawszy to od razu wbiegłam do jej komnaty, która nie różniła się zbytnio od tej mojej.
- W moim pokoju jest pająk... - oznajmiłam już teraz spokojniej.
Chwilę mierzyłyśmy się wzrokiem, po czym Anet dostała takiego ataku śmiechu, że zapewne usłyszało ją całe Rivendell.
- Uspokój się - mruknęłam. - To nie jest śmieszne - dodałam udając obrażoną.
- Dobra... idę ... po... Lindira - wydusiła pomiędzy atakami śmiechu.
Kiedy wyszła z komnaty postanowiłam, że przejrzę się w lustrze. Mogę jedynie powiedzieć, że był to błąd. Włosy... każdy odstawał w inną stronę. Dodatkowo wczoraj zapomniałam zmyć do końca szminki, przez delikatnie się rozmazała. Mowa tutaj o czerwonej smudze ciągnącej się od ust, do prawego ucha.
Wtedy zrozumiałam coś istotnego. W takim oto stanie witałam króla. Nie mówię już o tym, że byłam jedynie w luźnej koszuli nocnej... Uświadomiwszy to sobie schowałam twarz w dłonie. Jednak pomimo tej żenującej sytuacji na moją twarz wpłynął delikatny uśmiech. Pewnie miał ze mnie ubaw... - pomyślałam kręcąc z niedowierzaniem głową.
Myślałam tak chwilę o swoim życiu oraz o tym jak często znajduję się w tak krępujących sytuacjach, gdy nagle do komnaty wszedł Lindir wraz z z Anet. On również podzielał entuzjazm mojej przyjaciółki. Tak jak ona wprost dusił się ze śmiechu.
- Tak wiem, bardzo śmieszne, a pająk jest na umywalce... - mruknęłam zakładając ręce na piersi.
Kiedy elf opuścił pomieszczenie, postanowiłam, że choć trochę się ogarnę. Poszłam więc do łazienki przyjaciółki, gdzie obmyłam twarz. Dzięki tak prostej czynności wyglądałam o niebo lepiej.
Kiedy Lindir wykonał swą misję z powodzeniem, postanowiłam, że wrócę do swojej komnaty. Ubrałam się we wcześniej przygotowane rzeczy, a włosy lekko podpięłam.
Po chwili zawitały do mnie moje ukochane gołąbeczki. Chcieli abym poszła z nimi na śniadanie, ale najzwyczajniej w świecie nie byłam głodna. Dlatego też postanowiłam, że przejdę się do ogrodu.
Po kilkunastu minutach błądzenia po korytarzach Rivendell, udało mi się znaleźć wyjście. Ogrody były wprost przepiękne. Dzięki ogromnej ilości kwiatów oraz drzew robiły one piorunujące wrażenie. Postanowiłam, że usiądę sobie nad wodospadem, gdzie widoki były najpiękniejsze.
Po chwili samotnego siedzenia i wpatrywania się w piękne fale tworzące się przy wodospadzie, dosiadła się do mnie ta sama elfka, którą minionego dnia widziałam przy Lordzie Doliny.
- Witaj jestem Celebríana - przedstawiła się z wielkim uśmiechem na ustach.
Już wtedy czułam, że się polubimy.
- Elen - odparłam z równie szerokim uśmiechem.
Uścisnęłyśmy swoje dłonie, a następnie zaczęłyśmy ze sobą rozmawiać jak dawne przyjaciółki. Nie wiem ile tam przesiedziałyśmy, ale jedno wiem na pewno. Długo.
Śmiałyśmy się i opowiadałyśmy sobie różne historie. Dowiedziałam się, że Celi jest księżniczką Lothlórien, uwielbia jeździć konno oraz grać na harfie. Ja też jej co nieco o sobie opowiedziałam. W końcu nie miałam ochoty zatajać przed nią chociażby mojego pochodzenia. Kiedy pomiędzy nami zapanowała chwilowa cisza, postanowiłam zadać blondynce pewne nurtujące mnie pytanie.
- Celi czy ty i Elrond... no wiesz ... jesteście razem? - zapytałam nie potrafiąc ukryć ciekawości w głosie.
Kiedy zobaczyłam jak się rumieni, wszystko było dla mnie jasne.
- Chciałabym, aby tak było Elen, ale chyba mu się nie podobam - powiedziawszy to spuściła głowę. Na jej słowa lekko się zdziwiłam oraz postanowiłam wziąć sprawę we własne ręce.
- Powiem Ci coś szczerze - zaczęłam. - Jesteś najładniejszą i najmilszą osóbką jaką znam i byłby głupcem gdyby tego nie dostrzegł - dodałam szczerze.
Elfka nic nie odpowiedziała, a jedynie mocno mnie przytuliła. Wiedziałam, że potrzebowała takiej rozmowy.
- A teraz zrobię coś co poprawi ci humor - oznajmiłam chytrze się uśmiechając.
Celi popatrzyła na mnie pytająco, ale po chwili zrozumiała o co mi chodziło. Nim jednak zdążyła jakkolwiek zareagować, szybko złapałam ją za rękę, a następnie wskoczyłam do pobliskiego strumyczka.
Woda była chłodna, ale ku mojemu zadowoleniu przyjemna. Myślałam, że Celi się na mnie chociaż na chwilę obrazi, ale ona była wprost wniebowzięta. Całe roześmiane chlapałyśmy się wodą przez dłuższą chwilę. Jednak z obawy przed wychłodzeniem postanowiłyśmy, że czas wyjść.
Całe przemoczone ruszyłyśmy w stronę pałacu. Oczywiście ani na sekundę uśmiech nie schodził z naszych twarz. Pogrążone w rozmowie nie zauważyliśmy jednak dwóch elfów idących w naszą stronę. Przekonałyśmy się o ich obecności, dopiero wtedy, kiedy się z nimi zderzyłyśmy. Nie byli to jednak zwyczajni elfowie. Byli to bowiem władcy dwóch różnych elfich krain.
Wymieniłyśmy z Celi pytające spojrzenia, a następnie równocześnie zaczęłyśmy się śmiać. Nie była to dość adekwatna reakcja na zaistniałą sytuację, ale dobry humor w dalszym ciągu nam dopisywał. Aż za bardzo...
- No to ja was przedstawię - powiedziała ochoczo Celi, kiedy w końcu lekko się opanowałyśmy. - A więc Elen to jest Elrond, Elrond to jest Elen - dodała spoglądając kolejno na Lorda Doliny, a następnie na mnie.
Podaliśmy sobie ręce, a ciemnowłosy elf jakby czując moje obawy powiedział, że mam się nie krępować i mówić mu po imieniu. Uśmiechnęłam się do niego serdecznie, a on odpowiedział mi tym samym. Z kolejnym władcą już nie było tak łatwo. Nagle przypomniałam sobie wydarzenie z rana, przez co na moją twarz wpłynął szeroki oraz lekko niepewny uśmiech.
- Elen to jest Thranduil, Thranduil to jest Elen. - Na jej słowa przeniosłam całą swoją uwagę na blondyna.
Thranduil popatrzył się na mnie, a następnie nie odrywając ode mnie wzroku, złożył na mojej dłoni delikatny pocałunek. Pomimo moich usilnych starań moje policzki oblały się ledwo widocznymi rumieńcami.
- Mnie też mów po imieniu - powiedział posyłając mi delikatny uśmiech, który niepewnie odwzajemniłam. W końcu nigdy nie miałam styczności z tak wysoko postawionymi elfami.
Widząc moją reakcję na słowa blondyna, Celi postanowiła wkroczyć do akcji. Szybko złapała mnie za rękę, a następnie ruszyła w stronę pałacu.
- Do zobaczenia na obiedzie - rzuciła posyłając im jedynie krótkie spojrzenie.
Po tym jak zniknęłyśmy za zakrętem zatrzymała się gwałtownie, po czym wymownie na mnie spojrzała.
- Widziałaś to?! - niemal pisnęła uważnie mi się przyglądając.
- Ale co? - zapytałam lekko zdezorientowana reakcją niebieskookiej.
- Thranduila, a kogo? - prychnęła z niedowierzaniem kręcąc głową. - Wierz mi, że przez te wszystkie lata nie widziałam go takiego - dodała. - Wydawał się być tobą zainteresowany - powiedziawszy to poruszyła zabawnie brwiami.
- Musiało ci się coś przywidzieć... - mruknęłam, a na mojej twarzy pojawił się znikomy uśmiech.
- Ty już mi tu nie udawaj. Widziałam jak się czerwienisz - powiedziawszy to zaśmiała się i prędko ruszyła w znanym sobie kierunku.
Kiedy odeszła jeszcze chwilę stałam w miejscu rozmyślając o tym co właściwie miało miejsce. Szybko jednak otrząsnęłam się z tych myśli, które jak na złość co chwilę do mnie wracały. Wchodząc do pokoju uśmiechnęłam się szeroko, po czym rzuciłam się na wygodne łóżko. Leżąc na plecach oraz wpatrując się w sufit po raz kolejny przywołałam wspomnienia sprzed parunastu minut. Po raz kolejny przed oczami miałam twarz blondyna, który posyłał mi ciepły uśmiech. Te jego oczy, głos i właśnie ten uśmiech... Musiałam w końcu przyznać przed samą sobą, że była przystojny. Nawet bardzo...
Jednak jedna myśl nie dawała mi spokoju. Dlaczego władca Mrocznej Puszczy widzi mnie w najmniej odpowiednich momentach?! W końcu wyglądam jak zmokła kura...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top